Robert Jordan - Dech Zimy
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Dech Zimy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Dech Zimy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Dech Zimy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dech Zimy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Dech Zimy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dech Zimy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Asne stłumiła cisnące się na usta westchnienie. Być może mimo wszystko nastał czas, by Eldrith przydarzył się wypadek.
Drzwi otworzyły się i do środka wślizgnęła się Temaile, tak cicho, że zaskoczyła wszystkie. Drobniutka Szara siostra o lisiej twarzy narzuciła na siebie haftowaną w lwy szatę, jednak spod rozcięcia na przedzie wystawał fragment kremowej koszuli nocnej, nieprzyzwoicie przylegającej do ciała. Na nadgarstku dłoni miała bransoletę z poskręcanych szklanych pierścieni. Przynajmniej z wyglądu i dotyku przypominały szkło, ponieważ nawet młotem nie sposób byłoby ich skruszyć.
— Odwiedziłaś Tel’aran’rhiod — skwitowała Eldrith, mierząc wzrokiem ter’angreal . W jej słowach jednak nie było napastliwości. Wszystkie trochę się obawiały Temaile, przynajmniej od czasu, jak Moghedien kazała im się przyglądać karze ostatniej z sióstr Liandrin. Asne straciła już rachubę ludzkich istot, które sama zabiła lub torturowała w ciągu tych mniej więcej trzydziestu lat, jakie minęły od czasu przywdziania szala, niewielu jednak widziała takich, którzy podchodzili do tego zajęcia równie... entuzjastycznie... co Temaile. Obserwując tamtą i równocześnie udając, że tego nie robi, Asne pośpiesznie pohamowała cisnące się na usta słowa, mając nadzieję, że żadna nic nie zauważyła. Z pewnością Eldrith nie zauważyła.— Przecież ustaliłyśmy, że nie będziemy ich używać — kontynuowała tonem niedalekim proszalnego. — Nie mam wątpliwości, że to Nynaeve zraniła Moghedien, a jeśli ona potrafi pokonać w Tel’aran’rhiod jedną z wybranych, to jakie niby my mamy szansę? — Odwróciła się ku pozostałym, próbując przybrać ton nagany. — Wiedziałyście o tym? — Wyszła jej co najwyżej irytacja.
Chesmal spojrzała w oczy Eldrith z urazą, Asne natomiast z udawaną niewinnością. Oczywiście, że wiedziały, która jednak odważy się wystąpić przeciwko Temaile? Zdecydowanie wątpiła, by sama Eldrith zdobyła się na coś więcej niż formalny protest, gdyby nawet była na miejscu w odpowiedniej chwili.
Temaile doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak ją widzą. Powinna przecież skłonić głowę przed naganą Eldrith, niezależnie jak nieprzekonującą, i przeprosić za postępowanie niezgodne z przykazaniem tamtej. Zamiast tego uśmiechnęła się. Uśmiechem, który nie objął oczu — wielkich, ciemnych i nazbyt błyszczących.
— Miałaś rację, Eldrith. Rację w tym, że Elayne tam się pojawi, że Nynaeve będzie z nią. Przybyły razem i stąd należy wnosić, że razem przebywają w pałacu.
— Tak — powiedziała Eldrith, nieznacznie garbiąc się pod spojrzeniem tamtej. — No, cóż. — A potem oblizała wargi i nawet przestąpiła z nogi na nogę. — Jednak w takich okolicznościach, póki nie wymyślimy sposobu zmylenia uwagi tych wszystkich dzikusek, które je otaczają...
— Ależ to są tylko dzikuski, Eldrith. — Temaile osunęła się w fotel, moszcząc w nim beztrosko i w tym momencie ton jej głosu stwardniał. — Mamy przeciwko sobie tylko trzy siostry, a z nimi jesteśmy w stanie sobie poradzić. Dzięki temu, oprócz wyeliminowania tamtych, na dodatek wpadnie nam w ręce Nynaeve i może nawet Elayne. — Znienacka pochyliła się naprzód, jej dłonie zacisnęły się na oparciach fotela. Pominąwszy nieład w ubiorze, nie sposób było się w niej dopatrzyć bodaj śladu indolencji. Eldrith cofnęła się przez jej wzrokiem, niby uderzona. — W przeciwnym razie, jaki jest cel naszego pobytu tutaj, Eldrith? Po co niby tu przybyłyśmy?
Żadna nie potrafiła nic powiedzieć. Ich śladem szły same klęski — w Łzie, w Tanchico — za które pewnie przyjdzie zapłacić życiem, gdy tylko wpadną w ręce Najwyższej Rady. Ostatecznych konsekwencji da się uniknąć, jeżeli będą miały za sobą wstawiennictwo jednego z Wybranych, a skoro Moghedien tak bardzo chciała pojmać Nynaeve, innym również może na niej zależeć. Prawdziwe trudności zaczną się dopiero w momencie, gdy przyjdzie znaleźć jednego z Wybranych, aby ofiarować mu ten dar. Żadnej prócz Asne jakoś jednak nie przyszło to do głowy.
— Byli tam również inni — kontynuowała Temaile, znowu siadając wygodniej. Mówiła teraz głosem prawie znudzonym. — Szpiegowali nasze dwie Przyjęte. Mężczyzna, który dał im się zobaczyć i jeszcze ktoś, kogo jednak nie widziałam. — Wydęła z irytacją usta. Mogłoby to ujść za oznakę nadąsania, gdyby nie jej oczy. — Musiałam kryć się za kolumną, żeby dziewczęta mnie nie zobaczyły. Powinnaś być zadowolona, Eldrith, że mnie nie widziały. Jesteś zadowolona?
Eldrith omal się nie zająknęła, potwierdzając, iż jak najbardziej.
Asne czuła przez więź zobowiązań, że jej czterej Strażnicy są coraz bliżej. Po opuszczeniu Samary przestała maskować przed nimi miejsce swego pobytu. Rzecz jasna jedynie Powl był Sprzymierzeńcem Ciemności, pozostali wszelako i tak zrobią, co im każe, uwierzą we wszystko, co powie. Z pewnością trzeba będzie ukrywać ich obecność przed pozostałymi, póki nie zajdzie konieczność ich wykorzystania, wolała jednak mieć pod ręką uzbrojonych mężczyzn. Mięśnie i stal bywały niekiedy nadzwyczaj przydatne. Jeżeli przyjdzie co do czego i spełnią się jej najgorsze obawy, zawsze mogła skorzystać z długiej, cienkiej różdżki, której Moghedien wcale nie ukryła tak dobrze, jak jej się zdawało.
Światło wczesnego poranka barwiło szarością okna salonu, pora była znacznie wcześniejsza od tej, o której zazwyczaj lady Shiaine wstawała, tym razem jednak była już całkowicie ubrana, nim jeszcze pierwsze promienie słońca rozproszyły mrok. “Lady Shiaine”, tak właśnie obecnie o sobie myślała. W niepamięć poszła Mili Skane, córka rymarza. Pod każdym liczącym się względem naprawdę była tylko lady Shiaine Avarhin, i to już od lat. Lord Willim Avarhin zmienił się w zubożałego szlachetkę, który musiał mieszkać w zrujnowanej chłopskiej chacie, nie mając środków nawet na konieczne naprawy. On i jego jedyna córka, ostatni z wymierającej linii rodu dawna już nie opuszczali prowincji, trzymając się z dala od ludzki oczu, które mogłaby kłuć ich niedola, teraz wreszcie ich kości spoczęły pogrzebane w lesie niedaleko tej chaty, ona zaś stała się jedyną lady Shiaine — natomiast jej duży, zadbany dom z kamieni nawet jeśli nie zasługiwał na miano szlacheckiego dworu, z pewnością byłby jak najbardziej stosowny dla dobrze prosperującego kupca. I do takiego też ongiś należał, do kobiety, która również opuściła świat żywych, wcześniej jednak zapisując całe złoto swej “dziedziczce”. Meble były ładne, dywany drogie, draperie i nawet poduszki haftowane złotą nicią, na wielkim kominku z żyłkowanego na niebiesko marmuru płonął ogień. Jego prosty niegdyś gzyms kazała wyrzeźbić w przeplatające się godła Avarhin — Serca i Dłonie.
— Więcej wina, dziewczyno — grzecznie rozkazała, a Falion pośpieszyła ze srebrnym dzbanem o długiej szyjce, by napełnić puchar parującym korzennym winem. Falion ślicznie prezentowała się w liberii pokojówki z Czerwonym Sercem i Złotą Dłonią wyhaftowanymi na piersi. Jednak jej pociągła twarz nie zmieniła na moment wyrazu skrzepłej maski, gdy odniosła dzban na malowaną skrzynię i stanęła z powrotem przy drzwiach.
— Bawisz się w niebezpieczną grę — powiedziała Marillin Gemalphin, obracając własny puchar w placach. Choć z pozoru nie wyglądała na Aes Sedai, koścista kobieta o matowych, bladobrązowych włosach była Brązową siostrą. Jej wąska twarz i wydatny nos bardziej by pasowały do liberii Falion niż do znakomitych błękitnych wełen, stosownych raczej dla kupca o średniej pozycji. — Wiem, że w jakiś sposób została odgrodzona tarczą, ale kiedy na powrót będzie w stanie przenosić, będziesz wyć pod jej ręką.— Wąskie usta wygiął pozbawiony wesołości uśmiech. — Niewykluczone, że pożałujesz, iż nie możesz wyć.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Dech Zimy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dech Zimy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Dech Zimy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.