— Co się z nimi stało?
— Domyślam się, że doktor Minnericht zabrał stąd wszystko, co się dało wynieść. Większość wynalazków, które widziałam na dworcu, pochodziła z tej właśnie piwnicy. Widziałeś te przepiękne żyrandole zasilane elektrycznością pochodzącą z nieznanego mi źródła? Albo tę trzylufową strzelbę? Nie było ich tutaj za moich czasów, ale widziałam rysunki przedmiotów wyglądających jota w jotę jak one. Tam, na tym pulpicie. — Pod ścianą stało przysadziste bardzo długie biurko. Jego blat był kompletnie nagi. Nie leżał na nim nawet skrawek papieru ani najmniejszy ogryzek ołówka. — Minnericht, Joe Foster czy jak mu tam było… zrabował stąd wszystko, co nie było przybite do ściany. A w każdym razie to, co udało mu się zobaczyć i przesunąć. Na szczęście nie mógłby poruszyć Kościotrzepa, gdyby nawet wiedział, gdzie go szukać.
Otworzyła prawą górną szufladę i wsunęła do niej dłoń, wymacując ukryty panel. Kiedy go znalazła, nacisnęła znajdujący się na nim guzik. W ścianie obok pojawił się z cichym chrzęstem obrys przypominający rozmiarami drzwi. Zeke zapiszczał i popędził w jego kierunku.
— Uważaj! — ostrzegła go matka. — Pozwól, że ci pokażę, jak to otworzyć. — Podeszła do ściany i przesunęła dłońmi w szczelinie. Gdy nacisnęła ukryte skrzydło w odpowiednich miejscach, poruszyło się bez trudu, odsłaniając schody. — Cóż — mruknęła, gdy zeszli po nich na niższy poziom, i uniosła lampę wysoko nad głowę, by przyjrzeć się sklepieniu. — Wygląda na to, że trzyma się dobrze.
Niestety, nie o wszystkim można było to powiedzieć. Część jednej ze ścian posypała się w gruzy, podobnie jak niemal cała podłoga. Z sufitu zwisały kable grubsze od ludzkiego kciuka, całe ich kłęby leżały zmieszane ze stosami gruzu, który gigantyczna machina podczas powrotu z głębin ziemi rozrzuciła na boki z taką łatwością, jak pług rozgarnia śnieg.
Kościotrzep ocalał, pokrywały go jedynie kawałki gruzu i ziemi, pozostałości tego, przez co się przedostawał. Stał na samym środku wielkiej sali, jakby zapuścił tam korzenie.
Dwie lampy nie były w stanie rozproszyć całkowicie panujących tu ciemności, lecz Briar widziała doskonale stalowe segmenty wielkiej machiny spoczywającej pod warstwą pokruszonego tynku i potężne głowice drążące, które sterczały teraz przed korpusem, przypominając kleszcze monstrualnego kraba. Zauważyła tylko dwie z czterech głowic, w jakie była wyposażona maszyna.
Potężna machina wydobywcza nie tyle uszkodziła, ile rozniosła na strzępy trzy długie stoły i stojące na nich szklane naczynia. Rozrzuciła po całej powierzchni zawartość szafek i półek. Na cokolwiek się natknęła po drodze, wszystko rozpadało się w drzazgi.
— To cud, że nie rozwalił nam całego domu — wyszeptała Briar. — Muszę ci powiedzieć, że wtedy bardzo się tego bałam. — Nawet przez maskę czuła zatęchły zapach znajdującego się tu powietrza i jego chłód. Szesnaście lat wilgoci, zgnilizny i Zguby odcisnęło piętno na tym miejscu.
— O tak — mruknął Zeke, który przytaknąłby teraz każdemu jej stwierdzeniu.
Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że gigantyczna machina spoczywa na boku, ale było to tylko wrażenie wywołane rozmiarami podziemi. Kościotrzep wysunął się pod kątem z podłoża, odsłaniając jakieś dwie trzecie swojego kadłuba. Głowice drążące obracały się przed nim wokół własnej osi, zagarniając wszystko, co się znalazło w ich zasięgu. Briar pamiętała, że w tamtej przerażającej chwili kojarzyły jej się z widelcami, którymi miesza się spaghetti w misce. Mimo że po tylu latach ich ostrza pokryła i wykruszyła rdza, nadal wyglądały jak twory z sennego koszmaru.
Briar przełknęła głośno ślinę. Zeke przykucnął, jakby zamierzał zeskoczyć na posadzkę, ale powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu.
— Widzisz tę szklaną kopułkę na szczycie? — zapytała. — Tę przypominającą z wyglądu pocisk?
— Tak. Widzę.
— Tam siedzi operator tego potwora.
— Chciałbym do niej wejść. Mogę? Czy jest wciąż otwarta? Myślisz, że Kościotrzep działa?
Zeskoczył, zanim zdążyła zareagować. Wylądował lekko na niższych stopniach za wyrwą, przy której się zatrzymali.
— Zaczekaj! — poprosiła, zeskakując za nim. — Czekaj! Nie dotykaj niczego. Pełno tu szkła — uprzedziła syna. Lampa w jej dłoni wciąż się kołysała po skoku, przez moment wydawało się więc, że na podłodze zrujnowanego pokrytego kurzem laboratorium rozbłysły tysiące strąconych gwiazd.
— Przecież mam rękawice — odparł Zeke, gramoląc się na stertę gruzu, po której mógł przejść pod głowicami w pobliże szklanej kopułki.
— Zaczekaj! — zawołała za nim, tym razem nieco głośniej i bardziej rozkazującym tonem. Zatrzymał się. — Pozwól, że ci coś wyjaśnię, zanim sam o to zapytasz.
Zsunęła się z potrzaskanych schodów i wspięła do niego na stos cegieł i kamieni, które osypały się z uszkodzonej ściany i sklepienia, a teraz okrywały Kościotrzepa jak chitynowy pancerz kraba.
— Levi przysięgał, że to był wypadek — powiedziała. — Twierdził, że miał problem ze sterami i odrzutem, a potem machina wymknęła mu się zupełnie spod kontroli. Ale teraz widzisz na własne oczy, jak precyzyjnie zaparkował ją potem we własnym laboratorium, gdy wrócił z testu. — Zeke skinął głową. Klęczał obok niej, odgarniając kurz, by odsłonić stalowy korpus jednego z cięgieł i jego wielkie jak pięści zębiska. — Przysięgał mi także, że nie dostał pieniędzy za tę piekielną machinę, a nade wszystko że nigdy, przenigdy nikogo by nie skrzywdził. Możesz mi wierzyć bądź nie, ale przez kilka dni nie wychodził z tego laboratorium. Nikt nie wiedział, gdzie się podział Kościotrzep po tym rajdzie. Nikt nie podejrzewał, że Levi mógł nim zawrócić do domu z taką łatwością, jakby prowadził dorożkę. Potem jednak pojawił się tutaj twój dziadek. Szukał Leviego. To znaczy wszyscy go wtedy szukali, on wiedział natomiast, że mogę być jedyną osobą, która wie, gdzie się podział mój mąż, więc udał się prosto do mnie. Nie rozmawiałam z nim, odkąd wyszłam za mąż. Mój ojciec nigdy nie lubił Leviego. Uważał, że jest za stary dla mnie, i chyba miał rację. Co ważniejsze jednak, był zdania, że Leviticus Blue jest złym człowiekiem, i w tym także, choć po czasie, muszę mu przyznać rację. Ale wtedy, gdy ostatni raz rozmawiałam z twoim dziadkiem, nazwałam go kłamcą za to wszystko, co wygadywał o moim mężu. Skłamałam też, patrząc mu prosto w oczy, i powiedziałam, że nie mam pojęcia, gdzie on jest, chociaż przebywał tutaj, w swoim laboratorium.
— Szkoda, że go nie znałem — wtrącił Zeke. — Mówię o twoim ojcu.
Nie wiedziała, co ma powiedzieć, więc milczała, dopóki nie zdołała wydukać:
— Też żałuję. Zawsze był takim ciepłym człowiekiem, wydaje mi się, że by cię polubił. I na pewno byłby dumny z takiego wnuka. — Odchrząknęła porządniej i dodała: — Ale wtedy, przy naszym ostatnim spotkaniu, byłam dla niego okropna. Wyrzuciłam go za drzwi i nigdy więcej już nie widziałam żywego… — Umilkła na moment, a potem dodała, choć bardziej do siebie:
— Ponoć to Clay przyniósł go wtedy do domu. Jaki ten świat jest mały.
— Kapitan Clay?
— Tak. Kapitan Clay, tyle że był wtedy młodym człowiekiem i nikim nie dowodził. Może opowie ci o tym, gdy wrócimy na jego statek. Dowiesz się, co naprawdę się działo podczas wielkiej ucieczki, bo to chyba najbardziej ci ciążyło. W końcu kto inny może wiedzieć lepiej niż człowiek, który tam wtedy był? — Zamilkła raz jeszcze, potem wróciła do przerwanej wcześniej opowieści: — Wieczorem tego dnia, gdy pojawił się tutaj twój dziadek szukający Leviego, zeszłam do laboratorium, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. Twój ojciec robił zawsze wiele rabanu, kiedy zaglądałam tam bez jego pozwolenia. Dlatego wemknęłam się, kiedy nie patrzył. Siedział pod tą kopułą i coś majstrował jakimiś kluczami czy śrubokrętami. Pochylał się tak mocno, że zza burty Kościotrzepa wystawały tylko jego wygięte plecy. Dlatego nie mógł mnie widzieć.
Читать дальше