Briar myślała podobnie.
— Upewnimy się przynajmniej, że dotrzecie bezpiecznie na miejsce — dodała.
— Nie, nie upewnicie się. Albo dotrzemy na miejsce, albo nam się to nie uda. Albo Swakhammer przeżyje, albo nam uświerknie po drodze. Nie potrzebujemy nikogo więcej do niesienia go. Ale wy dwoje, a raczej ty, Briar, powinnaś się udać do kapitana i zameldować, że tu nie zginęłaś. Niech wie, że spłacił dług, a nie że zaciągnął jeszcze większy. Jest teraz na terenie fortu, gdzie naprawia swój statek, żeby odlecieć za mur. Wie już, że twój syn jest tutaj. Powiedział mi o tym, gdy przekazywałam mu wiadomość od Minnerichta.
Swakhammer poruszył ramionami i wydał z siebie gulgoczący dźwięk, jakby próbował odetchnąć przez zalaną lepikiem krtań. Na koniec zakwilił, rozdzierając serce Briar. Takiego dźwięku nie powinien wydawać z siebie człowiek pokroju Jeremiasza Swakhammera.
— On umiera — powiedziała. — O Boże, Lucy. Zabierz go stąd do tego chińskiego znachora. Dzięki ci za wszystko, przysięgam, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
— Zatem ruszajmy. — Barmanka nie trudziła się opuszczaniem kraty, od razu pociągnęła za rączkę wiszącą nad jej głową. Winda zaczęła opadać. Gdy znajdowała się na wysokości podłogi, Lucy rzuciła jeszcze: — Zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce w Skarbcach, jeśli tylko zechcesz. Jeśli nie, to wiedz, że poczytuję sobie za zaszczyt, że mogłam walczyć u twojego boku.
Moment później klatka zawieszona na kablach i łańcuchach zniknęła im z oczu.
Briar została w korytarzu tylko ze swoim synem.
Wielka broń była dla niego za ciężka. Słaniał się pod nią ze zmęczenia, ale nie narzekał, mimo że kolana mu drżały, a skóra na karku piekła od rozgrzewającego się wolno metalu.
Winda dotarła do dna szybu i zatrzymała się.
Briar i Zeke usłyszeli, jak Lucy wykrzykuje serię poleceń, a potem postękiwania jej pomocników, gdy wynosili Swakhammera z klatki na najniższym poziomie dworca. Oby jak najszybciej znaleźli wózek, oby Lucy zdążyła dowieźć Jeremiasza do kogoś, kto mu pomoże.
Brzęknięcia łańcuchów i narastający klekot uświadomiły im, że winda wraca na górę. Wstrzymali oddech i przygotowali się do skoku.
Briar i Zeke trzymali Stokrotkę między sobą. Ledwie zobaczyli dno klatki wynurzającej się z szybu, wrzucili broń do niej i sami podążyli jej śladem. Winda nadal wznosiła się wolno, choć w tempie równomiernym. Briar oparła Stokrotkę o stalową kratownicę, stawiając ją na kolbie.
Pod jej korpusem znajdował się spust dłuższy i grubszy od męskiego kciuka. Urządzenie było już gotowe do oddania strzału, aż wibrowało od przepełniającej je energii.
— Zakryj uszy — poleciła Briar Ezekielowi. — Mówię bardzo, bardzo poważnie. Zatkaj je z całych sił. Ta broń ogłuszy zgnilasów, ale tylko na kilka minut. Będziemy musieli wiać ile sił w nogach.
Odsunęła się od egzotycznej broni na tyle, na ile mogła, odczekała, aż winda dotrze do najwyższego piętra, i nacisnęła spust.
Impuls soniczny pomknął w górę i w dół. Skondensowany kształtem szybu odbijał się setnym echem od ścian i załomów, od szczytu i dna, w jednych miejscach zwielokrotniając moc fal dźwiękowych mknących przez zrujnowane korytarze, w innych niwelując ich działanie. Winda zadrżała, zakołysała się na podtrzymujących ją kablach, przez mgnienie oka Briar myślała, że stara konstrukcja nie wytrzyma tak ogromnego natężenia dźwięku i zerwie się z mocowań, pociągając ich za sobą na samo dno, gdzie zginą oboje straszliwą śmiercią.
Winda jednak wytrzymała i wznosiła się dalej, w kierunku kolejnego mrocznego systemu pomieszczeń.
Zeke był oszołomiony tak samo jak Briar za pierwszym razem, gdy usłyszała Stokrotkę. Na szczęście matka miała znacznie mniej problemów z udźwignięciem go niż on wcześniej z noszeniem broni i zeskoczyła z platformy prosto pod jakieś drzwi.
Otworzyła je, nie myśląc nawet, co zastanie po drugiej stronie, trzymając za sobą słaniającego się wciąż syna i zataczając lufą sztucera niemal dokładny półokrąg.
Panoramę ulicy rozświetlał tuzin sporych ognisk, wokół których znajdował się krąg wolnej przestrzeni. Nikt nie powiedział Briar, że zgnilasy wolą się trzymać z dala od ognia, ale teraz, gdy zobaczyła to na własne oczy, wydało jej się zupełnie naturalne.
Ogniska rozpalili i pilnowali ich ludzie w maskach, którym najwyraźniej było obojętne, co się dzieje w podziemiach dworca. Wszyscy chwiali się na nogach, lecz dochodzili już do siebie. Z pewnością usłyszeli ryk Stokrotki i wiedzieli, co on oznacza. Znajdowali się jednak na tyle daleko od źródła erupcji sonicznej, zagłuszanej dodatkowo trzaskającym ogniem, że tylko kilku z nich padło jej ofiarą. Reszta potrząsała po prostu głowami lub przetykała sobie uszy, usuwając skutki działania Niesamowitego Ogłuszacza doktora Minnerichta.
Briar nie miała pojęcia, że mogą tu być ludzie, choć gdyby nawet wiedziała, i tak by odpaliła Stokrotkę. Było nie było, żywi odzyskiwali przytomność szybciej niż nieumarli.
Zauważyła, że z uprzęży maski stojącego najbliżej palacza wystaje gruby warkocz. Rozglądając się, dostrzegła jeszcze kilka podobnych fryzur. Chińska dzielnica rozciągała się od dworca aż do muru, a oni trzymali tutaj straż, dzięki ogniowi na jej terenie panował względny spokój.
Wszyscy też ignorowali jej obecność. Zeke’a także zdawali się nie zauważać.
— Zostaw Stokrotkę — poleciła synowi.
— Ale…
— I tak nie zdołamy jej użyć ponownie. Zbyt długo się ładuje i za bardzo by nas spowalniała. A teraz — dodała, ponieważ nagle dotarło do niej, że nie ma pojęcia, gdzie się kierować — musimy znaleźć ten fort. Wiesz, gdzie to jest?
Niewiele widziała z powodu gęstego dymu i oparów Zguby. Musiała zapytać kogoś o drogę, lecz palacze podtrzymujący ogień nie odwrócili się, nawet gdy zaczęła ich nawoływać. Wątpiła, aby znali angielski. Zeke pociągnął ją za rękaw.
— To niedaleko stąd. Pokażę ci.
— Jesteś pewien? — Zapierała się, chłopak jednak chwycił ją mocniej i pociągnął za sobą.
— Tak. Jestem pewien — potwierdził. — Tam złapał mnie Yaozu. Pamiętam też z mapy położenie fortu. Chodź, mamo. Musimy iść tą ulicą. Dzięki tym płomieniom — dodał — przynajmniej widzimy drogę.
— Racja — przyznała i pozwoliła mu odholować się od ognia, Chińczyków o potężnych ramionach, ich masek oraz łopat.
Zeke skręcił na następnym skrzyżowaniu, wybierając skrót.
Briar zderzyła się z nim i popchnęła go siłą rozpędu prosto w niewielkie stado zgnilasów. Nieumarli leżeli na bruku, ale kilku już zaczynało się poruszać, dość niezbornie na razie. Były ich tutaj dziesiątki i całe setki leżące dalej, skryte w mroku i gęstych oparach Zguby.
— Nie zatrzymuj się — ostrzegła syna, ruszając szybkim krokiem przed siebie. — Mamy mniej niż minutę. Biegnij, na litość boską!
Nie sprzeczał się z nią i od razu rzucił się w pogoń za matką, depcząc po leżących ciałach i wyszukując skrawki wolnego bruku tam, gdzie to było możliwe. Prowadziła go w kierunku, który wybrał, pokazując mu, że może stąpać po wszystkim, nawet po ich głowach. Poślizgnęła się tylko raz, lecz Zeke zdołał ją podtrzymać, i nagle znaleźli się na opustoszałej ulicy za leżącym na bruku legionem nieumarłych.
— Teraz w prawo — podpowiedział.
Nadal biegła przodem, prowadząc go, zarazem jednak słuchając wydawanych poleceń. Do jej nosa ukrytego w masce docierała woń lęku, nadziei, gumy, węgla i szkła. Wdychała ją pełną piersią głównie dlatego, że musiała czymś napełnić płuca, zbyt szybko zapomniała, z jakim trudem oddycha się i biega jednocześnie z ciężką maską zakrywającą całą twarz. Zeke także ciężko dyszał, ale był młodszy i chyba na swój sposób silniejszy od niej.
Читать дальше