Robert Jordan - Dech Zimy

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Dech Zimy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dech Zimy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dech Zimy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dech Zimy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dech Zimy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Narzuciła płaszcz na ramiona i dumnie przeszła przez korytarz, na blade światło poranka, które idealnie pasowało do jej zmarnowanego nastroju. Za nią któraś wykrzyknęła przykre słowa, jednak zamknięte drzwi przerwały jej, w pół zdania. Dłonie jej drżały, gdy naciągała na głowę kaptur, kryjąc pod ciemnym futrem twarz. Żadnej jeszcze nie uszły na sucho drwiny z Toveine Gazal. Nawet pani Doweel, która przez lata zdołała wymusić na niej przynajmniej pozory uległości, nauczyła się tego, gdy jej wygnanie dobiegło końca. Jeszcze im pokaże. Wszystkim pokaże!

Sypialnia, którą dzieliła z pozostałymi siostrami, leżała na samym skraju dużej wioski, samej w sobie dość dziwnej. Wioski zamieszkanej przez Asha’manów. Tereny znajdujące się gdzie indziej, jak jej powiedziano, przeznaczono pod budowle mające rzekomo przyćmić wysokością Białą Wieżę, jednak tymczasowo wszyscy żyli tutaj. Pięć wielkich, przysadzistych kamiennych baraków, rozmieszczonych wzdłuż ulic równie szerokich jak dowolna aleja Tar Valon, a każdy mógł pomieścić po stu Asha’mańskich Żołnierzy. Światłości dzięki, żaden z nich dotąd nie był zapełniony, jednak pokryte śniegiem rusztowania wokół kolejnych dwu baraków, właściwie gotowych do pokrycia strzechą, oczekiwały na powrót robotników Z jedenastu mniejszych kamiennych budowli każda dawała schronienie dziesięciu Oddanym, kolejną właśnie wznoszono. Wokół nich rozrzucono przypadkowo prawie dwie setki domów, z rodzaju tych, jakich można się spodziewać w każdej wiosce, w nich mieszkali niektórzy żonaci mężczyźni oraz rodziny niezbyt jeszcze zaawansowanych w szkoleniu.

Potrafiący przenosić mężczyźni nie przerażali jej. Cóż, początkowo dała się ponieść panice, prawda, ale to nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Jednak pięciuset mężczyzn, którzy władali Jedyną Mocą, uwierało ją niczym odłamek kości, który utkwił między zębami w miejscu, gdzie nie potrafiła go usunąć. Pięć setek! I opanowali Podróżowanie, przynajmniej niektórzy. Bardzo ostry odłamek kości. Co gorsza, udało jej się dotrzeć do wznoszonego w lesie muru obronnego, znajdującego się w odległości ponad mili, Widok napełnił ją trwogą znacznie głębszą, niżby można z pozom wnosić.

Mur w żadnym miejscu nie został jeszcze ukończony, sięgał najwyżej na dwanaście czy piętnaście stóp, budowy żadnej z wieź czy bastionów jeszcze nawet nie rozpoczęto. W niektórych miejscach mogłaby swobodnie wspiąć się na stosy czarnego kamienia, oczywiście, gdyby nie polecenia zabraniające prób ucieczki. Konstrukcja jednak ciągnęła się na przestrzeni ośmiu mil, a ona uwierzyła Logainowi, gdy ten powiedział, że jej wzniesienie zabrało im niecałe trzy miesiące. Smycz, na której ją trzymał, była dostatecznie krótka, żeby nie musiał kłopotać się łgarstwem. Nazwał mur marnowaniem czasu i sił ludzkich, być może rzeczywiście tak było, ona jednak nie potrafiła opanować szczękania zębami. Tylko trzy miesiące. Wykonane przy użyciu Mocy. Męskiej części Mocy. Kiedy myślała o tym czarnym murze, do głowy przychodził jej obraz nieubłaganej siły, której nic nie powstrzyma, lawiny czarnego kamienia idącej w dół, by pogrzebać Białą Wieżę. Rzecz jasna, niemożliwe. Niemożliwe, kiedy jednak nie śniła o uduszeniu Elaidy, śniła właśnie o tym.

W nocy spadł śnieg, jego gruba powłoka kryła wszystkie dachy jednak nie musiała przedzierać się przez zaspy na szerokich ulicach. Udeptaną ziemię oczyszczono już, należało to do obowiązków mężczyzn przechodzących szkolenie. Wykorzystywali Moc do każdej czynności, począwszy od rąbania drzewa, a skończywszy na czyszczeniu odzieży! Po ulicach tu i tam spieszyli mężczyźni w czarnych kaftanach, inni licznie już zbierali się przed frontem baraków, do wtóru donośnych głosów wzywających na apel. Opalone kobiety szły obok, z całkowitym spokojem ducha niosąc kosze do magazynu kwatermistrza albo kubły na wodę do najbliższego zbiornika, chociaż jakim sposobem każdą z nich było stać na spokój w obliczu wiedzy, kim jest jej mąż, tego Toveine nie potrafiła sobie wyobrazić. Co jeszcze dziwniejsze, po ulicach swobodnie biegały dzieci, przemykając między formacjami potrafiących przenosić mężczyzn, krzycząc, śmiejąc się, tocząc kółka, rzucając barwne piłki, bawiąc się z lalkami i z psami. Szczypta normalności, która jeszcze bardziej podkreślała zły odór całej reszty.

Przed nią oddział konny stępa wjeżdżał na ulicę. Przez krótki czas, jaki spędziła w wiosce — a wydawał się nieskończonością — nie widziała, by ktokolwiek wjeżdżał do wioski, prócz robotników dowożonych wozami. Żadnych gości, choć przecież musieli się tacy zdarzać. A teraz pięciu mężczyzn w czerni eskortowało dwunastu ludzi w czerwonych kaftanach i płaszczach Gwardii Królowej, na ich czele jechały dwie złotowłose kobiety, jedna w czerwono-białym płaszczu obrzeżonym czarnym futrem, druga zaś... Brwi Toveine podeszły do góry. Druga miała na sobie zielone spodnie w stylu kandoriańskim i kaftan, z którego oznaczeń wynikało, że należy do Kapitana-Generała Gwardii. Na jej czerwonym płaszczu znajdowały się nawet stosowne złote węzły epoletów! Być może pomyliła się w identyfikacji formacji, do jakiej należeli mężczyźni. Gdy ta kobieta jednak spotka prawdziwych Gwardzistów, będzie miała się z pyszna. W każdym razie pora i tak była osobliwie wczesna na gości.

Za każdym razem, gdy przejeżdżający oddział docierał do frontu formacji, stojący tam mężczyzna krzyczał:

— Asha’mani, baczność, na wprost patrz! — a obcasy butów ubijały twardą ziemię, sylwetki ich właścicieli zaś prężyły się niczym kamienne kolumny.

Toveine nasunęła głębiej kaptur, aby skryć twarz i mimowolnie usunęła się na skraj szerokiej ulicy, stając za rogiem jednego z mniejszych kamiennych baraków. Wychodził z niego właśnie starszy mężczyzna o poszarpanej brodzie — na wysokim kołnierzu mogła, dostrzec srebrny miecz — tamten spojrzał na nią ciekawie, nie zwalniając jednak kroku.

Świadomość tego, co zrobiła, runęła na nią niczym kubeł zimnej wody, łzy nieomal trysnęły z oczu. Nawet gdyby potrafiła rozpoznać twarz Aes Sedai, żadna z nadjeżdżających teraz jej nie zobaczy. Jeśli któraś z tych kobiet potrafi przenosić, jakkolwiek nie zdawałoby się to nieprawdopodobne, nie znajdzie się dostatecznie blisko, by móc stwierdzić, że Toveine też potrafi. Zamartwiała się i denerwowała, jak przechytrzyć Logaina, a potem zrobiła wszystko, co konieczne, żeby do joty wypełnić jego rozkazy i to bez jednej myśli!

W akcie sprzeciwu zatrzymała się w miejscu, do którego dotarła i odwróciła, by obejrzeć gości. Jej dłonie automatycznie chciały poprawić kaptur, jednak z całej siły nakazała im spoczywać swobodnie. To było żałosne i bezsensowne. Znała Asha’mana jadące go na czele oddziału, przynajmniej z widzenia: krępy mężczyzna w średnim wieku, z połyskliwymi czarnymi włosami, lepkim uśmiechem i nawiedzonymi oczyma proroka. Twarze pozostałych nic jej nie mówiły. Cóż mogła osiągnąć w ten sposób? Jak mogła przekazać wiadomość przez któregoś z nich? Nawet gdyby eskorta rozprószyła się, jak ma się dostać na tyle blisko tamtych, by dostarczyć wiadomość, skoro nakazano jej surowo unikanie sytuacji w których ktoś obcy mógłby odkryć zamieszkujące w obozie Aes Sedai.

Mężczyzna o nawiedzonych oczach wyglądał na znużonego obowiązkami, jakie przypadły mu tego poranka, ledwie dbał o to, by skrywać ziewnięcia urękawicznioną dłonią.

— ...kiedy już skończymy — mówił w momencie, gdy przejeżdżał obok Toveine — pokażę ci Gród Rzemieślników. Zdecydowanie większy od tego, co tu mamy. Zamieszkują go przedstawicie wszystkich zawodów, od mularzy i cieśli po kowali i krawców. Sami wytwarzamy wszystko, czego nam trzeba, lady Elayne.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dech Zimy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dech Zimy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Jordan - As Chamas do Paraíso
Robert Jordan
Robert Jordan - Het Licht van Weleer
Robert Jordan
Robert Jordan - Hart van de Winter
Robert Jordan
Robert Jordan - Het Pad der Dolken
Robert Jordan
Robert Jordan - Vuur uit de hemel
Robert Jordan
Robert Jordan - De Herrezen Draak
Robert Jordan
Robert Jordan - Srdce zimy
Robert Jordan
Robert Jordan - Cesta nožů
Robert Jordan
Отзывы о книге «Dech Zimy»

Обсуждение, отзывы о книге «Dech Zimy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x