Co to niby za umowę ma twój wujek?
Umowę? Aa, tak. - Odgarnęła włosy z czołai wskazała kciukiem w górę. - Astronom.
Co?
No wiesz, to taki...
- Wiem, kto to astronom - warknąłem.Posłała mi szybkie spojrzenie i zacisnęła wargi.Przez chwilę stałem zmieszany, wreszcie usiadłem
pod ścianą na skrzyni. Sjanna skończyła z jednym bokiem klaczy, zaczęła szczotkować drugi. Nie patrzyła w moją stronę. Sam wyglądałem przez otwarte wrota, słońce przekłuwało mi źrenice, przepalało oczy; jasny poranek zmusił mnie do opuszczenia głowy.
Wilki - mruknąłem. - Psy dzikie. Zdałby sięlew. Smok ognisty.
Mhm?
Jak inaczej odreagować? Trzeba czym prędzejwsiąść na konia, z którego się spadło; powtórzyć, w czymsię zawiodło. Jeszcze mnie trochę trzęsie. Głupie to, wiem.Cholera.
Noc.
Tak.
Daj spokój, każdy by się przeraził.
Chyba tak. Ale nie w tym rzecz. Przecież... Nieważne. - Obejrzałem się na Sjannę. - Pożyczysz mi ją?
42
Ten staruszek - wskazałem wzrokiem wałacha - padłby na serce przy pierwszym kłusie.
Potrząsnęła głową. Schowała szczotki, uwiązała klacz, podeszła do wiadra, by umyć ręce.
Wtedy ja bym tu utknęła. W domu pomyśleliby, żecoś stało się z wujem i ze mną. Powiedziane było, że dzisiajwrócę.
No ładnie.
Podwinęła wysoko rękawy koszuli, pochyliła się nad wiadrem. Rude włosy opadły na twarz.
Skąd to? - Miała bliznę na prawym przedramieniu, długą i brzydką.
Mój pierwszy upadek. Taka mała byłam. - Pokazała dłonią, prawie opuszczając ją do ziemi. - Ktoś potemwywróżył, że koń mnie zabije. - Niespodzianie uśmiechnęła się do mnie. - Więc oczywiście jeżdżę, gdy tylko mogę.
Odwzajemniłem uśmiech.
Kiedy ja poprosiłem o wróżbę mojej śmierci, wróżący tak się przeraził odpowiedzi, że do tej pory nie wiem,co zobaczył.
Nie powiedział?
Nie.
Pewnie mu wyszło, że to on cię zabije. - Wytarłaenergicznie ręce. - Słuchaj, zrobimy tak. Wrócę dzisiaj dodomu, opowiem, co i jak, i jutro rano będę tu z powrotem,przyprowadzę ci dobrego wierzchowca.
Dzięki.
Klepnęła mnie w ramię, przechodząc.
Patrzyłem za nią pod słońce. Chude nogi, plecy wyprostowane, barki cofnięte, głowa wysoko, włosy w ogniu. Ile ma lat, czternaście? Zapewne jeszcze mniej.
43
Odjechała po obiedzie. Już się ściemniało. Wyszedłszy przed dwór, ujrzałem wschodni horyzont pod wałem ciemnych chmur - dziś jednak były to zwykłe chmury burzowe. Wiatr wiał z zachodu, odganiając je od nas, i wkrótce odsłoniło się nad równiną wysokiej trawy czyste i jasne nocne niebo, milion gwiazd oraz gniewny Księżyc. Odwróciwszy się odeń, pochwyciłem błysk światła i plamę czerwieni w ruchu ponad skrzydłem-ruiną.
Wszedłem tam przez główny hol, pierwsze piętro i przez tę metalową klatkę schodową; dom stał ciemny i cichy. Nie było strychu, wychynąłem od razu na taras, po części kryty poszarpanymi szczątkami ściany nośnej, w dwóch trzecich zapadły o pół kondygnacji - ale na tej jednej trzeciej, która ostała się nienaruszona, wznosiła się masywna konstrukcja ze stali i tworzyw sztucznych. Bartłomiej siedział obok, na niskim krześle z wysokim oparciem, fałdy wyblakłej czerwieni spływały aż na posadzkę, marszcząc się od nowa za każdym razem, gdy podciągał szlafrok, unosząc do ust pękaty gąsiorek. Nawet jednak odjąwszy go od warg, pozostawiał głowę odchyloną wstecz, potylicą wpartą w oparcie. Mrugał; gwiazdy mrugały do niego.
Musiał mnie usłyszeć, bo machnął wolną ręką w kąt ruiny, gdzie leżał przewrócony wiklinowy fotelik. Przeniosłem go pod konstrukcję i usiadłem. Wtedy dopiero olśniło mnie: to teleskop.
- Astronom - mruknąłem, przypomniawszy sobie słowa Sjanny.
Podciągnął się leniwie na krześle.
44
Popatrz - rzekł, prostując ramię i nachylającpłaszczyzną do nas wielką, czarną tablicę podczepioną domachiny. Tablica natychmiast rozświetliła się gwiazdami.Drżały, migotały i pływały lekko na boki, aż dotknął jeszczeinnego modułu i obraz się ustatkowal. - Marsjaidy - mówił. - Widzimy je pod kątem, i krótko po zmierzchu, więcspoglądamy częściowo na powierzchnie boczne, nie oświetlone; to nie jest maksimum jasności Pasa.
Jak rozpoznajesz, które to planetoidy, a któregwiazdy?
Znaczy, nie powiększając bardziej? Po ruchuwzględnym. Zachowały sumaryczny pęd Marsa i chociaż niektóre większe jego szczątki weszły na bardziej ekscentryczne orbity, Miecz i Ostroga przecinają na ten przykład DrugiPas - to dziewięćdziesiąt procent drobnicy idzie równo.
A jak bardzo można powiększyć?
Pokazać ci Jowisza? Wenus chyba jeszcze jest...
I tak to się zaczęło. Teleskop (wyglądający bardziej jak trumna na asymetrycznym rusztowaniu) obracał się nad nami powoli, skrzypiąc, chrzęszcząc i terkocząc. Mistrz Bartłomiej gawędził leniwie, przeciągając głoski i przerywając w dziwnych miejscach, by łyknąć z gąsiorka, albo i bez widocznego powodu. Chłodny wiatr niósł znajome zapachy (ziemi, trawy...). Wszystko wracało na swoje miejsce - każda następna minuta była tak oczywista, że bardziej jak wyśniona niż przeżyta. Pokazał mi, jak ustawiać rektascen-sję i deklinację, jak sterować powiększeniem. Prawie przyciskałem nos do ekranu. Ale istniał sposób na kontakt bardziej intymny: okular w elastycznej obejmie, wyczepialny z plastikowej klamry przy obudowie. Bartłomiej nauczył mnie, jak
45
wklejać go w oczodół i jak od skóry odrywać. Wystarczyło teraz siąść wygodnie, rozluźnić mięśnie, zamknąć drugie oko - i opuszczałem Ziemię. Bartłomiej wciąż mówił, coraz bełkotliwiej, z coraz mniejszym sensem. Zaczął mnie częstować tym ciepławym jabłecznikiem. Manipulował teleskopem, gdy nie patrzyłem - to znaczy, gdy Patrzyłem - przesuwając mnie płynnymi łukami po nieboskłonie: gwiazda, planeta, gwiazda, asteroida, gwiazda, Księżyc... A te burze lunarne, żółte, czerwone i błękitne wiry atmosferyczne, konstelacje chmur - ruch wielki, przez swą wielkość prawie nieruchomy w spojrzeniu tak odległym... Aż podparłem się ręką o zimną posadzkę, straciwszy równowagę na foteliku, pchnięty naraz mocniej przez księżycową wichurę.
Mistrz Bartłomiej wodził kościstym palcem po ich kształtach na ekranie.
Ten tutaj... kompleks cały... miesiąc już tak. Odbieguna idzie, pożarł front południowy. Niektóre równania... Jak to zeszłej nocy: problemy pozaobliczalne, gdywyrwą się na wolność... Zobacz wewnątrz krateru, jak sięzawijają... Na Księżycu nie znają żadnych Przymierzy. Tylko zjadają się wzajemnie, burza burzę. I potem wróżbitawidzi takie kwiaty chaosu...
Piękne.
Zabobony.
Nieprawdziwe? Te korelacje. Daj trochę w lewo.
Jakie korelacje? Związki zawsze istnieją, takie czyinne człowiek znajdzie. Ale przyczyna i skutek?
Nie wiem. Przecież widzimy, więc wpływają nanas. A skąd wiesz, co naprawdę znaczy ten sztorm? Bo cośznaczy.
46
Ale nie dla nas, kochany, nie dla nas. Zresztą, jakto sobie wyobrażasz? Ze nie mają nic lepszego do roboty,tylko modelować Ziemię? Model, który by oddawał oryginał ze stuprocentową wiernością, musiałby być idealną jego kopią.
Nie musisz modelować całości, by przewidziećzmiany niektórych aspektów, bo ja wiem, części niezależnych...
Kto cię uczył, chłopcze? Wasz pastor?
Czytać i pisać? Sam, przeważnie; ale też rodzina,po trochu, jak to z dziećmi...
Nie sądzisz, że ludzie jednak różnią się czymś odkamieni, planet czy gwiazd?
To bardziej skomplikowane, na pewno. Ale czystopień komplikacji ma tu w ogóle znaczenie?
Читать дальше