Dużo czasu spędzałem w ogrodzie. Bartłomiej, mieszkając we dworze samotnie, nie miał kłopotu z wyżywieniem, tym bardziej że rodzina (Sjanna i inni uczynni krewni) dokarmiała go regularnie - co prawda trochę tak, jak się dokarmia ulubione dzikie zwierzę z pobliskiego lasu. Teraz jednak, gdy mieszkało tu pięć osób, ten układ nie mógł się już sprawdzać. Powiększyliśmy znacznie ogród i sad. W drugim sezonie zacząłem sprzedawać na Targu
89
nadwyżki warzyw; zawsze przy tym pilnowałem, by wchodzić w transakcje, w których partycypowała Rada, czerpiąc w ten sposób dodatkowy, „ukryty” zysk z wymian barterowych. Czy było to oszustwo? Kradzież może? Ale kogo niby okradałem, skoro na drugiej szali znajdowało się nieskończone bogactwo, bezdenny Róg Obfitości?
Tak szybki urodzaj przypisywałem nie tyle mym umiejętnościom agrotechnicznym, co prywatnemu Przymierzu Mistrza Bartłomieja, które obejmowało oczywiście gwarancje lokalnej pogody, a chyba także składu chemicznego gleby. Niemniej trudno nie odczuwać dumy, gdy dzieło, w które wkłada się tyle pracy, udaje się tak wspaniale. Najpiękniejszy był ogród po letnim deszczu, w pastelowym świetle wieczoru; a także wiosennymi porankami. Zgrzytnęły tryby w epicyklicznej maszynie mego życia, teraz obracała się tak: noc na tarasie - sen do południa - ogród do zmierzchu - wieczerza - niebo; i zawsze Meduza. Powoli zagarniałem w te obroty Zuzę, rok po roku docierała się jej maszyna do moich kół i mimośrodów. Mając siedem, osiem lat, z wybiciem południa Zuzanna czekała już na mnie na patio i razem schodziliśmy pracować do ogrodu. Przywiozłem jej z Targu drelichowe spodenki i wielki, słomiany kapelusz, który zawiązywała pod brodą niebieską wstążką, by nie porwał go wiatr.
Pomagać, wiele nie pomagała - natomiast usta się jej nie zamykały.
To po co właściwie nam tyle pomidorów?
Sprzedam na Targu.
Komu?
90
Nie każdy może zajmować się wszystkim. Wiesz,że moja rodzina hoduje konie. - (Niedawno zabrałem ją nafarmę). - Inna - bydło. Jeszcze inna - uprawia zbożei mieli ziarno na mąkę. A właśnie, mama będzie musiałapojechać po mąkę, kończą się nam zapasy, przypomnij mi.
No, ale skąd oni wiedzą, ile dać mąki za jednegopomidora?
Umawiamy się. Oni oczywiście chcieliby więcejpomidorów, ja - więcej mąki. W końcu zawsze się dogadujemy. Inaczej odjechaliby w ogóle bez pomidorów - i co impo tych górach mąki? A ty ile pomidorów jesteś w staniezjeść?
Zachichotała.
Dużo.
Ale nie wszystkie. Czy nie jest tak, że kiedy jeszzbyt wiele tego samego, wszystko inne zaczyna ci naglestrasznie smakować i oddałabyś kosz pomidorów za kromkę chleba? Mhm?
No... Ale jeśli tak jest z każdym, to wystarczyłobytrochę poczekać... to znaczy, jeśli się wcześniej zrobiłowiększe zapasy... i można by prawie darmo zdobyć, ile sięczego chce. I dalej to potem wymieniać z innymi, skoro samemu się nie zje. I-i - zapalała się do pomysłu - nie musiałoby się w ogóle niczego hodować ani uprawiać, ani nic,bo zawsze byłoby tego więcej, niż dałoby się radę zjeść!Tylko by się jeździło i wymieniało! Co, tato? Co?
Właśnie zostałaś kupcem, moje gratulacje. -Ściągnąłem brudną rękawicę i nie podnosząc się z kolan,podałem jej rękę. Uścisnęła ją, szeroko uśmiechnięta. Mimo luk po mlecznych zębach i smug brudu na twarzy, wi-
91
działem już wyraźnie w tym uśmiechu jej matkę: „uśmiech ponad wężem ziemnym”, jak pieczęć, jak tajemny znak rozpoznawczy. Inny był kolor włosów Zuzanny (prawie czysty blond), inna barwa oczu (szare) - ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że się uśmiechnęła.
Kupcem! No to czemu ty nie jesteś kupcem?
Nie robimy wszystkiego tego, co moglibyśmy. Tojest skomplikowana sprawa. Naprawdę...
Tato!
No dobra.
Przysiadła na piętach po drugiej stronie grządki, zsunęła kapelusz na plecy. Zdjąłem drugą rękawicę, otarłem dłonie o spodnie. Zastanawiałem się, jak jej to wytłumaczyć. Koniunkcja Szóstej i Piątej planety Meduzy - gazowych olbrzymów na granicy nuklearnego zapłonu, z albedo oscylującym wokół stu procent - skręcała lekko gradienty grawitacji, odwijając mi dolne ramię o trzy, cztery kilometry, przez co od tygodnia bolały mnie plecy, co chwila prostowałem się i przeciągałem z jękiem. Przeciągnąłem się i teraz, dodatkowo zyskując na czasie.
No dobra, spróbujmy tak. Czy możesz być równocześnie smutna i wesoła?
Nooo... nie.
Ale jak się już przestajesz smucić, radujesz się;i na odwrót. Lecz czy możesz być zarazem stara i młoda?
Pewnie, że nie.
I nie możesz nagle zdecydować, że przestajeszbyć stara i wobec tego będziesz młoda; to są rzeczy nieodwracalne. Ale nad wiekiem nie panujesz, nie podlega ontwojej decyzji, nie wybierasz owego stanu; po prostu: sta-
92
rzejesz się. Wyobraź sobie teraz, że istnieje taki, na który świadomie możesz się zdecydować. Nie starość, nie młodość, coś innego. Jakaś... nirwana. Pamiętasz, co to nirwana? Tłumaczyłem ci. Skinęła głową.
No więc wybierasz tę nirwanę. Jest to stan nieodwracalny, który wyklucza pewną liczbę innych stanów.Nic wielkiego. Na przykład: że nigdy już nie będzie bolałcię ząb.
O! Naprawdę?
Chciałabyś, co? - Pośliniłem palce i starłem jejsmugi ziemi z buzi. - Wszyscy by chcieli. No więc jesteśw tej nirwanie bez bolących zębów i widzisz, że mogłabyśjuż nigdy nie czuć żadnego bólu. I prędzej czy później decydujesz się wstąpić do nadnirwany. Ona z kolei wykluczaznacznie większą liczbę stanów: głód, pragnienie, zmęczenie, a także sytość i inne przyjemności ciała. Ale jak jużsobie tak żyjesz w tej nadnirwanie, wcale ci ich nie brakujei zupełnie logiczny i naturalny jawi ci się wybór nadnadnir-wany i, konsekwentnie, nadnadnadnirwany, i tak dalej, ażdo tej nirwany ostatecznej, w której jesteś nieśmiertelna,niezniszczalna, prawie wszechmocna i wszechwiedząca,ale która wyklucza taką liczbę innych stanów, że nie potrafisz się już ani radować, ani smucić, ani być starą, ani młodą, nie cieszy cię słoneczny poranek ani deszcz w upalnydzień, nie czujesz wiatru na skórze ani ziemi pod stopami... To znaczy, możesz to wszystko udawać, ale zawszepamiętasz o tym udawaniu, a ból udawany to nie to samo,co ból prawdziwy, i radość udawana to nie to samo, co radość prawdziwa. Rozumiesz, Zuza?
93
Nie wiem... - Przygryzała dolną wargę. - Toprawda z tą nirwaną? Mogłabym tak wybrać? Żeby zęby...no wiesz. Mogłabym?
Tak.
Zmarszczyła brwi w wielkim zamyśleniu.
I to skupowanie jedzenia... Właściwie czemu nie?
Bo te stany, które sobie tu nazwałem nirwanami,dotyczą nie tylko pojedynczych osób, ale także całych ichgrup. W społeczności zorganizowanej na dany sposób wybór nirwany wydawałby ci się naturalny, wręcz konieczny.I odwrotnie: dla osób w nadnirwanie określone sposoby organizacji życia społecznego są bardziej wygodne, a innewręcz niemożliwe. Jeśli przekroczysz pewien próg, czy tona ścieżce zmian indywidualnych, czy społecznych, dalszych przekształceń nie można już powstrzymać, pozostająone kwestią czasu. Otóż kupiectwo znajduje się poza tymprogiem - podobnie jak samochody, samoloty, pociągi,wieżowce... Widziałaś je wszystkie w książkach, podobałyci się, prawda? Moglibyśmy je mieć, gdybyśmy tylko zechcieli. Ale wtedy chcielibyśmy już czegoś więcej i jeszczewięcej, i jeszcze... aż już nie pragnęlibyśmy niczego, co cenimy teraz. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Potrząsnęła głową przecząco.
No nic - westchnąłem - jeszcze kiedyś wrócimy do tego.
Musimy hodować pomidory, żeby mogły nas bolećzęby? Eee, tato...!
Читать дальше