— Co? — zapytał Zeke, zauważywszy jej spojrzenie. — Co się dzieje?
Zaśmiała się nerwowo, lecz w jego uszach ten dźwięk mógł zabrzmieć jak szloch.
— Zamyśliłam się. Gdybyś był dziewczynką, nosiłbyś imię Heather — poinformowała go i zaraz dodała, kierując następne słowa do kapitana: — Oto nasz dąb. Widzi go pan?
— Widzę — odparł. — Fang, zrzuć jeden z haków.
Chińczyk zniknął za drzwiami ładowni.
Gdzieś pod ich nogami otworzyła się klapa i ku dawno uschniętemu drzewu opadła lina zakończona masywną kotwiczką. Briar widziała, gdy przycisnęła czoło do okna, jak pod jej ciężarem łamią się kolejne gałązki i nieco grubsze konary. Niemniej gdy lina wystarczająco się w nie zaplątała, znalazła punkt zaczepienia i zatrzymała „Naamah Darling”. Statek zakołysał się łagodnie i zawisł nad koroną dębu.
W pewnej odległości od drzewa opadła drabinka sznurowa, która kończyła się kilka stóp nad ziemią.
Fang wrócił na mostek.
— Nie utrzymamy się na haku zbyt długo, kilka minut musi wam wystarczyć — oznajmił Clay.
— Potrzebujecie pomocy? — zapytał pełniący obowiązki pierwszego oficera Crog, aczkolwiek uczynił to z wielką niechęcią.
— Może nam pan dać te kilka minut? — poprosiła Briar, wiedząc doskonale, czym zaprzątnięte są jego myśli. — Potem może pan do nas dołączyć, pokażę panu, gdzie znaleźć złoto pozostawione przez mojego męża. To się tyczy także pana, kapitanie Clay. Mam u pana dług wdzięczności, zatem cokolwiek pan tam znajdzie, będzie należało do pana.
— Ile minut potrzebujecie? — zapytał Hainey.
— Powiedzmy, że z dziesięć — odparła Briar. — Chcę znaleźć kilka osobistych przedmiotów.
— Macie kwadrans — oznajmił Clay. — Powstrzymam drania do tego czasu, jeśli będzie trzeba — dodał.
— Chciałbym to zobaczyć — burknął Crog.
— Pewnie, że byś chciał — odparł Clay. — Ale jeśli nie masz nic przeciw temu, damy pani czas, o jaki prosi. A wy ruszajcie, zanim zgnilasy zrozumieją, że dzisiejszy show odbywa się nie tylko na stacji i wrócą na to wzgórze.
Ezekielowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Pomknął do ładowni i skoczył na drabinkę sznurową. Zanim Briar poszła w jego ślady, Clay zerwał się z fotela.
— Ma pani czyste filtry? — zapytał, chwytając ją za ramię.
— Owszem, są jeszcze całkiem dobre.
— Czy jest coś… coś co…
— Proszę mi pozwolić dogonić syna — przerwała mu Briar, nie dbając o treść pytania, jakie zamierzał jej zadać.
— Przepraszam — bąknął, cofając rękę. — Przydałoby się pani światło.
— O tak. Bardzo. Dzięki.
Podał jej dwie lampy i paczkę zapałek, za które także podziękowała. Zawiesiła je sobie na przedramieniu, by swobodnie zejść po drabinie.
Chwilę później stała już na dziedzińcu swojego dawnego domu.
Trawniki były równie martwe jak stary dąb, na ścieżkach pomiędzy nimi zalegały warstwy błota i gruba warstwa zgniłych dawno roślin. Sam dom nabrał żółtawej barwy poprzetykanej plamami smętnego brązu, jak wszystko, z czym zabójczy gaz stykał się przez ostatnie szesnaście lat. Po różanych krzewach obrastających ganek pozostały tylko uschnięte kruche łodygi.
Postawiła obie lampy na podłodze ganku i sięgnęła po zapałki.
Drzwi frontowe były otwarte. Okno obok nich zostało wybite. To chyba nie było dzieło Ezekiela, nie słyszała żadnych hałasów, gdy schodziła za nim, niemniej ten kto rozbił szybę, mógł bez trudu sięgnąć do zamka i otworzyć go od wewnątrz.
— Jesteś tu już, mamo?
— Tak — odparła, nie podnosząc głosu.
Nie mogła oddychać, lecz nie była to wina zapchanych filtrów.
W środku niemal każda rzecz była przesunięta, wprawdzie niewiele, ale na tyle, by to zauważyła. Zyskała pewność, że ktoś tu był przed nimi. Porozbijano naczynia, skradziono co bardziej wartościowe przedmioty. Po biało-niebieskiej japońskiej wazie zostały jedynie skorupy. Chińska etażerka została rozbita, zabrano z niej wszystkie cenne przedmioty, a resztę potłuczono o podłogę. Orientalny chodnik, na którym stała, był popodwijany na krawędziach, zapewne to także było dziełem rabusiów, tych samych, którzy pozostawili zabłocone ślady na podłodze salonu, kuchni i pokoju, gdzie stał właśnie Ezekiel chłonący wzrokiem wszystko.
— Mamo, spójrz tutaj! — zawołał, jakby nigdy wcześniej nie widziała tych pomieszczeń.
— Masz, przynajmniej będziesz widział, na co patrzysz — rzuciła, podając mu jedną z lamp.
Popatrz, tam stoi obita atlasem kanapa pokryta tak grubą warstwą kurzu, że nie sposób rozpoznać, jakiego jest koloru. Spójrz, oto pianino, a na nim wciąż stoją rozłożone nuty. Wystarczy usiąść, by zagrać. A tam, nad drzwiami, wisi końska podkowa, która nikomu nigdy nie przyniosła szczęścia.
Briar stała pośrodku pokoju, usiłując przypomnieć sobie, jak wyglądał przed szesnastu laty. Jaki kolor miała ta kanapa? Albo ten fotel bujany stojący w kącie? Czy ten szal zawsze wisiał na jego oparciu, czy też rzuciła go tam mimochodem?
— Ezekielu — wyszeptała.
— Tak, mamo?
— Muszę ci coś pokazać.
— Co takiego?
— Zejdźmy do piwnicy. Pokażę ci, gdzie to wszystko się zaczęło i jak do tego doszło. Zobaczysz Kościotrzepa.
Uśmiechnął się od ucha do ucha. Dostrzegła to, gdyż zauważyła zmarszczki w kącikach jego oczu.
— O tak. Pokaż mi go!
— Tędy — wskazała mu drogę. — Trzymaj się blisko mnie. Nie wiem, czy ta podłoga może jeszcze utrzymać nasz ciężar.
Mówiąc to, dostrzegła na ścianie jedną ze swoich lamp naftowych, która wisiała tam sobie, jakby nikt nigdy nie opuścił tego domu. Szklany zbiorniczek nie miał nawet jednej ryski. Gdy przechodziła obok, blask taniej przemysłowej lampy przemknął po zwierciadle, przywołując je na moment do życia.
— Schody są tam. — Kiedy to powiedziała, poczuła ogromną niechęć do pokonywania kolejnych stopni tego dnia. Zmusiła się jednak i pchnęła drzwi czubkami palców, wsłuchując się w znajome skrzypienie zawiasów. Zardzewiały kompletnie, ale nadal trzymały, a gdy skrzydło się poruszało, grały tę samą melodię co zawsze.
Zeke był zbyt podekscytowany, by mówić. Wyczuwała to po tym, jak się poruszał, idąc za nią krok w krok, po uśmiechu ukrytym pod maską i szybkim, niemal króliczym oddechu świszczącym w filtrach.
Uznała, że winna mu jest wyjaśnienie.
— Wiele lat temu ogłoszono konkurs. Rosjanie chcieli znaleźć sposób na eksploatację złóż złota w Klondike. Twój ojciec wygrał i dostał od nich pieniądze na zbudowanie machiny, która mogłaby przewiercić się przez setki stóp lodowej skorupy. — Przy każdym kroku w dół dodawała kolejne szczegóły, schodząc niezwykle wolno, jakby wbrew swojej woli. — Tam lody nigdy nie tajały, jak mi się zdaje, stąd problem z wydobyciem. W każdym razie Levi dostał pół roku na skonstruowanie prototypu i urządzenie pokazu dla rosyjskiego ambasadora, który specjalnie na tę okazję miał zjechać do naszego miasta. Potem się jednak dowiedziałam, że otrzymał list, w którym kazano mu przyspieszyć pokaz.
Dotarli do piwnicy. Uniosła lampę, by lepiej oświetlić pomieszczenie. Ezekiel stanął u jej boku.
— Gdzie ta machina?
Blask lampy odsłonił przed ich oczami przestrzeń upstrzoną szarymi plandekami, pod którymi kiedyś spoczywały wynalazki Leviego i jego sprzęt.
— Nie tutaj. To nie laboratorium, tylko nasza piwnica. Tutaj tata składował urządzenia, nad którymi pracował, oraz czekające już na nabywców. Niektóre leżały tu, póki nie znalazł dla nich jakiegoś zastosowania.
Читать дальше