W tym momencie zauważyli wielką kałużę krwi i ciało zamaskowanego nikczemnika leżące w samym jej środku.
— Jezu — jęknął Frank. — On naprawdę nie żyje?
— Tak, jest zimny jak głaz i chwała Panu naszemu za to — odpowiedziała Angelina, sięgając po nogę Swakhammera, lecz nie tę złamaną. Założyła ją sobie na ramię. — Mnie też by się przydała porada lekarza — przyznała. — Ale pomogę wam, ten kawałek Jeremiasza nie jest zbyt ciężki, jakoś dam sobie radę.
— Chyba znam pewnego człowieka — powiedziała Lucy. — To stary Chińczyk, który mieszka niedaleko dworca. Może nie stosuje metod leczenia, do których przywykliście, ale działają, a wy nie macie wielkiego wyboru, więc nie powinniście wybrzydzać.
— Chcesz wiedzieć, do jakiej medycyny przywykłem? — burknął Allen. — Wolę zdechnąć, niż iść do łapiducha, taka jest prawda.
— Swakhammer też pewnie wolałby umrzeć, niż być leczony przez żółtków — rzuciła Lucy, podtrzymując plecy Jeremiasza niezwykle silnym mechanicznym ramieniem. — Bał się ich jak ognia. Mimo to zaryzykuję jego niezadowolenie, jeśli to pozwoli utrzymać go przy życiu.
— Mamo?
— Tak, Zeke?
— A co będzie z nami?
Briar zawahała się, lecz tylko na moment. Jeremiasz Swakhammer spoczywał na ramionach przyjaciół, podłogę za nimi znaczyły wszakże wyraźne strużki krwi. Z góry wciąż dobiegały jęki i tupot zgnilasów. Żałosne zawodzenie wygłodzonych nieumarłych potęgowało się z każdą chwilą, na dworzec bowiem wciąż przybywały nowe hordy, kłębiąc się przy każdej szparze w ścianie i wyłamanych drzwiach.
— Są wszędzie — stwierdziła, nie odpowiadając do końca na jego pytanie.
— Zejście na dół jest równie niebezpieczne jak wyjście na zewnątrz — przyznała Lucy. — Nie mam pojęcia, jak długo to pomieszczenie będzie od nich wolne. Gdzie Stokrotka?
— Tutaj! — odparła natychmiast Briar, jakby i ona wpadła w tym samym momencie na ten pomysł. Potężny miotacz ręczny leżał na wpół zagrzebany pod warstwą tynku, który odpadł z sufitu, zdołała go jednak odkopać i z wielkim trudem wznieść nad głowę. — Chryste — jęknęła. — Ten potwór waży chyba z tonę. Lucy, wiesz, jak to działa?
— Nie do końca. Musisz przekręcić tę gałkę po lewej. Do samiutkiego końca. Będziemy potrzebowali całej mocy, jaką posiada to cudeńko.
— Zrobione. Co teraz?
— Teraz musi się rozgrzać. Jeremiasz twierdził, że Stokrotka gromadzi energię. Zanim będzie mogła wystrzelić, musi się naładować. Zabierzemy ją ze sobą do windy i odpalimy, kiedy ruszy. Nie sądzisz, że to będzie najsensowniejsze rozwiązanie?
— Masz rację — przyznała Briar. — Dźwięk rozniesie się po wszystkich piętrach, nie tylko na jednym poziomie. Powinno zadziałać, o ile zdołamy dotrzeć do windy. — Mówiąc to, oddała Stokrotkę Ezekielowi, chociaż jej syn nie chciał. — Weź ją — nakazała. — Ja będę szła przodem i oczyszczała drogę. Były tu zgnilasy, paru nadal może się szwendać po korytarzu.
Przeładowała spencera i wyprzedziła grupkę niosącą nieprzytomnego Swakhammera oraz swojego syna, który zataczał się pod ciężarem ogromnej broni. Kopniakiem otworzyła drzwi na klatkę schodową i ruszyła w dół, nie napotykając żadnego oporu.
— Schody czyste! — krzyknęła do idących za nią ludzi. — Zeke, prowadź ich za mną! Lucy, ile czasu trzeba na naładowanie Stokrotki? Długo nie była używana. Tylko mi nie mów, że najmarniej kwadrans!
— Jeśli Jeremiasz nie korzystał z niej ostatnio, powinna wystarczyć minuta — usłyszała odpowiedź, pędząc w dół schodów.
Nie dosłyszała jednak ostatnich wyrazów. W korytarzu na poziomie gościnnym zobaczyła kilku zgnilasów w rozmaitym stadium rozkładu. Naliczyła ich pięciu. Pochylali się nad szczątkami swoich pobratymców i ogryzali ciała niedawno zabitych. Mając tak interesujące zajęcie, nie zwracali uwagi na Briar, więc zlikwidowała ich szybko i bez problemów.
Cała podłoga zasłana była ludzkimi szczątkami, które powinny cuchnąć. Dopiero po chwili Briar zrozumiała, że nie czuje odoru dzięki masce i jej filtrom. Guma i węgiel śmierdziały na tyle mocno, że tłumiły wszystko, co docierało z zewnątrz, a ona po raz pierwszy od momentu przybycia za mur była im za to wdzięczna.
Tu i ówdzie widziała rozkładające się kończyny, które poodpadały od ciał, w rogu leżało kilku zdekapitowanych zgnilasów. Przez moment czuła niepokój na myśl o tym, kto mógł dokonać tego strasznego czynu, zaraz jednak uznała, że nic jej do tego, i zajęła się swoimi sprawami. W tej chwili wszyscy żywi, nawet ci, którzy do niedawna walczyli pomiędzy sobą, mieli jednego wroga, czyli nieumarłych, i kimkolwiek był człowiek, który pozbawił te bestie głów, miał u niej dług wdzięczności.
Te części ciała, które mogła bez trudu poruszyć, odkopnęła pod ścianę, aby oczyścić drogę, jednocześnie sprawdzając, czy ktoś z leżących nie zdradza oznak życia. Jeden z nich faktycznie otworzył jedyne oko i wyszczerzył do niej pożółkłe zębiska. Briar bez namysłu strzeliła mu w twarz.
Zeke wypadł z drzwi prowadzących na klatkę schodową. Stokrotkę przełożył przez ramię. Trzymał ją, jakby była snopkiem siana albo kawałkiem pnia.
— Co teraz, mamo? — zapytał, okazując widoczne zniecierpliwienie. Na to pytanie na razie nie znała odpowiedzi.
— Nie wiem — odparła. — Musimy się stąd wydostać. I od tego zaczniemy.
— Pójdziesz z nimi? Do Chinatown?
— Nie pójdzie — odpowiedziała mu Angelina.
Ona pierwsza opuściła klatkę schodową, wciąż trzymając nogę Swakhammera na ramieniu. Zaraz po niej na korytarz wyszedł Frank podtrzymujący złamane podudzie, a potem Lucy i Frank trzymający nieprzytomnego wielkoluda pod pachami.
— Co takiego?
— Wy idziecie do fortu. Wejdziecie na pokład statku, który tam naprawiają. Niedługo powinien być gotowy do odlotu — wyjaśniała Angelina, z trudem wypowiadając słowa. Sama była już wykończona. — On was stąd zabierze.
— Poza miasto? — zapytał Zeke.
— Raczej poza tę jego część, którą ogrodzono — wysapała Lucy ukryta za karkiem Jeremiasza. — Pomóżcie nam wpakować go do windy i zjedźcie z nami na dół, a jak tylko z niej wyjdziemy… — musiała poprawić ciężkie brzemię, jęcząc przy tym cicho — …użyj tej cholernej Stokrotki i wracajcie na górę. Tylko tamtędy zdołacie się przedostać do fortu.
Briar wciąż nie była przekonana, lecz wykonała posłusznie pierwszą część polecenia i pomogła im zapakować Jeremiasza do klatki. Squiddy i Frank podtrzymywali go, podczas gdy Lucy gmerała przy dźwigniach, próbując uruchomić mechanizm.
— Jak tylko znajdziemy się na dole i przeniesiemy Jeremiasza do tuneli kopalni, uruchomię windę, by wróciła na górę, rozumiesz? Będziecie musieli wskoczyć do niej, bo tym razem nigdzie się nie zatrzyma po drodze.
— Rozumiem — odparła Briar — ale nie jestem pewna…
— Ja niczego nie jestem już pewna — zapewniła ją jednoręka barmanka — niemniej wiem jedno: masz syna, a ten dworzec lada moment wypełni się zgnilasami. Wszyscy, których nieumarli znajdą w tych podziemiach, zostaną pożarci.
— Pani była jedną z tych, którzy ich tu wpuścili? — zapytał Zeke.
Lucy skinęła głową w kierunku Franka i Allena.
— Taka mała zamiana ról, że tak powiem. Gdybym tylko wiedziała, że mają tutaj tak wiele poziomów… Szczerze mówiąc, tego się nie spodziewałam.
— Możemy iść z wami — upierał się chłopak. — Pomożemy.
Читать дальше