Pe Eli uśmiechnął się swoim krzywym uśmiechem. Uratować go teraz, żeby później zabić. Dziwny jest ten świat.
Oderwał się od ściany i zaczął się przekradać w ciemnościach w stronę więzienia.
Morgan Leah nie spał. Leżał owinięty kocem na sienniku w celi i rozmyślał. Nie spał przez większość nocy, zbyt umęczony, żeby zasnąć, dręczony zmartwieniami, żalem i dokuczliwym poczuciem bezsensu, którego nie potrafił odpędzić. Cela budziła w nim klaustrofobię. Miała niecałe dwanaście stóp kwadratowych powierzchni i trochę ponad dwadzieścia stóp wysokości, stalowe drzwi grube na kilka cali i okratowane, pojedyncze okno, umieszczone tak wysoko, że nawet podskakując, nie mógłby przez nie wyjrzeć. Cela nie była sprzątana, od kiedy go tu wrzucono, cuchnęło więc strasznie. Jedzenie, jeśli można to tak nazwać, przynoszono mu dwa razy dziennie i wsuwano przez otwór u podstawy drzwi. W ten sam sposób dostawał wodę do picia. Na mycie już jej nie wystarczało. Więziono go już prawie tydzień, a nikt do niego nie zajrzał. Zaczynał myśleć, że nikt się już nie pojawi.
To było dziwne. Kiedy go schwytano, był pewny, że użyją wszystkich możliwych sposobów, aby się dowiedzieć, dlaczego zadał sobie tyle trudu, żeby uwolnić dwie stare karlice. Nawet teraz się zastanawiał, czy babcia Eliza i cioteczka Jilt zdołały uciec. Nie miał pojęcia. Uderzył dowódcę federacji. Może nawet go zabił. Ukradł mundur federacji, aby podać się za jej żołnierza. Wykorzystał nazwisko majora federacji, aby bezpiecznie wejść do domów pracy, oszukał oficera federacji na służbie i uczynił z armii federacji bandę niekompetentnych idiotów. Wszystko po to, żeby uwolnić dwie starsze damy. Ośmieszone i wystrychnięte na dudka dowództwo federacji zechce się dowiedzieć, dlaczego to zrobił. Z ochotą powinni odpłacić mu za upokorzenie i szkody, jakie wyrządził. A mimo to zostawili go w spokoju.
Zabawiał się rozważaniem różnych możliwości. Wydawało się mało prawdopodobne, aby całkiem go poniechano, i że zostawiono go w tej celi, aż zostanie zapomniany. Major Assomal, jak się dowiedział, był na polu bitwy. Może czekają z przesłuchaniem na jego powrót. Ale czy komendant Soldt wykazał się aż taką cierpliwością po tym, co mu zrobił? Chyba że nie żył. Czyżby Morgan go zabił? A może czekali na kogoś innego?
Morgan westchnął. Ktoś inny. Zawsze wracał do tego samego, nieuniknionego wniosku. Czekali na Rimmera Dalla.
Wiedział, że tak musi być. Teel wydała babcię i cioteczkę federacji, ale w szczególności cieniowcom. Rimmer Dall musiał wiedzieć o ich powiązaniach z Parem i Collem Ohmsfordami i o wszystkich, którzy wyruszyli na poszukiwanie Miecza Shannary. Gdyby ktoś próbował je uratować, zauważyłby go z pewnością i przybył, aby zobaczyć kto to.
Morgan energicznie przewrócił się na drugi bok. Zamiast ściany miał teraz przed sobą ciemność. Nie był już tak obolały jak pierwszego dnia. Rany i siniaki po laniu, jakie sprawili mu żołnierze, zaczynały się goić. Miał szczęście, że nic mu nie złamali. W zasadzie miał szczęście, że ciągle jeszcze żył.
A może i nie miał szczęścia, poprawił się. Zależy, jak na to spojrzeć. Szczęście chyba go opuściło. Przez chwilę myślał o Parze i Collu i poczuł żal, że nie ma go z nimi; że nie może się nimi zająć tak, jak obiecał. Co się z nimi stanie bez niego? Co się wydarzy, kiedy jego nie będzie? Zastanawiał się, czy Damson Rhee ukryła ich po ucieczce z Dołu w Tyrsis. Zastanawiał się, czy Padishar Creel dowie się, gdzie są.
Zastanawiał się nad tysiącem rzeczy, ale nie znajdował odpowiedzi.
Przeważnie jednak zastanawiał się, jak długo utrzyma się przy życiu.
Ponownie przewrócił się na plecy, myśląc, ile różnych rzeczy mogło mu się przytrafić. W innym czasie zostałby księciem Leah i pewnego dnia władałby swoją ojczyzną. Ale federacja położyła kres monarchii ponad dwieście lat temu i dzisiaj jego rodzina nie miała żadnej władzy. Zamknął oczy, próbując odpędzić myśli o tym, co mogłoby być i co by było, nie znajdując w nich pociechy. Wciąż miał nadzieję. Jego duch nie poddał się przykrym wydarzeniom, wierząc, że w końcu nadejdzie jakaś pomoc. Nie zamierzał się poddać. Zawsze był jakiś sposób.
Chciałby tylko wiedzieć jaki.
Zdrzemnął się trochę, pogrążony w strumieniu wyobrażeń, w których mieszały się ze sobą twarze i głosy, drażniąc chaosem, myląc i zwodząc tym, czego nie było i nigdy nie będzie.
Pogrążył się we śnie.
Nagle jakaś dłoń przywarła do jego ust, tłumiąc okrzyk zdumienia, a druga przycisnęła go do podłogi. Walczył, ale żelazny uścisk się nie rozluźniał.
– Cicho bądź – wyszeptał mu ktoś do ucha. – Sza.
Morgan uspokoił się. Mężczyzna o twarzy przypominającej jastrzębia, ubrany w mundur federacji, pochylał się nad nim, z napięciem spoglądając mu w oczy. Dłonie zwolniły uścisk i mężczyzna usiadł. Uśmiech wykrzywił kąciki jego warg, a na wąskiej twarzy pojawiły się zmarszczki śmiechu.
– Kim jesteś? – zapytał cicho Morgan.
– Kimś, kto cię stąd uwolni, jeśli będziesz na tyle mądry, żeby zrobić, co ci każę, Morganie Leah.
– Znasz moje imię?
Zmarszczki pogłębiły się.
– Zgadłeś. Tak naprawdę wpadłem tutaj przez przypadek. Możesz mi pokazać drogę do wyjścia?
Morgan spojrzał na niego. Wysoki, chudy typ o wyglądzie człowieka, który wie, czego pragnie. Jego uśmiech wydawał się w tym miejscu nieco dziwaczny i bynajmniej nie był przyjazny. Morgan odsunął koc i wstał; zauważył, w jaki sposób tamten cofnął się w tej samej chwili, zawsze utrzymując tę samą sporą odległość pomiędzy nimi. Ostrożny, pomyślał Morgan, jak kot.
– Należysz do Ruchu? – zapytał.
– Należę do siebie. Włóż to.
Rzucił Morganowi jakieś ubranie. Góral przyjrzał mu się i odkrył, że trzyma w rękach mundur federacji. Obcy na chwilę zniknął w ciemności, a potem wynurzył się z niej, niosąc coś dużego na ramieniu. Mruknął coś i złożył swój ciężar na sienniku. Morgan zobaczył, że to ciało, i wytrzeszczył oczy. Nieznajomy podniósł porzucony koc i owinął nim trupa, nadając mu wygląd śpiącego człowieka.
– W ten sposób nie odkryją tak prędko, że się zgubiłeś – wyszeptał, uśmiechając się chłodno.
Morgan odwrócił się i ubrał tak szybko, jak potrafił. Kiedy skończył, mężczyzna skinął na niego niecierpliwie i razem wyśliznęli się przez otwarte drzwi celi.
Korytarz był wąski i pusty. Światła lampy rozjaśniały ciemność tylko na brzegach. Morgan nie widział więzienia, kiedy go tu przyprowadzono, ciągle nieprzytomny po bójce, zgubił się więc natychmiast. Uważnie szedł śladem obcego, podążając korytarzem wyrytym w czarnym kamieniu i mijając rzędy drzwi do cel, identycznych jak jego własna. Wszystkie były zamknięte i zakratowane. Nie natknęli się na nikogo.
Pierwszy posterunek straży, do którego dotarli, również był opuszczony. Wyglądało na to, że nikogo nie ma na służbie. Obcy ruszył szybko do dalszego korytarza, ale Morgan kątem oka dostrzegł przez uchylone drzwi błysk stalowych ostrzy. Zwolnił i zajrzał do środka. Na ścianach małego pomieszczenia wisiały półki z bronią. Przypomniał sobie nagle Miecz Leah. Nie chciał wychodzić bez niego.
– Poczekaj chwilę! – wyszeptał do mężczyzny przed sobą.
Nieznajomy odwrócił się. Morgan szybkim ruchem pchnął drzwi.
Cofnęły się opornie, trąc o coś. Morgan pchał, aż otwór stał się na tyle duży, że można było wejść do środka. Wewnątrz, ułożony za drzwiami, leżał kolejny trup. Morgan zdusił w sobie uczucia, jakie budził w nim ten widok, i zmusił się, żeby przeszukać stosy broni.
Читать дальше