78
rata zaspane oczy. A jej też niewiele było trzeba: cień matki w drzwiach.
- Śniliście mi się - powiedziała, przysiadłszy nabrzegu łóżka. - Tak właśnie.
Zuzanna już z powrotem zamykała oczy, mówiliśmy więc szeptem.
Już prawie mnie nie boli. Mogę chodzić.
Leż, szwy się rozejdą.
Ona jest bardzo mądra.
Sjanna zmierzwiła delikatnie włosy córeczki.
- Ma to po tobie.
Przykryłem dłoń Sjanny swoją. Pochyliła się nade mną. Oczy jej lśniły od promieni popołudniowego słońca. Znów leżeliśmy w owym trawiastym zapadlisku za sadem - a może był to cień dębu cmentarnego...?
Bartłomiej powłóczył ciężkimi stopami, jego Zuzanna słyszała już w korytarzu.
- Śpijcie, śpijcie - mruknął, zaglądnąwszy do sypialni owego wieczoru. - Potem przyjdę.
- O co chodzi? - spytałem, przecierając powieki.Zawahał się, a przestąpiwszy próg, zawahał się po raz
drugi; ale w końcu przysunął sobie krzesło i usiadł. Zuzanna popatrywała jednym okiem. Mrugnął do niej, pogrzebał w kieszeniach szlafroka i znalazł jabłko. Zamiast jednak je zjeść, zaczęła się nim bawić, turlając po mnie.
Widziałeś Organy Światła - rzekł Mistrz Bartłomiej.
Aha.
Jak często zaglądasz?
Bo ja wiem...
79
Należy co tydzień. - Kolejna runda poszukiwańi kolejne znalezisko: fajka. Nabił, zapalił. - Właśnie tambyłem. Pojawił się kolor.
Mhm?
Nie ma wątpliwości, wyraźne zabarwienie. Ja, jakwiesz, już przed ponad dwustu laty...
Ach tak.
Taak.
- Tradycja, co?Wzruszył ramionami.
- Chciałbyś? Ktoś powinien. A nie widzę innegokandydata.
Podniosłem się na łokciu.
- Teraz?
Ponownie wzruszył ramionami.
Zdjąłem z siebie Zuzannę, posadziłem na łóżku obok. Wstałem powoli, podpierając się laską. Mistrz Bartłomiej ujął mnie pod ramię. Pokuśtykałem ku metalowym stopniom. Schodziliśmy w milczeniu, Bartłomiej sapał przez zaciśnięte na fajce zęby, gdy coraz mocniej się na nim wspierałem. Czułem, że szew pod żebrami stopniowo puszcza.
Kiedy minęliśmy zakręt, zobaczyłem, o czym mówił: jedna z tulei Organów - długa, zawinięta w kształt litery U - pulsowała intensywnym błękitem. Natężenie bijącego od niej blasku było tak duże, że odmieniało barwę światła w całym lochu.
Przysiadłem na szczątkach akumulatora. Mistrz Bartłomiej sięgnął do schowka pod Organami i wyjął szklany kielich. - Tradycja - uśmiechnął się krzywo przez ramię.
80
Obserwator oddal uśmiech. Mistrz Bartłomiej wytarł kielich połą szlafroka, po czym uderzył mocno fajką w błękitną rurę - ta pękła i błękit polał się do kielicha.
Podał mi go, a ja przyjąłem i wypiłem świecący płyn w czterech łykach. Trochę pociekło mi po brodzie, otarłem przedramieniem.
Gdle...? - Odkaszlnąłem i powtórzyłem. -Gdzie?
Meduza, czterysta pięćdziesiąt lat świetlnych.Tak przynajmniej stoi w indeksie Organów, ale...
Nie słuchałem już; jej promieniowanie parzyło mi skórę, wypalało oczy, prześwietlało kości, spadałem w jej studnię niczym ptak z przetrąconym kręgosłupem. Zimne powietrze gwiaździstej nocy huczało mi w uszach - chociaż oczywiście nie było tam powietrza; natomiast gwiazdy...
- Szok reprozyjny! - krzyczał mi do ucha Bartłomiej, usiłując podnieść mnie z podłogi. - Oddychaj! Oddychaj!
Oddychałem.
Z leksykonu wiedzy starożytnej: „reprozjum” - efekt, tudzież aparatura wykorzystująca efekt Reinsberga/ /Einsteina-Podolsky’ego-Rosena. Pary ziaren reprozyjnych połączonych na poziomie kwantowej niepewności pozostają ze sobą w zeroczasowym sprzęgu niezależnie od dzielącej je odległości. Nic nie może poruszać się szybciej od światła - z wyjątkiem informacji. Co wszakże w zupełności wystarcza.
4.
Extensa nie była na początku wiele większa od mojej pięści. Chociaż sama zwana w tej postaci „Ziarnem”, w istocie kryła pod swą kulistą powloką biliony i biliony właściwych ziaren reprozyjnych. W stanie „uśpienia”, aktywności minimalnej, do kontaktu z zewnętrzem służyło jej kilkadziesiąt mikrometrycznych oktoskopów, krętymi tunelikami przebijających się przez ponaddiamentowej twardości powłokę na ciemną próżnię. Na podstawie informacji z owych oktoskopów wewnętrzne struktury logiczne podejmowały decyzje o egzekwowaniu kolejnych procedur, aż do rekon-figuracji ziaren komplementarnych, aktywizującej je i wytrącającej w neutralnym ośrodku alarmowy barwnik. Lecz gdy ziarna komplementarne wrosły do reszty w układ nerwowy, zmieniła się funkcja sieci logicznej extensy - odtąd pełnić będzie ona rolę pólinteligentnego filtra i interpretera informacji; wszelkie decyzje nadchodzić będą przez ziarna komplementarne. Filtr musiał się jednak uczyć od zera i pierwsze godziny były torturą. Terminator ciął mnie przez pół - jakkolwiek bym się przewrócił na łóżku, obwi-
82
nąl kocami, zawsze twarz i tors miałem w ogniu, czerwone światło Meduzy (choć prziecież tak słabe z tej odległości) oślepiało mnie i drażniło skórę. Biło we mnie całe spektrum promieniowania gwiazdy, niemal czułem, jak gotują mi się wnętrzności. Na dodatek studnia grawitacyjna Meduzy zorientowała się podczas sprzęgu rozbieżnie z kierunkiem ziemskiego ciążenia i ta ciągła schizofrenia błędnika wywracała mi żołądek, podnosiła do gardła gęste kwasy; nie mogłem obrócić głowy, usiąść bez zawrotów, nie wspominając już o stanięciu na nogi - leciałem jak kłoda, Meduza rzucała mnie na podłogę i nie pozwalała podnieść się z kolan; wczołgiwałem się na łoże jak umęczone zwierzę. Tak minął mi dzień pierwszy, wieczór i noc. W końcu zasnąłem; niespokojny we śnie, wielokroć budziłem Sjannę. O poranku zaś rozwinąłem skrzydła.
Extensa dokonała już po większej części kalibracji natężenia przekazywanych bodźców i ustaliła się równowaga - to znaczy: Meduza nie przesłaniała mi już reszty świata. W sensie dosłownym nie czyniła tego i przedtem: dane pochodzące z extensy, a adresowane do zmysłu wzroku, były przecież niezmiernie skąpe. Odbierałem tam, co prawda, pełne spektrum fal elektromagnetycznych, w trzy-stusześćdziesięciostopniowym ujęciu, lecz cóż właściwie mogło zarejestrować te parę mikrooktoskopów? Anomalię dostrzegły dopiero, minąwszy Obłok Oorta. Należało rozwinąć skrzydła. Zresztą uczyniłbym to i tak: w owym podręczniku, który znalazłem w bibliotece Mistrza Bartłomieja rok czy dwa wcześniej, zostało to opisane jako obligatoryjny pierwszy etap. W standardowym harmonogramie przeznaczano nań dziesięć do trzydziestu lat, w zależności
83
od lokalnej czystości próżni. Takie są skale kosmiczne (takie, a nawet większe) i człowiek niczego tu nie może przyśpieszyć. Prawdę mówił Bartłomiej: długowieczność to skutek uboczny.
Przebudzony, ale nie przebudzony, wsłuchiwałem się w poruszenia Sjanny w łazience i gaworzenie Piotra, a także cichy deszcz poranny, smakowałem jego zapach - nie unosząc powiek, spadający w zimnej ciemności ku czerwonej gwieździe, naprężyłem mięśnie grzbietowe extensy. Powoli, powoli poczęły się otwierać pory w skórze ziarna. Tędy wyrosną z wewnętrznej materii kuli monomolekular-ne nici, długie na dziesiątki, setki, tysiące metrów. Tak ro-zepną się na próżnię niewidoczne sieci, pułapki na gaz i pył kosmiczny; powoli, miesiącami, latami... Ale kolejne etapy będą krótsze, pójdzie to coraz szybciej. Prężyłem grzbiet, rozpościerając ażurowe skrzydła.
Boli cię?
Nie, naprawdę.
Umówiłam się, że pojadę dziś do Holzów, ale mogę zostać...
Читать дальше