— Mamo! — wrzasnął Zeke.
— Stańcie za mną! — rozkazała Briar, lecz Angelina ani myślała jej słuchać i zdmuchnęła trzeciego nieumarłego, strzelając z dubeltówki.
Na leżące ciała wspięły się natychmiast następne zgnilasy, dyszące z pożądania i głodu. Szły tym razem ławą szeroką na sześciu, za nimi tłoczyło się drugie tyle poszarzałych postaci.
— Cofnijcie się! — zawołała Angelina. — Tam! — Wskazała drogę, oddając kolejny strzał.
Huk broni tego kalibru w ciasnym korytarzu był nie do zniesienia, zwłaszcza dla Briar i jej syna, którzy odnieśli obrażenia głów. Nie mieli jednak wyboru. Albo wytrzymają i będą strzelać dalej, albo się poddadzą i zginą. Obie kobiety zatem prowadziły nieustanny ogień do zbliżającej się masy nieumarłych, a Zeke sprawdzał drogę za ich plecami, będąc ich zwiadowcą na tyle, na ile potrafił wykonywać polecenia Angeliny.
— Po twojej prawej! To znaczy po tej drugiej prawej — poprawiła się natychmiast. — Tam powinny być drzwi, na samym końcu korytarza. Za kantorkiem!
— Są, ale zamknięte! — odkrzyknął Zeke. Ostatnie słowo utonęło w huku wystrzału spencera, Angelina jednak chyba zrozumiała.
— Osłaniaj mnie, złotko — rzuciła.
Zanim Briar zdążyła zareagować, Indianka obróciła się i odsunęła z drogi Zeke’a. Wpakowała śrut z drugiej lufy dubeltówki prosto w zamek i wyrwane z zawiasów drzwi poleciały daleko w tył.
— To wyjście zapasowe — wyjaśniła księżniczka. — Doktorek wciskał swoim ludziom, że to ślepy zaułek, ale zamontował sobie na szczycie tych schodów właz na wypadek, gdyby musiał się szybko ewakuować.
Zeke odsunął resztki zmasakrowanego skrzydła na bok, złoszcząc się w duchu, że nie będą mieli czym zamknąć drogi za sobą. Niestety nic na to nie mógł poradzić, więc zaraz przestał sobie zaprzątać tym głowę. Chciał przepuścić kobiety przodem, ponieważ jednak nie był uzbrojony, nie pozwoliły mu na to.
Matka chwyciła go jedną dłonią za kark i dosłownie wepchnęła w korytarz i sekundę później o mało nie wpadła na niego po oddaniu kolejnego strzału.
— Rusz tyłek! — pogoniła go Angelina, cofając się i przeładowując dubeltówkę.
Korytarz był mroczny i zagracony, lecz Zeke dostrzegł w końcu zarys schodów. Biegły w górę i w dół.
— Gdzie idziemy? — zapytał, stając na podeście, z którego wybiegały dwa ciągi stopni.
— W górę, na rany Chrystusa! — huknęła księżniczka, ponownie łamiąc śrutówkę. — Przedarliśmy się przez najgorszy odcinek, ale gdybyśmy zeszli na dół, odcięliby nas całkowicie. Jeśli chcecie przeżyć, musimy iść do końca tych schodów i wyjść na zewnątrz.
— Nie damy rady wyjść na górę — wysapała Briar, wystrzeliwując ostatni nabój w kierunku drzwi. Powaliła nim idącego na czele hordy zgnilasa, jego czaszka rozprysnęła się na kawałki, zanim padł. Dzięki temu odległość od czoła nadchodzącej masy rozkładających się nieumarłych do zwężenia klatki schodowej zwiększyła się do mniej więcej dziesięciu jardów.
— W górę, niech będzie w górę — mruknął Zeke, pokonując pierwsze stopnie.
— Na następnym piętrze też są drzwi. Tylko ciemno tam jak nie wiem. Musisz je wymacać. Powinny być otwarte, na ogół doktorek nie każe ich zamykać. Mam nadzieję, że mu się nie odmieniło — wydawała instrukcje Angelina z jakiegoś zacienionego kąta.
Zupełnie jej nie widział w tych ciemnościach. Po skręceniu na schody obie kobiety trafiły na przysłowiowe egipskie ciemności. Potrącały się nieustannie rękoma, łokciami i rozgrzaną od bezustannego prowadzenia ognia bronią, wycofując się w kierunku chaosu, jaki czynili żywi ludzie.
— Znalazłem drzwi! — oznajmił Zeke. Przekręcił gałkę i mało brakowało, by wylądował na podłodze, gdy poddały się bez najmniejszego oporu. Briar i księżniczka przecisnęły się jednocześnie, natychmiast zatrzaskując je za sobą. Pod ścianą stała gruba podpora. Z trudem udało im się zawlec ją i zaprzeć o gałkę.
Drzwi zadrżały, lecz wytrzymały pierwsze uderzenie hordy wygłodniałych zgnilasów. Podpora zaczynała się jednak ślizgać po gładkiej posadzce, więc Angelina dopchnęła ją raz jeszcze i przez chwilę obserwowała, czy znów się nie ruszy.
— Jak długo wytrzymają te drzwi? — zapytał Zeke, ale nie otrzymał odpowiedzi.
— Gdzie jesteśmy, księżniczko? — odezwała się moment później Briar. — Nie poznaję tego miejsca.
— Nałóżcie maski — rozkazała im Angelina, nie wdając się w żadne tłumaczenia. — Za moment będziecie ich potrzebowali. To dotyczy także ciebie, Zeke. Nakładaj maskę, i to już. Po wydostaniu się na powierzchnię będziemy musieli uciekać, ale nie uda ci się to, jeśli nie będziesz mógł oddychać.
Briar zawiesiła sobie sakwę na ramieniu, najwygodniej. Wcześniej uciekali w takim pośpiechu, że nie miała na to czasu. Dlatego zrobiła to teraz, z niekłamaną przyjemnością układając pasek w charakterystycznych zagłębieniach ciała. Wyjęła potem maskę i wsunęła głowę w skórzaną uprząż, pilnując, by Zeke zrobił to samo.
— Skąd ją masz? — zapytała. — To nie jest maska, którą zabrałeś z domu.
— Jeremiasz mi ją dał — odparł.
— Swakhammer? — zdziwiła się Briar. — Co on tutaj robi? — rzuciła pytanie w przestrzeń, niemniej Angelina poczuła się zobligowana do odpowiedzi.
— Nie wróciłaś na czas do Skarbców, kochanie, Lucy zebrała więc wszystkich przyjaciół i rozpętała to piekło. — Zaczerpnęła głośno tchu, jak gdyby coś ją zabolało. W płucach świszczało jej, jakby zostały przebite czymś ostrym. Gdy Briar spojrzała na ranę w jej boku, zobaczyła, że krew wciąż z niej wypływa.
— Przyszli tu po mnie? Żeby mnie ratować?
— Oczywiście, że przybyli ci na ratunek. Ale też by rozpocząć wojnę, której pragnęli od wielu lat. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie chodziło im o wyrwanie cię z rąk doktorka, bo to było ich głównym celem, niemniej potrzebowali także dobrej wymówki, by wzniecić powstanie, a twoje zniknięcie dostarczyło im naprawdę dobrego powodu do podjęcia walki.
Briar widziała nad swoją głową lampy świecące, choć nie widziała w nich płomieni. Zwisały na linach oplecionych cieniutkimi przewodami, domyśliła się więc, że to nimi dostarczana jest energia, która rozpala szklane bańki. Nie dawały zbyt wiele światła, lecz wystarczało go, by mogli wspinać się dalej, nie ryzykując uderzenia się o coś albo wzajemnego postrzelenia. Pod wielkimi plandekami spoczywały dziwne kształty przypominające jakieś machiny, które ktoś postanowił pozostawić na uboczu. Obok nich złożono sterty skrzyń zapełniających sporą część tego niskiego, zimnego i zawilgłego pomieszczenia.
— Co to za miejsce? — zapytała.
— Magazyn — wyjaśniła Angelina. — Na dodatkowe wyposażenie. Takie, które ukradł albo zamierza wykorzystać w przyszłości, jeśli nadarzy się okazja. Gdybyśmy mieli czas i odpowiednie narzędzia, poprosiłabym cię, żebyś podłożyła tu ogień. Wszystko co tutaj jest, służy do mamienia ludzi i zabijania ich.
— Jak te laboratoria chemiczne na samym dole podziemi — mruknęła Briar.
— Nie, to coś zupełnie innego. Masz przed sobą machiny, które doktorek mógłby sprzedać różnym klientom. To pozostałości po konkursie, który Rosjanie urządzili, by zyskać urządzenie zdolne do poszukiwania złota pod ziemią i lodem. One mogą z niego uczynić krezusa, jeśli ta wojna potrwa dłużej.
— Przecież doktor jest już wystarczająco bogaty — zauważył Zeke.
Читать дальше