Kolejne, na przeciwległej ścianie, prowadziły do pustej sypialni. Następne się otworzyły, dopiero gdy potraktował ich gałkę tępym końcem laski. Wprawdzie zamek wytrzymał ten akt wandalizmu, ale wystarczyło pół minuty silnych kopnięć, by framuga sypnęła drzazgami, a same drzwi rozwarły się gwałtownie.
Briar śniła o trzęsieniach ziemi i machinach tak wielkich, że mogły bez trudu niszczyć całe miasta. Niektórym z tych rojeń towarzyszyła ledwie słyszalna palba z broni palnej i chyba coś jeszcze, aczkolwiek tego drugiego nie była pewna, dość szybko bowiem umilkło i więcej się nie powtórzyło. W innych panował półmrok i cisza, a ona zapadała się w miękki materac tak wielki, że z powodzeniem by pomieścił cztery osoby.
Czuła zapach kurzu i nafty oraz suszonych kwiatów stojących w wazonie obok miednicy.
Levi też tam był.
— Nigdy mu o tym nie powiedziałaś, jak znam życie — mruczał.
Briar odpowiedziała mu, nie wstając z łóżka, gdyż powieki tak bardzo jej ciążyły, że nie potrafiła ich otworzyć.
— Nigdy mu o tym nie opowiadałam. Ale zrobię to przy pierwszej sposobności.
— Doprawdy? — Nie wyglądał na przekonanego, co najwyżej na rozbawionego.
Miał na sobie gruby lniany fartuch, który zwykł wkładać do prac w laboratorium, na plecy narzucił lekki płaszcz do kolan. Buty nosił rozwiązane, jak zwykle zresztą. Jakoś mu to nie przeszkadzało. Na jego czole widziała zestaw połączonych ze sobą monokli wiszących na misternej skórzanej uprzęży.
Była zbyt zmęczona, by protestować, gdy podszedł i przysiadł na skraju łoża. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Uśmiechał się, jakby nic się nie wydarzyło i wszystko było w najlepszym porządku.
— Naprawdę — zapewniła go. — Opowiem mu o wszystkim, choćby miało mnie to wiele kosztować. Mam już dość trzymania tego w sekrecie. Nie mogę dłużej ukrywać prawdy. I nie chcę.
— Nie chcesz? — Sięgnął po jej dłoń, ale nie pozwoliła się dotknąć.
Przewróciła się na bok plecami do niego i zwinęła w kłębek, podciągając nogi do brzucha.
— Czego chcesz? — zapytała. — Co ty tu w ogóle robisz?
— Śnię, kochanie — odparł. — Tak samo jak ty. Spójrz, kochanie. Tutaj i tylko tutaj możemy się spotkać.
— Zatem to też jest sen — mruknęła, czując w przełyku kwas wzbierających mdłości. — A ja przez krótką chwilę miałam nadzieję, że to jednak rzeczywistość.
— To była jedna rozsądna rzecz, jaką zrobiłaś w życiu — rzucił, poruszając się, lecz nie wiedziała, czy przysuwa się czy wręcz przeciwnie. Materac uginał się pod jego ciężarem do tego stopnia, że zaczęła się po nim zsuwać.
— O czym mówisz? O tym, że mu nie powiedziałam?
— Gdybyś to uczyniła, już dawno byś go straciła.
— Przecież go nie straciłam — zaprotestowała. — Po prostu nie umiem go znaleźć.
Levi pokręcił głową. Wyczuwała ten ruch, jako że nie mogła go widzieć.
— Znalazł to, czego pragnął, i już nigdy nie wróci do domu. A chciał faktów. I ojca.
— Ale ty nie żyjesz — poinformowała go, jakby jeszcze o tym nie wiedział.
— Nie zdołasz mu tego wmówić.
Zacisnęła oczy i wcisnęła głowę w czeluść poduszki. Ulotny zapach materiału i jego miękkość koiły jej lęki i smutki.
— Nie będę mu niczego wmawiała. Ja mu to pokażę.
— Jesteś głupia. Zawsze taka byłaś.
— Lepiej być żywym głupkiem niż martwym… — zaczęła.
— …mamo — dokończył.
— Coś ty powiedział? — Aż otworzyła oczy ze zdziwienia.
— Mamo.
Usłyszała to słowo raz jeszcze. Odwróciła głowę, uwalniając twarz z poduszki.
— O czym ty mówisz?
— To ja, mamo.
Poczuła się, jakby wystrzeliwano ją z armaty. Mknęła przez mrok ku światłu i… obudziła się nagle. Wyrwano ją z ciepłego miłego łoża i przeniesiono w znacznie mniej wygodne i bez wątpienia chłodniejsze miejsce. Ale stąd właśnie pochodził głos, który słyszała. Zaczęła pełznąć w jego kierunku, ni to ześlizgując się, ni to pnąc w górę. Byle go pochwycić…
— Mamo. O cholera, mamo. Mamo? Obudź się, proszę. Musisz się obudzić, bo nie uniosę cię, a musimy się stąd wydostać.
Przetoczyła się na plecy i spróbowała otworzyć oczy. Nagle zrozumiała, że nie może tego zrobić, ponieważ są już otwarte, tylko niczego nie widzi. Wszystko było zamazane, kątem oka dostrzegała jedynie gdzieś z prawej strony pełgający leniwie ognik. Nad nią zaś unosił się wielki cień.
Cień, który powtarzał w kółko jedno i to samo słowo.
— Mamo, mamo, mamo…
Czy trzęsienie ziemi z jej snu nadal trwa, czy to on nią potrząsa? Tak, to ręce cienia trzymały ją za ramiona, miotając nimi tam i z powrotem, dopóki coś nie trzasnęło jej w karku i nie jęknęła głośniej.
— Auć!
— Mamo?
— Auć — powtórzyła. — Przestań. Natychmiast przestań… dość tego.
Im jaśniejsza stawała się ta wizja, tym mocniej odczuwała pieczenie na policzku i wilgoć na tej części twarzy. Dotknęła tego miejsca, a gdy cofnęła palce, one także były wilgotne.
— Czy ja krwawię? — zapytała cień i zaraz dodała: — Zeke, powiedz, czy krwawię?
— Lekko — pocieszył ją. — Mniej nawet niż ja niedawno. W zasadzie masz tylko siniak i lekkie otarcie. Zakrwawiłaś całą poszewkę, ale skoro nie jest nasza, to nie widzę powodów do zmartwień. Chodź. Wstań. Musimy iść.
Wsunął jej rękę pod plecy i podniósł ją z pościeli, która naprawdę była tak miękka i delikatna jak ta ze snu. Pokój też wydał jej się znajomy, więc musiała być przez jakiś czas przytomna, skoro zapamiętała go ze szczegółami. Tyle że była tu teraz sam na sam z synem, który dwoił się i troił, by postawić ją na nogi.
Nogi ugięły się pod nią, lecz zdołała w porę usztywnić kolana. Stanęła, opierając się na Ezekielu.
— Hej — mruknęła. — Hej, to ty, synku… To ty, prawda? Miałam taki dziwny sen.
— Tak to ja, wariatko — odparł z wyraźną radością w głosie. — Co tu robisz? Dlaczego przylazłaś do tego nieszczęsnego miasta?
— Ja? Czekaj… — Mimo piekącego bólu w okolicach skroni spróbowała pokręcić głową, jakby czemuś przeczyła. — Moment. Podkradasz mi wszystkie kwestie. — Świadomość wracała jej z wolna, po czym naraz oprzytomniała zupełnie. — Po co? Po ciebie tu przyszłam, durniu skończony. Po to właśnie tu jestem.
— Ja też cię kocham, mamo — odparł z tak szerokim uśmiechem, że z trudem wypowiedział ostatnie słowa.
— A jednak cię znalazłam.
— Polemizowałbym, kto kogo znalazł, ale pozwól, że pokłócimy się o to później.
— Ale to ja przyszłam tutaj, żeby cię znaleźć.
— Wiem. Jak już mówiłem, później będziemy się o to wszystko sprzeczać. Najpierw musimy się stąd wydostać. Księżniczka czeka na nas. Gdzieś tutaj, jak sądzę. Musimy znaleźć ją, a potem Jeremiasza.
— Co znaleźć? To znaczy kogo? — Bębnienie w uchu nasiliło się do tego stopnia, że zaczynała wątpić, czy jej wstępna analiza stanu zdrowia pokrywa się z rzeczywistością. A może to mimo wszystko nadal jest sen?
— Księżniczka. Pani Angelina. Bardzo pomocna kobieta. Polubisz ją. Jest naprawdę sprytna. — Puścił Briar i pozwolił jej stanąć o własnych siłach.
Zachwiała się, lecz nie przewróciła.
— Sztucer. Gdzie mój sztucer? — zapytała — Potrzebuję go. Miałam też torbę… z paroma rzeczami. Gdzie ona jest? Zabrał mi ją?
Читать дальше