— Ja też mogę iść pierwsza — zaprotestowała Angelina.
— Owszem, ale mój sztucer potrafi wystrzelić więcej niż dwa razy, jeśli zajdzie potrzeba. Lepiej przypilnuj mojego syna — rzekła Briar, przekręcając gałkę w drzwiach i pozwalając, by ich skrzydło powoli odsunęło się od framugi.
Wysunęła najpierw lufę sztucera, potem głowę z twarzą ukrytą za maską. Obróciła ją mocno w prawo i w lewo, aby ogarnąć całość pomieszczenia przez niewielkie szkła wizjerów. Jej własny oddech brzmiał zbyt głośno, wzmacniany dodatkowo przez skórę maski zakrywającą nos i usta, tej samej, którą miała na sobie, gdy zeskakiwała z ładowni statku na szczyt żółtej rury. Nie przypuszczała, że zdoła do niej tak przywyknąć.
Poczekalnia wyglądała zupełnie inaczej niż poprzednio. Wspaniale wykończona sala nosiła widoczne ślady gwałtownej, choć toczonej na niewielkiej przestrzeni bitwy. Ciała jej poległych uczestników leżały na posadzce i zwisały z rzędów obitych siedzeń. Na pierwszy rzut oka Briar doliczyła się jedenastu ofiar, potem zajęła się obserwacją ogromnej dziury w ścianie — otwór tych rozmiarów mógłby zrobić sam Kościotrzep.
W niej na skraju rumowiska, w które zamienił się kawał grubej ściany, Briar zauważyła ludzką stopę. Wyglądało to tak, jakby ktoś rąbnął w mur z całej siły, rozwalił go i padł w gruzach.
Przytomnie omiotła wzrokiem pozostałe zakątki poczekalni, ale sama przed sobą musiała przyznać, że zrobiła to pospiesznie i niedbale. Nie niepokojąc księżniczki i syna, wciąż tkwiących na mrocznej klatce schodowej, podbiegła do otworu, z którego wystawała noga, i przeczołgała się na drugą stronę stosu cegieł, pokruszonego marmuru i zaprawy.
Pozwoliła, by spencer zsunął się jej z ramienia, i ułożyła go obok sakwy.
— Swakhammer — powiedziała, stukając palcem w jego hełm.
— Swakhammer!
Nie zareagował. Jego maska wydawała się nietknięta, reszta ciała również, aczkolwiek gdy wsunęła palce w szczelinę pancerza, wyczuła miejsce, które wydało jej się mocno opuchnięte. Znalazła też krew, i to całkiem sporo. Potem zauważyła, że jego noga spoczywa pod bardzo nienaturalnym kątem, musiała być złamana poniżej kolana. Gdy jej dotknęła, część łydki zakołysała się bezwiednie, obciążona okutym stalową blachą butem.
Zeke nie wytrzymał nerwowej atmosfery oczekiwania i opuścił schronienie w chwili, gdy zabierała się do ściągnięcia Swakhammerowi maski. Podbiegł do dziury w ścianie i zapytał:
— Ktoś tam jest?
— Jeremiasz.
— Coś mu się stało?
— Tak — burknęła. Prawie udało jej się zdjąć hełm, chociaż ciągle się trzymał na kilku sprężynkach i przewodach. W końcu zdołała go odrzucić, ale nie poleciał zbyt daleko.
— Swakhammer? Jeremiaszu?
Wnętrze maski zalała krew cieknąca z jego nosa i — to zaniepokoiło Briar najbardziej — z jednego ucha.
— Żyje? — dopytywał się Zeke.
— Martwi ludzie nie krwawią — zapewniła go matka. — Ale mocno oberwał. Jezu, Swakhammer. Co oni ci zrobili? Słyszysz mnie? Hej. — Delikatnie plasnęła go dłonią po obu policzkach.
— Hej. Co tu się stało?
— Natrafiłem na niego.
Filtrowany przez mechanizm maski głos Minnerichta spadł na nią niczym bicz boży, odbijając się głośnym echem od ścian hali pełnej zabitych ludzi i porozwalanych ścian. Serce zamarło w Briar ze strachu, chciała krzyknąć, ostrzec syna, by natychmiast uciekał do schronienia na schodach. Stał jednak przy otworze, obok buta Jeremiasza, wystawiony na strzał, że bardziej nie można.
Spojrzała na twarz Swakhammera. Oczy olbrzyma poruszały się szybko pod zamkniętymi, splamionymi krwią powiekami. Żył, ale co to było za życie!… Oderwała od niego wzrok i zawołała na tyle głośno, aby dobrze ją było słychać w całej poczekalni:
— Nie jesteś Leviticusem Blue, choć nadawałbyś się na jego brata. A już na pewno posiadłeś jego wyczucie czasu — dodała tak obojętnym tonem, na jaki tylko było ją stać.
Tutaj, w głębi otworu wybitego w ścianie, była na razie względnie bezpieczna. Doktor, o ile właśnie z nim miała do czynienia, nie widział, co robi, a w każdym razie niedokładnie. Wykorzystała więc tę przewagę i przetrząsnęła pospiesznie pancerz nieprzytomnego przyjaciela, szukając czegoś przydatnego. Zrezygnowała z podnoszenia sztucera, nie miała bowiem żadnych szans, żeby go ująć w ręce, przeładować i wymierzyć do Minnerichta, zanim on uczyni coś znacznie gorszego.
Przy boku Swakhammera leżał jeden z jego wielkich rewolwerów, lecz miał pusty bębenek.
— Nigdy nie twierdziłem, że jestem Leviticusem Blue.
Briar stęknęła głośno, usiłując podnieść Swakhammera, by sprawdzić, czy pod nim nie ma jakiejś broni.
— Owszem, twierdziłeś — rzuciła.
— Mnie też pan o tym zapewniał — wtrącił Zeke.
— Ucisz się — napomniała go matka. Chciałaby powiedzieć o wiele więcej, nie było jednak na to czasu, dlatego od razu przeszła do dalszej części dialogu z zamaskowanym oprawcą. — Kto żyw, ten wie, o co ci chodziło: żeby sztywniacy się ciebie bali. Tylko że nie zdołałbyś tego dokonać pod własnym nazwiskiem. Mogłeś być wobec nich podstępny jak wąż, ale szybko się okazało, że to nie wystarczy, by zastraszyć tych ludzi.
— Zamilcz, kobieto. Ja uczyniłem z tego miejsca to, czym jest dzisiaj — wyrzucił z siebie obronnym i zarazem gniewnym tonem. Zapewne trafiła w czułą strunę.
Briar miała nadzieję, że go zabolało. Powinno, jeśli był podobny do Leviego, którego tak bardzo pragnął naśladować.
— Nie zamilknę, a ty, Foster, nie zmusisz mnie do tego, choćbyś się bardzo starał. A będziesz się starał. Należysz do mężczyzn, którzy uwielbiają krzywdzić kobiety, z tego co słyszałam, nie będę pierwszą twoją ofiarą.
— Nie dbam o to, co i gdzie słyszałaś — warknął. — Chcę tylko wiedzieć jedno i powiesz mi zaraz, kto wypowiedział w twojej obecności to nazwisko.
Wstała, prostując dumnie plecy. Zamiast odpowiedzieć na jego pytanie, rzuciła:
— A ja chcę wiedzieć, kim ty jesteś, sukinsynu, że śmiesz nas wciągać w tę swoją wojenkę — zapożyczyła jedno z ulubionych powiedzonek Angeliny.
Teraz, gdy stała na nogach, widziała go tak dokładnie jak on ją. Trzylufowa śrutówka, którą trzymał pewnie w dłoniach, budziła jej przerażenie. Nie mierzył w nią, tylko w Zeke’a, który tym razem posłuchał rady swojej rodzicielki i zamknął się na dobre, choć równie dobrze mogło to być skutkiem widoku niesamowitej broni Minnerichta wycelowanej w jego głowę. Nie wiedziała tego i prawdę powiedziawszy, nie zamierzała się nad tym zastanawiać.
Spodziewała się, że doktor spróbuje grozić jej, przeliczyła się jednak. Był sprytniejszy i okrutniejszy, niż przypuszczała.
— Ty uczyniłeś z tego miejsca to, czym jest dzisiaj? Uważasz zatem, że masz nad tym miastem władzę? Zachowujesz się, jakbyś ją miał, ale to akurat gówno prawda. Robisz przedstawienia, żeby ludzie myśleli, że mają do czynienia z największym i najbogatszym cwaniakiem w okolicy. Niestety, prawda wygląda inaczej. Gdybyś był choć w połowie tak sprytny, za jakiego się masz, nie musiałbyś podkradać wynalazków Leviego ani przerabiać machin porzuconych po konkursie na urządzenie wydobywcze. Widziałam je w twoim magazynie. Myślisz, że nie wiem, skąd je wziąłeś?
— Zamilcz! — wydarł się na cały głos.
Ona jednak robiła, co mogła, by skupiał całą uwagę na niej, nie na Ezekielu i szczupłej staruszce, która opuściła właśnie klatkę schodową i skradała się wzdłuż ściany, by zajść go od tyłu.
Читать дальше