Uniosłem powieki. Znowu ujrzałem ją pochylającą się nad łóżkiem. Lewą dłonią dopinała guziki sukienki (kiedyś nie nosiła sukienek, nie nosiła niczego, w czym nie mogła z miejsca wskoczyć na konia), prawą matczynym gestem złożyła na mym czole. Wykręciłem głowę i pocałowałem ją w nadgarstek. Uśmiechnęła się odruchowo.
- Bartłomiej mówi, że nie powinno boleć - stwierdziła. - Ze powinno nawet pomóc. Czemuś na mnie niezaczekał?
84
Tylko bardziej byś się przejmowała.
A bo też musicie się bawić w takie rzeczy! Nieżebym zgadzała się z Kolaiem - ale czy to nie jestjuż przesada? Co innego teleskop i nocne niebo, co innego to.
Jak jej opowiedzieć extensę? Nawet astronomią nie byłem w stanie jej zarazić. Jak opowiedzieć ten błękit we mnie? Spowodowane Anomalią burze chromosfery Meduzy zalewają przestrzeń wysokoenergetycznym promieniowaniem elektromagnetycznym i korpuskularnym i obmywa mnie właśnie gorące tsunami wiatru słonecznego, kiedy ona całuje mnie na pożegnanie. Jak odczyta ten dreszcz, nagłe wzdrygnięcie się ciała? Co zrozumie? Takie rzeczy są nie do opowiedzenia.
Mimo wszystko próbuję ją złapać za rękę, zatrzymać, wyjaśnić bez pomocy Obserwatora prawdziwą naturę tego kolejnego naukowego rytuału, do którego doprowadził mnie Mistrz Bartłomiej. Wiem, że skoro już zacznę mówić, skoro zacznę coś tam po swojemu bełkotać, byle patrząc jej w oczy i nie tracąc fizycznego z nią kontaktu - w końcu zdołam przedestylować z umysłu do umysłu, z duszy do duszy jakiś miazmat Prawdy.
Więc chwytam, patrzę, otwieram usta - i wybucha z nich:
- Zdradzałem cię.
Przekrzywia głowę, spogląda nie mrugając, wreszcie wyswobadza rękę.
- Potem, potem; muszę już jechać.Wiedziała.
85
Pewnie, że wiedziała; jakże mogła nie wiedzieć? Należało słuchać się Obserwatora, zawsze i co do joty; a ja? Taka beztroska się mści. Toteż Sjanna musiała co najmniej podejrzewać. Sam podejrzewałbym na pewno.
Tu nagła refleksja: doprawdy? Podejrzewałbym? A czy nie dawała ona analogicznych znaków? Ja wyjeżdżałem - ona zostawała. I też jeździła, nawet będąc w zaawansowanej ciąży - do rodziny, do sąsiadów, jakichś znajomych z wybrzeża, nierzadko tam nocując. Wtedy nie zadawałem jej pytań, poniekąd i zadowolony z rozluźnienia więzów - ale teraz uderzyło mnie to straszliwym podejrzeniem. Ona także nie pytała. Dlaczego? Czy zrozumiała to jako rodzaj milczącego paktu, jakiegoś chorego układu, którego swoją część wypełniała z równie histerycznym uporem? I jak ja właściwie mam ją o to teraz zapytać? Jak?
Toteż nie zapytałem. Nie zapytała i ona. Okazuje się, że nie powiedziałem tego, co powiedziałem; rozmowa się nie odbyła. Sjanna wróciła o zmierzchu, długo rozładowywała wóz z zapasów wędzonego mięsa; zszedłem jakoś na dół, ale pomóc jej nie byłem w stanie. Piotruś drzemał na moich kolanach. Sjanna pracowała, gwiżdżąc pod nosem skoczną melodię, pot przylepiał jej sukienkę do ciała, mięśnie rysowały się pod lśniącą od niego skórą; była silna, także fizycznie. Czy nie to stanowiło źródło jej uroku? Mierzwiłem w roztargnieniu włosy synka, serce galaktyki pulsowało w tysiącletnim rytmie, trwał ruch we wnętrzu mego ciała. Była piękną kobietą. - W tym roku węglarze
86
zjawią się później - mówiła. - Mhm? - Słyszałam, że wylały Biała i Żółta. - Zapowiedzieli, że nie utrzymają pogody. _ Nie powinniście się na to godzić. Znaczy się: Rada. - I nie godzimy się. Oni po prostu nas informują. - No ładnie - mruknęła, wnosząc do domu kolejną skrzynkę _ czekać tylko, aż nas poinformują, że Zielony Kraj idzie pod powierzchnię oceanu.
Zrozumiałem, iż moje poranne wyznanie nigdy nie zostanie wspomniane; nigdy i ja nie dowiem się prawdy.
Robiło się coraz chłodniej, zaniosłem Piotra do łóżeczka. Poruszałem się już bez bólu, stopniowo ustępowała z członków chorobliwa sztywność i nie traciłem oddechu po wejściu na schody. W ciągu czterech, pięciu kolejnych dni błękit wypłukał z mego ciała ostatnie ślady postrzałów. Sjanna komentowała to ze słoną ironią. Mniej ironiczne były jej komentarze dotyczące mojego nagłego domatorstwa. Wyjąwszy zebrania Rady i cykliczne wizyty na rodzinnej farmie, praktycznie nie opuszczałem dworu. Extensa rozrastała się, sięgałem już na kilometry prostopadle do kierunku lotu, skrzydła grubiały z każdym pochwyconym atomem, każdą transmutowaną grudką zanieczyszczonego lodu, obłokiem wolnego gazu. Tydzień po drugich urodzinach Piotra przeszedł przeze mnie dwumetrowej średnicy meteor, wybijając dziurę i rozrywając strukturę skrzydła. Przycinałem właśnie gałąź starej jabłoni i cios strącił mnie z drabiny. Skręciłem sobie kostkę, obtłukłem biodro, brutalnie rozerwane ciało paliło żywym ogniem, ból wędrował milowymi nerwowodami, czarne skrzydła drżały mi w długich konwulsjach, gdy tak leżałem w plamistym cieniu sadu, szeroko otwartymi ustami łapczywie połykając karmi-
87
nowe światło Meduzy. Znalazł mnie Mistrz Bartłomiej, podniósł, poprowadził do hamaka. - Leż. Nie ruszaj się. Niech się uleczy. - Przypomniałem sobie wówczas jego dni samotności, to, co braliśmy za napady starczego intro-wertyzmu; przypomniałem sobie rozliczne niezrozumiałe jego zachowania, od nagłych zmian nastroju, reakcji niepojętych, zdań urywanych w połowie, do całej tej nadwyrazi-stej mimiki, gestów absurdalnych. Bez znajomości jego extensy wszystko, czego możemy się o drugim człowieku dowiedzieć, to częstotliwość występowania poszczególnych fenomenów słowa i ciała, nic więcej.
A nawet jeśli żaden promienisty błękit nie skalał nigdy jego krwi - extensy urojone, extensy snów i marzeń niespełnionych stanowią tak samo integralną jego część. Chmurzy się nocne niebo i wracam wcześniej od teleskopu - Sjanna przewraca się na bok w skopanej pościeli, gałki oczne szaleją jej pod powiekami, oddech przyśpiesza, palce zaciskają się na prześcieradle - co się jej śni? Co z tego snu zapamięta? Najpewniej nic. A jednak będzie potem cały dzień ponura i milcząca - albo właśnie wyjątkowo radosna i bez przyczyny uśmiechnięta. Choćbym spytał, a ona chciała odrzec szczerze... nic to nie da, niczego nie wyjaśni. Takie rzeczy są nie do opowiedzenia.
Tymczasem spadałem dalej ku Meduzie, rozrastając się w postępie geometrycznym, bo im głębiej w płaszczyźnie ekliptyki ku gwieździe, tym mniej czysta próżnia i więcej kosmicznego śmiecia w moich skrzydłach, a zatem tym dłuższe i grubsze same skrzydła, tym większa powierzchnia chłonna - i tym szybciej rosłem. Wkrótce utracona została symetria, gdy w lewy górny kwadrant sieci wpadły
88
cztery kilkutonowe odłamki komety, a sieć tym razem wytrzymała. Nagły przyrost extensy w owym kierunku spowodował proporcjonalne przesunięcie indeksu percepto-rium i odtąd nigdy już pionowa oś symetrii mego ciała nie miała przebiegać wzdłuż kręgosłupa. Budząca się wcześniej Sjanna widziała mnie śpiącego zawsze na lewym boku, z przykurczonymi nogami i głową epileptycznie odrzuconą wstecz. Z początku szarpała mnie i cuciła na taki widok, podejrzewając jakiś atak - ale z czasem przyzwyczaiła się. Ona też pierwsza (bo nawet przede mną) zauważyła, że obracam się tylko w lewo i oglądam tylko przez lewe ramię, choćby było to mniej wygodne i wymagało więcej wysiłku. Próbowałem świadomie sprzeciwić się odruchom, lecz nieodmiennie miałem wówczas uczucie, jakbym przemocą wykręcał ciało w artretyczne supły, prawie łamał kości i nadrywal ścięgna. Spostrzegłem także, iż coraz więcej czynności wykonuję lewą ręką; coraz częściej chwytałem nią też pióro i dopiero po kilku bohomazach orientowałem się, iż ta dłoń nie pamięta kształtów liter. Zdarzało mi się także tracić równowagę podczas jazdy, jakoś podświadomie obsuwałem się na lewą stronę siodła, a koń odczytywał to po swojemu i zbaczał z trasy.
Читать дальше