I raczej nie jest to Polska. Szlag by trafił, ciekawe, jak się dogadam z moją nową towarzyszką... Przyłożyłem ponownie ucho do jej piersi. Jedno uderzenie następowało teraz po mniej więcej osiemdziesięciu sekundach. Dobra nasza, okres ciągle się skraca... Wrócił
oddech. Wciągała powietrze co mniej więcej dwie minuty, początkowo bardzo płytko, potem coraz głębiej i częściej. Policzki zaróżowiły się, skóra zrobiła się cieplejsza. Narzuciłem ją swoim polarem i wróciłem do rozpalania ognia. Bezskutecznie. Dziewczyna jęknęła,
wszedłem do groty i ukląkłem obok posłania. Uchyliła powieki. Spojrzała na mnie z przerażeniem.
- Spokojnie, jestem przyjacielem.
- Łasica! - Rozejrzała się nerwowo. - Gdzie ona jest?
A zatem rozmowę informacyjną ma już za sobą. Odetchnąłem z ulgą. Nie będę musiał
wyjaśniać jej spraw, o których sam mam niewielkie pojęcie.
- Łasica odeszła, kazała mi się tobą zaopiekować.
- Mój panie, nie pasaliśmy razem krów!
O co jej, u diabła, chodziło?
- Proszę o wybaczenie - mruknąłem, cofając się.
Zamknęła oczy. Zamyśliłem się. No tak, pochodzi z innej epoki, cholera na razie wie z jakiej... Zapewne w tamtych czasach ludzie nie zawierali znajomości ot tak, może należało tytułować ją panią, ewentualnie panną dobrodziejką... Wyglądała na szlachciankę. Nie, bez przesady. Nie jestem chłopem pańszczyźnianym. Na szczęście mówiła po polsku. Miała dziwny akcent, przeciągała nieco końcówki, ale rozumiałem ją. Jeden problem z głowy.
- Kim pan jest? - zapytała.
Chyba powoli się uspokajała.
- Marek Oberech - przedstawiłem się, a widząc, że patrzy na mnie wyczekująco, dodałem: - Nauczyciel informatyki z Warszawy.
Milczała przez chwilę.
- Co to jest informatyka? - zapytała nieufnie.
Westchnąłem w duchu.
- Droga pani - mówiłem powoli i wyraźnie - ze stroju pani, a także akcentu i sposobu bycia dedukuję, że żyliśmy w różnych czasach. Pochodzę z pani przyszłości.
Przechyliła głowę i patrzyła uważnie, najwyraźniej analizując moje ubranie. Jeansy, adidasy, polar, bawełniana koszula...
- Urodziłam się w tysiąc osiemset czterdziestym ósmym roku - powiedziała wreszcie.
- Gdy zostałam zamordowana, miałam niespełna szesnaście lat.
- Ja przyszedłem na świat w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym - wyjaśniłem.
Jej twarz nie zmieniła wyrazu, tylko w oczach pojawiły się błyski zaniepokojenia.
Przyjęła to zaskakująco spokojnie. Zdziwiłem się. Ja to ja. Czytałem książki science fiction, chodziłem do kina.
- Powiedzcie, panie, wygraliśmy? - zapytała szybko.
- Ma pani na myśli powstanie styczniowe? - zestawiłem daty.
- Słucham?
- No, powstanie, które wybuchło w styczniu 1863 .
- Tak.
- Przykro mi... Nie udało się. Polska odzyskała niepodległość dopiero ponad pięćdziesiąt lat później.
- Tak sądziłam. Złe to wyglądało - szepnęła. - Czy może mi pan zatem powiedzieć, czym jest ta... informatyka? - wróciła do poprzednio zadanego pytania.
- Hmm... Nasza technika posunęła się bardzo do przodu - próbowałem wyjaśniać. -
Opracowaliśmy system sztucznego zapisu obrazu - usiłowałem ubrać teorię w słowa, które zrozumie.
- Dagerotyp?
Fiu... Ta mała słyszała już o fotografii? Potrząsnąłem głową.
- Proszę wyobrazić sobie szklaną taflę, na której można oglądać ruchomy obraz.
Potrafimy zdjąć z rzeczywistości odwzorowanie tego, co się dzieje.
Jak wyjaśnić w przystępny i zrozumiały sposób ideę telewizji?
- I potem obejrzeć jak w lustrze to, co się wydarzyło? - upewniła się.
- Tak.
Była naprawdę bystra!
- Niesamowite! - wykrzyknęła.
- A zatem posiadamy szklane ekrany, na których możemy oglądać obrazy wydarzeń, które minęły - podsumowałem pierwszą część wywodu. - Używaliśmy ich przez wiele lat, by z czasem dojść, iż na tym ich zastosowanie się nie kończy.
- Cóż zatem potraficie jeszcze, panie, z nimi zrobić?
- Stworzyliśmy systemy pozwalające na zapisywanie w postaci impulsów elektrycznych - zawiesiłem głos.
- Kolejne słowo, którego nie rozumiem. - Zagryzła wargi.
- Widziała pani z pewnością błyskawice. Zdołaliśmy je ujarzmić i zmusić do pracy dla nas.
Dziwne, pomyślałem, przecież bawili się w jej czasach w magnetyzm i temu podobne... Chyba że pochodzi z głębokiej prowincji.
- A zatem zaklęliście obraz i przy pomocy błyskawic możecie go obudzić, by trwał w ruchu? - upewniła się.
- Tak. Oprócz ruchomych obrazów nauczyliśmy się zapisywać w ten sposób książki, listy i dokumenty. Elektryczność uwięziona w naszych maszynach potrafi przenieść obraz
przedmiotu na drugi koniec świata. Listy wędrują po cienkich drutach, w kilka chwil docierając na przykład do Chin.
- Tym się, panie, zajmujecie? - Spojrzała na mnie z ogromnym zainteresowaniem.
- Ja tylko pilnuję, by urządzenia, którymi ujarzmiliśmy te siły, działały w miarę poprawnie - wyjaśniłem. - I tej umiejętności uczyłem młodych ludzi mniej więcej w pani wieku.
- Czy jesteśmy w pańskich czasach? - zapytała.
- Nie. Nasz świat, właśnie w czasie gdy żyłem, spotkała całkowita zagłada -
wyjaśniłem.
- Zagłada? Nie dworujcie sobie ze mnie. Jak można zniszczyć cały świat?
- We wszechświecie istnieją takie siły. Ale to skomplikowane. Musiałbym bardzo długo tłumaczyć. Nie zna pani odpowiednich definicji, by zrozumieć.
Absurdalna sytuacja... Nie tak dawno prawie tych samych słów użyła łasica, rozmawiając ze mną.
- Czyli nie zobaczę cudów, o których pan opowiedziałeś.
- Przypuszczam, że raczej znaleźliśmy się w okresie, kiedy pani żyła, a może i w jakimś zupełnie innym.
- W moim... - Na jej twarzy odmalował się lęk i chyba zakłopotanie. Spuściła wzrok. -
Ja... - zaczęła. - Nie mogę tam wrócić.
A potem załkała i padła na posłanie, nakrywając głowę moim polarem. Spazmy trzęsły nią straszliwie, a ja siedziałem niczym kołek, nie mając pojęcia, co robić... Nie odważyłem się choćby dotknąć jej ramienia.
- Jesteśmy chyba daleko od Polski - powiedziałem łagodnie. - Nawet jeśli trafiliśmy do pani czasów, wrogowie są...
Odsłoniła zapłakaną twarz.
- Po tym, co ze mną zrobili, zawsze już będą blisko. - Uderzyła się w skroń. - Takich rzeczy niepodobna zapomnieć. - Uspokajała się z wolna. - Jednakowoż... - W jej oczach błysnęło coś dziwnego.
Nie byłem w stanie zinterpretować wyrazu twarzy dziewczyny. Przebijało z niej dziwne zadowolenie, jakby udało jej się czegoś ważnego dokonać.
- Jak pani się czuje? - zapytałem z troską.
- Słabo - westchnęła. - Nie zdołam iść.
- Proszę się jeszcze przespać - zasugerowałem. - A ja się przejdę po lesie i przy odrobinie szczęścia zdobędę coś do jedzenia.
Kiwnęła głową i opadła ponownie na posłanie. Wyszedłem z jaskini. W powietrzu wisiał dziwny chłód, wskazujący, że niebawem może nadejść wieczór.
Las jest pełen żarcia. Tłuste larwy ryjące w próchnie, zwierzęta, ptaki, jadalne porosty.
Problem w tym, że robale, i to na surowo, trudno zaserwować dziewczynie. Żaby też pewnie fatalnie smakują... Niezależnie od wszystkiego do przygotowania posiłku bardzo przydatną rzeczą jest nóż. Mało metali - tak powiedziała ta cholerna łasica. A jednak suwak w rozporku mi odtworzyła. Lepszy byłby kozik.
Przeszedłem się kilkaset metrów w dół ścieżki. Liczyłem, że może wyjdę z lasu i natrafię na pola uprawne, ale niestety... Zobaczyłem za to tamę ułożoną z kamieni. Spiętrzono w tym miejscu strumyk, tworząc niewielkie rozlewisko. Pierwszy ślad człowieka. Ktoś kiedyś przygotował sobie miejsce, by wygodnie poić krowy. Raczej nie pędził bydła po tych wertepach z góry, zatem... Kilkadziesiąt metrów niżej znalazłem szerszą, choć równie zarośniętą ścieżkę prowadzącą w prawo. Ruszyłem szybszym marszem.
Читать дальше