Już. Nie masz się czego bać - mówił. - Nie kłamałbym ci przecież. Niczego nie tracisz; zyskujesz.
T-ty napra-awdę nnie moim dzia-adkiem.
Jestem - powtarzał, gładząc splątaną brodę i podchodząc jeszcze bliżej. -Jestem. Uwierz mi. Wszystko to,co stanowiło o mojej tożsamości, istnieje nadal. Umysł pozostał nienaruszony: kształt myśli nie zmienia się od zmiany jej nośnika, wiersz brzmi tak samo, czy zapisany na papierze, czy wykuty w kamieniu. Mózg białkowy, nieorganiczny procesor, rekonfigurancyjne pole Inwolwerencji -
157
bez znaczenia. A cała reszta to już tylko umysłu odbicia. Akty woli.
Przysiadł po drugiej stronie ogniska, zapalił fajkę. Dobrze wiedziałem, czemu to robi: próbuje przywołać nastrój i zaufanie z czasu naszych rozmów na dachach farmy, tamtą intymność. Ale znowu: wiedza nie chroniła przed uczuciem. Czy odniósł sukces?
- I t-tak weźmiecie si-si-siłą. - Odwróciłem odeńwzrok. Z tyłu, za nim, w tunelu jego cienia, kotłowały sięwściekle Formy sekundowe. - Wszyss-ko kła-amstwo.
Splunął dymem, nie kryjąc gniewu.
- Jeśli naprawdę tak myślisz - rzekł, podniósłszysię, z krzaczastymi brwiami zmarszczonymi i pięścią zaciśniętą na gorącym cybuchu fajki - to jak wyjaśnisz, żejeszcze dotąd cię nie przekonwertowaliśmy?
Wzruszyłem ramionami.
A cz-czy ja, dlacz-czego robicie, co robi-i-icie?
A dlaczego ty robisz to, co robisz? Wiesz może?Co cię powstrzymuje? Na co masz nadzieję? Marnujesztylko szansę Kraju.
Jjak się zmie-mienię. Pewnych rze-rzeczy bymzro-o-obił.
Doprawdy? - parsknął, nachylając się nade mnąi unosząc fajkę; garbaty nos przydawał mu podobieństwado drapieżnego ptaka. - Nie zrobiłbyś? A jakich? Pamiętasz Kolaia?
Cco Kolaia? P-pamiętam wszyss-ko.
O? Doprawdy? - Szydził teraz, nawet nie kryjączłośliwości. - A jak go zamordowałeś i zakopałeś w ogrodzie? Też pamiętasz?
158
Kła-a-a-a... Ba-a-andy-y...
Żadni bandyci. Najpierw nożem kuchennymw brzuch, a kiedy uciekł na piętro, dobiłeś go, roztrzaskując mu czaszkę o podłogę.
Dla-aczego miałbym Ko-Kolaia...? - zawołałemz rozpaczą.
Dziadek Michał uczynił krok wstecz, w Cień, i pozostał tam na dwa uderzenia serca, a kiedy na powrót wstąpił w migotliwe światło ogniska - był już Kolaiem. Prawie się poderwałem na ten widok, bo to był Kolai nie tylko w wyglądzie, ale i w ruchach - gdy szarpnął się ku mnie, balansując szerokimi barami, by wysunąć lewą nogę w ostatniej, zdawało się, chwili przed utratą równowagi - w gestach - gdy dźgał nade mną w powietrze wyprostowanym palcem - w wyrazie twarzy - gdy zaciskał szczęki i szeroko otwierał ciemne oczy - i w słowach:
- Ty! Ty! Ty! - syczał. - Ty i Bartłomiej! Wszystko zło, co od was pochodzi! Wiedziałem, że ją zmarnujesz,że tylko nieszczęście przy tobie... Nie ludzie, nawet kochać nie potraficie. Tylko wykorzystać, tak i tak, dla swoichcelów, swoich brudnych przyjemności. Ty! Na zagładę! Napotępienie! Ja wiedziałem, i próbowałem ją uratować, ale...przebacz mi, Boże! Obyście się obaj...
Tu urwał i dał pół kroku wstecz; patrzył na mnie w przerażeniu, z otwartymi wciąż ustami, drżącymi dłońmi macając szybko przód koszuli, na której rozrastała się ciemna plama. Trwało to kilka sekund. Potem krzyknął i uciekł w Cień.
Opuściłem spojrzenie na ogień. Płomyki skakały na roślinnych szczątkach, prawie gasnąc pod silniejszymi
159
tchnieniami wiatru, nigdy jednak nie znikając równocześnie i do końca; małe, drżące serce ognia biło nieprzerwanie. Zapragnąłem wówczas skurczyć się, zwinąć i skryć w nim, ostatniej drobinie ciepła we wszechświecie.
Położył mi dłoń na ramieniu, ścisnął. Oderwałem wzrok od płomieni.
- Chodź - szepnął. - W Inwolwerencji nie będziesz samotny; albo właśnie od rzeczywistości odizolowany zupełnie, jeśli to tego pożądasz. Odmienisz swój nastrój, pamięć i pragnienia równie łatwo, jak teraz zmieniaszwyraz twarzy. Mam cię poprowadzić? Chodź.
Drugą rękę wyciągnął w zapraszającym geście. Wystarczyło, bym ją ujął w swoją dłoń, domknął gest.
Zagryzłem zęby. A więc sądzi, że mnie złamał? Że wystarczy mu odegrać szopkę z Kolaiem i ja się poddam?
- Nnig... - zacząłem.
Zależność jest jednak obustronna, zacieśniający swą orbitę pająk extensy wychynął z cienia Trzeciej, uderzyło weń gorące promieniowanie Meduzy, prąd przeszedł po moich nerwach, poczynając od lewego barku - szarpnąłem ramieniem, ręka się uniosła, uścisnąłem dłoń dziadka Michała - i oto inwolweruję, w ułamkach sekund przepisując się w Formę sieci mikrocząsteczek obejmującej całą Ziemię, szybsza od światła fala informacji obmywająca planetę - ja.
In extensa
Teraz, to znaczy kiedy, czy czas jeszcze płynie, czy coś się zmienia, czy to się dzieje naprawdę, czy tylko w mojej ima-ginacji, jak odróżnić myśli od doświadczeń, urojenie od ciała, co mnie dotyka, co pożera, co jest pożerane przeze mnie, a co tylko wyobrażam sobie w strachu, ja, to znaczy kto? Teraz, gdy słowo staje się ciałem, zanim je jeszcze do końca wypowiem, ale nawet nie muszę wypowiadać, zresztą nie mam ust, jeśli wpierw nie zechcę ich mieć, więc wystarczy chcieć, a chęć stanie się ciałem, tylko że już nie wiem, czego ja właściwie chcę. Teraz, czyli w nieskończenie długiej chwili nierównoczesności, gdy nie ma takiego miejsca, w którym by mnie nie było, i nie ma takiego miejsca, w którym bym był; gdy wszystko, co nie jest mną, jest moją extensa, a nie ma niczego takiego, co mógłbym wskazać i szczerze pomyśleć: „to ja”; gdy jeszcze czuję extensę meduzową, siły grawitacyjne gwiazdy, planet i Anomalii, jeszcze płonę wraz z pająkiem próżni w ogniu czerwonego słońca, jeszcze słyszę Uszami i widzę Oczami, i myślę księżycem, ale już nie moje decyzje na nie wpływają, nie
161
moja wola, nie wyłącznie moja, i to nie ja wyciągam Palce ku czarnym pasmom Inwolwerencji Obcych, nie ja - chociaż nadal jestem tymi Palcami, i po połączeniu z nią w takim samym stopniu będę tą Inwolwerencją, osnową wszechświata, jego systemem nerwowym, dla którego cala reszta bytu stanowi chwilową Extensę. Tymczasem - to znaczy kiedy? - nie wiem nawet, czy umarłem, czy żyję, a może jest to stan odmienny od tamtych, cóż zresztą znaczą słowa? Potrafię mówić wszystkimi językami świata, które istniały i które mogą istnieć, wystarczy, bym ubrał chęć w myśli, te myśli to też Formy Inwolwerencji, nadam im większą energię, zaczną się mnożyć, będę już wiedział dokładniej, czego pragnę, zaczną się mnożyć jeszcze szybciej, struktury gramatyczne wykształcą się wzdłuż linii mego wyobrażenia, Forma osiągnie kształt ostateczny, a ponieważ będę także tą Formą - słowa tak wykoncypowanego języka spłyną z mych ust już bez zastanowienia. I tak jest ze wszystkim. Niemożliwości to rzeczy jeszcze nie dosyć przemyślane. Lecz oni prą ku nim niezmordowanie, kamienne sztormy ich (czyli naszych, czyli moich) myśli przewalają się bezustannie nad powierzchnią Ziemi, czy też raczej tego, co z niej pozostało, bo tylko Zielony Kraj, ostatnia enklawa, zachował podobieństwo do starego świata, reszta stanowi jedynie materiał dla Inwolwerencji, która sukcesywnie pożera i przetwarza na swoje ciało, na tę zawiesinę mikroorganizmów czy też mikromaszyn, bo to też już tylko kwestia wyboru słowa - pożera zwierzęta, rośliny, drzewa i bakterie, i wirusy, skały, pustynie, morza, magmę i węgiel, także powietrze, także promienie Słońca. Szczep Księżyca jest młodszy, tak jak Księżyc Ziemia wy-
Читать дальше