— Tak, zabrał, ale odzyskałem wszystko. — Włożył jej do rąk spencera i sakwę. — Ty musisz się nim posługiwać, bo ja nie potrafię.
— Nie nauczyłam cię strzelać.
— Nadrobimy te braki później. Chodźmy — zakomenderował.
Briar chciała zareagować śmiechem, nie mogła jednak.
Podobał jej się, gdy teraz na niego patrzyła, gdy prowadził ją jak dziecko, ponieważ nie zdołała jeszcze dojść do siebie. Ktoś dał mu całkiem niezłe ubranie i kto wie, może nawet wykąpał.
— Jakiś ty czysty — powiedziała.
— Wiem — mruknął. — Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
— Jakoś to przeżyję — zapewniła go.
— Świetnie. Widzę, że już ci lepiej. Jesteś bardzo podobna do mnie.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytała, ponieważ wydawał się znacznie lepiej zorientowany w sytuacji. — Czy to… podziemia dworca? Gdzie ten drań mnie zamknął, kiedy byłam nieprzytomna?
— Tak, to podziemia dworca — potwierdził Zeke. — Dwa poziomy pod salą z wielkimi żyrandolami.
— Tutaj jest jeszcze jeden poziom?
— Co najmniej, a może i więcej. Mamo, jesteśmy w istnym labiryncie. Nie uwierzyłabyś. — Zatrzymał się przed drzwiami, otworzył je i szybko rozejrzał się po korytarzu. Potem wyciągnął rękę i dodał: — Zaczekaj. Słyszysz to?
— Co? — zapytała zdziwiona. Stanęła obok niego, nasłuchując, potem rzuciła okiem na sztucer. Był naładowany, w sakwie także znalazła wszystko. — Nic nie słyszę.
Stał jeszcze przez chwilę.
— Chyba masz rację. Wydawało mi się, że coś słyszałem, ale teraz niczego nie jestem już pewien. Na końcu korytarza jest winda, widzisz ją?
Wychyliła się za drzwi.
— Tak. Tam po prawej.
— Zgadza się. Musimy do niej pobiec. Jeśli nie zdołamy, Yaozu nas dopadnie, a tego naprawdę byśmy nie chcieli.
— My? — Briar nie chciała, by zabrzmiało to jak pytanie, wciąż jednak nie zdołała w pełni dojść do siebie, na razie więc musiała polegać na informacjach uzyskanych w trakcie rozmowy. A poza tym tak się cieszyła z tego spotkania, że chciałaby słuchać Zeke’a i dotykać bez przerwy.
Gdzieś w oddali usłyszała strzelaninę. Ktoś tam używał większego kalibru niż tylko rewolwery. Na odpowiedź nie musiała długo czekać, tym razem seria była szybsza i cichsza. A więc pistolet.
— Co tam się dzieje? — zapytała.
— To długa historia — mruknął.
— Gdzie idziemy?
Wziął ją za rękę i wyprowadził na korytarz.
— Do Wieży Smitha. Tej wysokiej, przy której cumują statki powietrzne.
Biegnąc w ślad za nim, zaczęła sobie coś przypominać.
— Ale dzisiaj nie jest wtorek? Nie może być. Nie wydostaniemy się tą drogą… Moim zdaniem to nie najlepszy pomysł. Powinniśmy wrócić do Skarbców.
— Musimy tam iść, znaczy na wieżę — upierał się Zeke. — Jeremiasz mówił, że tam są jakieś statki.
Wyrwała mu się, gdy dotarli do windy. Za stalową kratą znajdowała się identyczna klatka jak ta, którą zjechała nie tak dawno do podziemi. Otworzyła ją i wepchnęła syna do środka. Wchodząc za nim, oznajmiła:
— Nie. Muszę najpierw sprawdzić co z Lucy. Chcę się upewnić, że nic jej nie jest. Poza tym… — Kolejna strzelanina, tym razem znacznie bliżej. — Poza tym tutaj dzieje się coś niedobrego. — Ściągnęła sztucer z pleców i ustawiła się w pozycji strzeleckiej, zanim winda ruszyła wolno w górę. — Musimy wysiąść. Musimy unikać jego ludzi.
— To tylko zgnilasy — przekonywał ją Zeke, odciągając od kraty, którą próbowała otworzyć w trakcie jazdy. Nie udało mu się, matka wyskoczyła na wyższym piętrze. — Nie możemy teraz wysiąść. Księżniczka powinna czekać na nas na górze!
— Nie licz na to.
Briar obróciła się na pięcie i wymierzyła ze sztucera do niskiej kobieciny o patykowatych kończynach i siwych włosach zaplecionych w gruby warkocz. Wyglądała na Indiankę, ale trudno było ocenić, z jakiego pochodzi plemienia. Miała na sobie niebieską marynarkę, dobrze skrojony płaszcz i o wiele za duże spodnie. Trzymała się za bok, spomiędzy jej palców wyciekały strużki krwi.
— Pani Angelino! — Zeke podbiegł do niej.
Briar opuściła lufę spencera, szybko jednak zmieniła zdanie i podniosła ją znowu, aby nie dać się zaskoczyć z innej strony. Znajdowali się w wielkiej sali z wieloma zamkniętych drzwiami. Nie potrafiła znaleźć niczego, co by mogło dać jej pojęcie, do czego służy to pomieszczenie. Było kompletnie puste, tylko pod jedną ze ścian umieszczono sporo poukładanych na sobie stołów. Obok dostrzegła stos połamanych i zgarniętych na kupę mocno zakurzonych krzeseł.
— Nie potrzebuje pani pomocy? — zapytała, oglądając się przez ramię.
— Nie. — Odpowiedź była stanowcza. — Nie dotykaj mnie, chłopcze.
— Ale pani została pchnięta nożem!
— To tylko draśnięcie, chociaż zniszczyło mi nowe ciuchy. Hej — zagadnęła Briar, stukając ją kościstą dłonią w ramię — jeśli zauważysz kompletnie łysego Chińczyka w czarnym płaszczu, wpakuj mu ode mnie kulkę między oczy, jeśli mogę prosić. Będę ci dozgonnie wdzięczna.
— Postaram się — obiecała matka Ezekiela. — Naprawdę jesteś księżniczką?
— Owszem. Do tego wściekłą jak wszyscy diabli, ale teraz skupmy się na ucieczce stąd. Jeśli tu zostaniemy, dopadną nas.
— Wracamy do Skarbców — powiadomiła ją Briar.
— Albo na wieżę — upierał się Zeke.
— Oba cele są równie dobre — odparła Angelina — choć na waszym miejscu udałabym się raczej do fortu. Jeśli chcecie wrócić za mur, możecie poprosić starego Claya, żeby was zabrał z miasta, jak tylko skończy naprawiać „Naamah Darling”.
— Clay jest tutaj? — zdziwiła się Briar. — W forcie?
— Naprawia statek.
Kolejna strzelanina nad ich głowami uświadomiła matce Ezekiela, że nie czas na zadawanie kolejnych pytań.
— Chwileczkę — poprosił Zeke. — Mamy iść na ten statek? Do tego kapitana wielkoluda? Nie ma mowy. Nie lubię go.
— Mówisz o kapitanie Clayu? — zapytała Briar. — To dobry człowiek. Bez obaw, zabierze nas stąd.
— Skąd ta pewność? — nie ustępował Zeke.
— Jest mi winien przysługę, a przynajmniej tak uważa. — Za załomem korytarza coś upadło i rozbiło się w drobny mak. Za ścianą rozległ się pospieszny tupot wielu zgniłych stóp. — Niedobrze — mruknęła.
— A nawet jeszcze gorzej — poparła ją Angelina, aczkolwiek w jej głosie nie dało się wychwycić złości.
Staruszka wyjęła ze skórzanej pochwy na plecach wielkokalibrową dwururkę i sprawdziła, czy jest naładowana. Rana na boku zaczęła obficiej krwawić, ledwie ją puściła, lecz przyjęła to bez jednego skrzywienia.
— Znasz te podziemia? — zapytała ją Briar.
— Na pewno lepiej niż wy. Choć też nie za dobrze. Niemniej potrafię znaleźć wejście i wyjście, jeśli o to pytasz.
— Możesz nas zaprowadzić do Skarbców?
— Owszem, ale nadal radzę, żebyście szli do fortu — warknęła, odpychając Zeke’a, który pomagał jej iść. — Daj mi spokój, chłopcze. Sama potrafię chodzić. Kłuje mnie trochę w boku, ale na pewno od tego nie umrę.
— Dobrze to słyszeć — stwierdziła Briar — bo mamy problem.
Z szybu windy doszły ich głośne jęki, w dach klatki zaczęły uderzać dziesiątki rąk. Moment później rozległ się zgrzyt i w dół posypały się skłębione ciała. Kilku zgnilasów zdołało się wydostać przez rozsuniętą kratę, pozostali wypełzali każdym otworem, jaki znaleźli.
Na czele nieumarłych szli kolejno: żołnierz, cyrulik i Chińczyk. Briar wymierzyła szybko i wpakowała dwie kule w oczodoły kolejnych zgnilasów, trzeciego, najbardziej oddalonego, trafiając tylko w ucho.
Читать дальше