Ponad stołem i dwoma krzesłami po drugiej stronie komnaty otworzyło się okno i Pe Eli podszedł, żeby usiąść. Rimmer Dall także. Przez chwilę siedzieli w ciszy. Patrzyli na siebie, ale każdy z nich widział coś jeszcze. Znali się od ponad dwudziestu lat. Ich spotkanie było przypadkiem. Rimmer Dall był młodszym członkiem komitetu politycznego Rady Koalicyjnej, już wtedy głęboko pogrążonym w plątaninie zdradzieckiej polityki federacji. Był bezlitosny i zdecydowany i choć ledwo wyszedł z wieku chłopięcego, już budził postrach. Oczywiście był cieniowcem, ale niewielu o tym wiedziało. Pe Eli, prawie jego rówieśnik, był płatnym mordercą z ponad dwudziestoma ofiarami na koncie. Spotkali się w sypialni człowieka, którego Rimmer Dall chciał zabić. Człowieka, którego stanowiska w rządzie Sudlandii pragnął już od dawna i którego wtrącanie się znosił już wystarczająco długo. Pe Eli dotarł doń pierwszy, wysłany przez innego wroga mężczyzny. Spojrzeli na siebie w milczeniu ponad martwym ciałem, podczas gdy cienie nocy osłaniały ich obu tą samą czernią, która odbijała się w ich życiu, i poczuli coś na kształt pokrewieństwa. Obaj posługiwali się magią. Żaden nie był tym, na kogo wyglądał. Obaj byli bezlitośni i pozbawieni jakiejkolwiek moralności. Żaden też nie bał się tego drugiego. Na zewnątrz, w sudlandzkim mieście Wayford, szumiało, brzęczało i syczało od intryg ludzi, których ambicje dorównywały ich własnym, ale umiejętności były o wiele mniejsze. W swoich oczach ujrzeli nawzajem duże możliwości.
Stali się nierozłączni. Pe Eli został bronią, którą władała dłoń Rimmera Dalla. Każdy służył drugiemu dla własnej przyjemności, bez żadnych więzów i zobowiązań. Każdy brał, czego potrzebował, i dawał, czego wymagano. Niemożliwością było rozpoznać czy pojąć, o czym każdy z nich myśli. Rimmer Dall był przywódcą cieniowców, a jego plany objęte ścisłą tajemnicą. Pe Eli zaś zabójcą, którego zajęcie pozostawało jego osobliwą pasją. Rimmer Dall zapraszał Pe Ella, żeby wyeliminować tych, których uznał za szczególnie niebezpiecznych. Pe Eli przyjmował zaproszenie, kiedy wyzwanie okazywało się wystarczająco intrygujące. Obaj karmili się śmiercią innych.
– Kogo więzisz w pokoju pod nami? – zapytał nagle Pe Eli, przerywając milczenie i kończąc rozmyślania.
Rimmer Dall skłonił nieco głowę. Koścista budowa nadawała jego twarzy wygląd nagiej czaszki.
– Sudlandczyka z Shady Vale. Jednego z dwóch braci Ohmsfordów. Ten drugi wierzy, że go zabił. Chciałem, żeby tak myślał. Tak to ułożyłem. – Olbrzym wydawał się zadowolony z siebie. – W odpowiednim czasie pozwolę się im odnaleźć.
– Wygląda na to, że prowadzisz własną grę.
– I to o bardzo wysokie stawki, gdzie w grę wchodzi magia o niewyobrażalnych rozmiarach. Magia większa zarówno od twojej, mojej, jak i kogokolwiek innego. Nieograniczona moc.
Pe Eli nie odpowiadał. Na udzie czuł ciężar Stiehla i ciepło jego magii. Trudno mu było wyobrazić sobie bardziej potężną magię, a niemożliwe wręcz było istnienie bardziej użytecznej. Stiehl był bronią doskonałą, ostrzem, które przechodziło przez wszystko. Nic nie mogło mu sprostać. Żelazo, kamień, najbardziej nieprzenikniona osłona – wszystko było wobec niego bezsilne. Nikt nie był bezpieczny. Nawet cieniowce podatne były na jego ciosy, mimo że nie mógł ich zniszczyć. Odkrył to kilka lat temu, kiedy jeden z nich próbował go zabić, zakradając się do jego sypialni, niczym polujący kot. Myślał, że dopadnie go we śnie, ale Pe Eli zawsze był czujny. Z łatwością zabił czarnego stwora.
Już po wszystkim pomyślał sobie, że cieniowiec mógł zostać przysłany przez Rimmera Dalla, żeby go sprawdzić. Postanowił nie przejmować się tym. To nie było istotne. Stiehl czynił go niezwyciężonym.
Wierzył, że sam los ofiarował mu tę broń. Nie wiedział, kto wykuł Stiehla, ale na pewno był mu przeznaczony. Miał dwanaście lat, kiedy go znalazł, podróżując z człowiekiem, który utrzymywał, że jest jego wujem – opryskliwym, zgorzkniałym pijaczyną ze skłonnościami do bicia słabszych i mniejszych od siebie – na północ przez Battlemound, przez nie kończący się ciąg miast i wsi, które odwiedzali, aby wuj mógł sprzedać ukradzione towary. Rozłożyli obóz w wąwozie na opuszczonym, pustym, porośniętym krzewami terenie na skraju Czarnych Dębów. Wąwóz dawał schronienie pomiędzy syrenami a leśnymi wilkami, a wuj pobił go znowu za jakieś wyimaginowane przewinienie i zasnął przytulony do swojej butelki. Pe Eli nie zwracał już uwagi na bicie. Dostawał lanie od czasu, gdy w wieku czterech lat został sierotą i przygarnął go wuj. Prawie nie pamiętał, jak to jest nie być bitym. Zastanawiał go tylko sposób, w jaki wuj to robił przez ostatnie dni. Jakby każde lanie służyło sprawdzeniu, ile chłopiec może wytrzymać. Pe Eli zaczynał podejrzewać, że dawno już przekroczył te granice.
Odszedł w cień, aby być sam, schodząc pustymi jarami, z trudem pokonując niegościnne wzniesienia, szurając obutymi stopami i czekając, aż zelżeje ból siniaków i zadrapań. Dolina była już blisko, nie więcej niż kilkaset jardów stąd, a jaskinia na jej dnie przyciągała chłopca jak magnes. Czuł jej obecność, choć nawet potem nie potrafił tego wyjaśnić. Ukryta wśród krzewów, na wpół przysypana kamieniami, była niczym mroczna i złowieszcza paszcza otwierająca się w głąb ziemi. Pe Eli wszedł bez wahania. Już wtedy niewiele rzeczy go przerażało. Wzrok zawsze miał doskonały, nawet więc nikłe światło wystarczyło, aby znalazł drogę.
Poszedł na koniec jaskini, gdzie zebrane zostały kości – ludzkie kości sprzed wieków; walały się dokoła, jakby ktoś rozrzucił je kopniakiem. Pomiędzy nimi leżał Stiehl, ostrze lśniące srebrem w ciemnościach, pulsujące życiem, a na rękojeści wyryte było jego imię. Pe Eli podniósł broń i poczuł jej ciepło. Talizman z innego wieku, broń o wielkiej mocy – od razu wiedział, że to magia i że nic jej nie sprosta.
Nie zawahał się. Opuścił grotę, wrócił do obozu i poderżnął wujowi gardło. Najpierw jednak obudził mężczyznę, żeby wiedział, kto go zabija. Wuj był pierwszym człowiekiem, którego zabił.
To wszystko wydarzyło się tak dawno.
– Jest pewna dziewczyna – odezwał się nagle Rimmer Dall i urwał.
Spojrzenie Pe Ella ponownie spoczęło na kościstej twarzy, rysującej się na tle nocy. Ujrzał purpurowe lśnienie oczu.
Oddech pierwszego szperacza z sykiem wydobywał się spomiędzy jego warg.
– Mówią, że ma magię, że potrafi zmieniać charakter ziemi, tylko jej dotykając, i że potrafi pokonać zniszczenie oraz choroby, a z najbardziej splugawionej gleby każe wykwitać kwiatom. Mówią, że jest córką Króla Srebrnej Rzeki.
Pe Eli uśmiechnął się.
– A jest?
– Tak. – Rimmer Dall skinął głową. – Jest tak, jak mówią opowieści. Nie wiem, po co została przysłana. Podróżuje na wschód, w stronę Culhaven i karłów. Wygląda na to, że ma jakieś szczególne zamiary. Chcę, żebyś się dowiedział jakie i zabił ją.
Pe Eli przeciągnął się.
– Dlaczego sam jej nie zabijesz? Nie możesz? – padła niespieszna odpowiedź.
Rimmer Dall pokręcił głową.
– Nie. Córka Króla Srebrnej Rzeki jest dla nas wyklęta. Poza tym natychmiast rozpoznałaby cieniowca. Czarodziejskie stworzenia łączy pewne pokrewieństwo, które zabrania maskowania się. To musi być ktoś inny niż ja, niż jeden z nas. Ktoś, kto zbliży się do niej, kogo nie będzie podejrzewać.
– Ktoś. – Pe Eli zacisnął skrzywione w uśmiechu usta. – Jest mnóstwo ktosiów, Rimmer. Wyślij kogoś innego. Masz całą armię ślepo lojalnych podrzynaczy gardeł, których bardziej uszczęśliwi wykończenie dziewuchy na tyle głupiej, żeby ujawniać swoją magię. Ta sprawa mnie nie interesuje.
Читать дальше