A teraz pułk otrzymywał doświadczonego w boju porucznika. Miał tu pełnić służbę, prowadzić szkolenie i nadzorować przygotowania. Następnym razem pułk będzie dobrze przygotowany, podobnie jak jego podkomendni.
Przysiągł to na dusze żołnierzy, których stracił.
Kiedy leżał w szpitalu, zaczął pisać listy do rodzin. Nie wiedział, kto dokładnie był w plutonie. Tylko sierżant Green miał wszystko dokładnie zapisane, a Mike nigdy nie uczył się tego na pamięć, polegając na pamięci „zmarłej” Michelle.
Dobrze pamiętał liczbę żołnierzy: pięćdziesięciu ośmiu. Ale żołnierze, którzy pozostali przy życiu, potrafili wymienić tylko pięćdziesięciu pięciu, i nie dało się ustalić, kim byli trzej pozostali. Gryzło go to. Trzech jego ludzi, zaginionych w akcji nie znanych żołnierzy. Czy był ktoś, do kogo powinien był jeszcze napisać list?
Listy do matek i ojców, listy do żon, listy do oblubienic. Kto wymyślił ten masochistyczny zwyczaj? Czy Mongołowie, którzy osobiście zawiadamiali żonę, że jej mąż nie wróci do domu? Cóż, możliwe, a potem żenili się z nią, żeby uchronić ją od biedy. Może Brytyjczycy, to była szczególnie masochistyczna tradycja, prawdziwie w ich stylu. A może dawny amerykański oficer, który wiedział, że kongresman i tak napisze list, i tak to się zaczęło…
„Szanowni Państwo Creyton, byłem dowódcą Państwa syna, kiedy stracił życie, i pragnę przekazać Państwu, że był godnym i szlachetnym młodym mężczyzną. Osłaniał odwrót niemieckiej jednostki grenadierów… etc.” Trzydzieści dwa listy. Ominęło go pisanie trzech, bo w aktach nie było informacji o krewnych. Do tych trzech żołnierzy należał też Wiznowski. Cóż, zapamiętam cię, Wiz. Wypij za mnie w Walhalli. Wkrótce do ciebie dołączę.
— Przepraszam za opóźnienie, kapitanie — powiedział strażnik, wyrywając Mike’a z zadumy.
Miał zmieniony wyraz twarzy. Mike wiedział, że powinien spodziewać się teraz gratulacji dla bohatera, ale było coś jeszcze.
— Mamy rozkaz dzwonić do dowództwa w sprawie każdego nowego oficera, żeby dowiedzieć się, gdzie go wysłać. Jednostki nadal się przemieszczają, a nie mamy jeszcze centralnego biura informacji. W każdym razie, kapitanie, pańskie rozkazy zmieniły się.
— Jestem porucznikiem, sierżancie, i gdzie dostanę te nowe rozkazy?
— Spisałem je dla pana, kapitanie. — Odchrząknął. — Z paragrafu 13587-01: „O’Neal, Michael L., porucznik Armii Stanów Zjednoczonych, winien zgłosić się do służby w pięćset pięćdziesiątym piątym pułku piechoty zmechanizowanej, Fort Indiantown Gap, Pensylwania.” Teraz czytać: „Kapitan O’Neal, Michael L., Kompania Bravo Federacyjnej Floty Uderzeniowej, pierwszy batalion pięćset pięćdziesiątego piątego pułku piechoty zmechanizowanej, Fort Indiantown Gap, Pensylwania, celem objęcia dowództwa.”
— Cholera!
— Gratuluję, sir!
— Uch, dzięki.
— Czy jest pan tym, o kim myślę, sir?
— Tak, chyba tak — wzruszył ramionami Mike.
— Jest aż tak źle, jak mówią, sir? — zapytał strażnik przyciszonym głosem.
— Gorzej, sierżancie, gorzej — powiedział kapitan O’Neal i potrząsnął głową. — To jak tańczenie z diabłem, sierżancie. I diabeł prowadzi.
I znów dziś wróg nas straszy,
I znów wojować czas…
Jak ongi ojców naszych
Tak dzisiaj wspomóż nas.
Ze znaków, cudów domu
O Śmierć i Życie dbasz…
Jehowo, Królu Gromów,
Wszechwładco Bitew: patrz!
— Kipling