- No dobrze, niech bкdzie, їe przemyciliњmy go juї na Ziemiк. Ale co dalej? W tej chwili to on raczej nie wygl№da na produkt wysoko rozwiniкtej technologicznie cywilizacji Obcych. Przydaіaby siк jakaњ reklama.
- Mmmm... czekaj, daj mi siк obudziж... Mamy nagrania.
- Nagrania, dobre sobie. Film przecie їaden dowуd, na filmie moїemy mieж samego Pana Boga, na filmie moїemy mieж wszystko.
- Prуbka tego czegoњ, z czego jest zrobiony. Nie ma naturalnych mineraіуw o takiej gкstoњci.
- Sk№d wiesz? Nie przeprowadzimy tutaj jego analizy. Zreszt№ czego by to dowodziіo? Jakiegoњ fenomenu fizyko-chemicznego, niczego wiкcej; ciekawostka dla іowcуw meteorуw.
- No ale jakby wygl№daі na co innego, niї meteor, to nijak nie przeszedіby przez cіo!
- Trzebaby siк dowiedzieж, co prowokuje i co zatrzymuje jego obroty; gdybyњmy umieli to robiж - rozwi№zaіoby to wszystkie problemy.
- Ba! Gdybyњmy umieli...! Na razie musimy siк zadowoliж tym szumem, ktуry on nieustannie generuje; przyznasz sama, їe asteroidy raczej nie naleї№ do jakkolwiek szeroko rozumianych radioџrуdeі. Jeszcze siк moїe okazaж, їe jakiњ fartowny celnik w jego bezpoњredniej bliskoњci tak idiotycznie przestroi sobie odbiornik, їe ogіuchnie od wycia tego rzekomego meteoru i wуwczas bкdziemy mieli problem wrкcz przeciwny. Niepotrzebnie martwisz siк na zapas.
- Moїe. Moїe.
Jaqueritte nigdy nie przyznawaіa innym odebranej sobie racji; co najwyїej mogіa zgodziж siк na poddanie w lekk№ w№tpliwoњж swego os№du, lecz nie zdarzaіo siк jej publicznie potwierdziж, iї popeіniіa bі№d, a przynajmniej niczego takiego Schwarz sobie nie przypominaі.
- Ty nigdy... - zacz№і i urwaі, bo coњ straszliwie wrzasnкіo w dospeku.
Rуwnoczeњnie wzdrygnкli siк obydwoje, Schwarz i Jaqueritte, i Niemiec zrozumiaі, їe transmisja wrzasku szіa na otwartym ogуlnym - a wszak byі pewien, їe swуj zamkn№і jeszcze przed snem.
- Cco... - zaj№kn№і siк i teї nie dokoсczyі, bo dospek ponownie daі gіos.
- Co siк staіo? - spytaі mianowicie.
Spojrzeli na siebie z przeraїeniem w oczach: to nie byі gіos nikogo z czіonkуw zaіogi Armstronga 7 .
Wisieli tak przy przeciwlegіych њcianach swej kabiny, nadzy w jasnych lustrach i nadzy w ciemnym strachu. Ich cykle aktywnoњci (orbitalnym obyczajem znacznie krуtsze, bo zaledwie dziesiкciogodzinne) nie pokrywaіy siк: Schwarz dopiero co siк obudziі, Jaqueritte zaњ koсczyіa pracк na komputerowym terminalu, otwartym z bocznego zwierciadіa; chciaіa wzi№ж prysznic, ale zatrzymaі j№ spуr o Kamieс. Oboje mieli Kamieс w myњli. W swych szeroko otwartych oczach niemal widzieli nawzajem straszliwe obrazy z kosmicznych horrorуw metafizycznych, przypomnianych sobie teraz w uіamku sekundy.
W koсcu Schwarz opanowaі siк, przeіkn№і њlinк i warkn№і:
- Godiva, do cholery, nie rуb wiкcej takich kawaіуw z wokalizatorami, bo przez ten Kamieс wszyscy na serce pad...
- Gdzie jest Godiva? - jкkn№і gіos. - Gdzie jest Godiva?
Niemiec i Somalijka przekazali sobie wzrokiem informacjк o obopуlnej kompletnej dezorientacji.
Jaqueritte otworzyіa usta, ale ubiegі j№ Mњcisіowski.
- Co za wrzaski? - wydarі siк na tym samym kanale.
I zaraz Xien (cokolwiek zaspany):
- Kto to?
- To ty, Yusuf? - spytaіa Jaqueritte.
- Sіucham - rzekі Yusuf.
- A wiкc Godiva - oњwiadczyі Schwarz.
- Co: Godiva? - rozeџliі siк hrabia. - To ona tak siк darіa?
- Gdzie jest Godiva? Gdzie jest Susan? - zawodziі niezidentyfikowany gіos.
- Jaka znowu Susan...? - parskn№і Schwarz.
- Ona tak ma na imiк - mrukn№і Mњcisіowski. - Godiva.
- I co, sama za sob№ wyje? W schizofreniк popadіa czy co?
- O Boїe, co za burdel...
- Cisza! - warknкіa Jaqueritte zamkn№wszy terminal; wyci№gaj№c ze schowka majtki i T-shirt kontynuowaіa: - Nie gadaж jeden przez drugiego, bo nigdy nie dojdziemy do іadu. Po kolei. Ja i Aax jesteњmy u siebie. Xien?
- Kiosk - rzekі Xien.
- Mњcisіowski?
- U siebie.
- Przy Kamieniu - rzekі nie pytany Yusuf.
- Nikt z nas nie widzi Godivy, prawda? No to juї siк nie odzywaж. Ja mуwiк. Kto woіaі Susan? Niech siк odezwie! Kto woіaі Godivк? Kto krzyczaі? Sіuchamy. Niech siк odezwie. - I zamilkіa.
Gіos zareagowaі niemal natychmiast.
- Przepraszam - rzekі. - Nie chciaіem nikogo przestraszyж. To ja siк przestraszyіem. Pozwуlcie mi siк przedstawiж: jestem Emmanuel.
- Miіo mi - powiedziaіa szybko Jaqueritte, by uprzedziж innych dospekowych interlokutorуw. - Doktor Jaqueritte.
- Wiem.
- Proszк ciк, powiedz nam: kim jesteњ, Emmanuelu?
- Jestem sztuczn№ њwiadomoњci№ wielosieci Armstronga 7 , pani doktor. Lady Godiva uruchomiіa mnie na szkielecie starego systemu operacyjnego wielosieci, z inicjatora osobowoњciowego MSHuman4600 4.07 . Istniejк, by wam sіuїyж. Przykro mi, їe poznajemy siк w takich okolicznoњciach, ale bojк siк, їe lady Godivie staіo siк coњ zіego. Nie mogк siк z ni№ skontaktowaж. Znajdџcie j№.
- No cholera jasna...! - їachn№і siк Mњcisіowski.
- W jaki sposуb otworzyіeњ zamkniкte kanaіy dospeku, Emmanuelu? - spytaі Schwarz.
- Uderzyіem fal№ permutacji na wejњcie samych deszyfratorуw, pomijaj№c analizator gіosu.
- Nie rуb tego wiкcej.
- Nie bкdк, przyrzekam. Po prostu...
- Kiedy straciіeњ z ni№ kontakt i gdzie wtedy przebywaіa? - odezwaі siк Yusuf.
- Miaіa do mnie wrуciж juї ponad osiem minut temu; ale nie wrуciіa. Wyszіa z Sieci o 143487; domyњlam siк, їe przebywaіa wуwczas w swojej kabinie. Nie mam jeszcze dostкpu do czujnikуw drganiowych statku i nie potrafiк okreњliж, czy siк przemieszczaіa, czy nie.
Jaqueritte, wywin№wszy w powietrzu salto, w trakcie ktуrego њci№gnкіa ku sobie dіugie nogi i wsunкіa je energicznym wyrzutem w br№zowe majteczki, skіadaj№ce siк wіaњciwie jedynie z w№skiego, dіugiego na kilkanaњcie centymetrуw trуjk№tu elastycznej tkaniny - wywin№wszy owo salto, odbiіa siк od lustra i poszybowaіa, wyci№gniкta w lњni№c№, czarn№ pumк, ku drzwiom, juї otwieraj№cym siк na jej sіowo; w prawej rкce miaіa уw pocerowany T-shirt , lew№ zіapaіa siк futryny i obrуciіa w korytarzu w stronк wejњcia do kajuty Godivy i Xiena. Schwarz ruszyі siк z pewnym opуџnieniem. Po pierwsze, wci№ї byі cokolwiek rozespany; po drugie, jeszcze dџwiкczaі mu w uszach gіos Emmanuela, jakiњ taki dzieciкco miкkki, sw№ faktyczn№ bezosobowoњci№ przywodz№cy na myњl operowe kontralty pulchnych, barokowych cherubinkуw; po trzecie wreszcie, po raz bodaj tysiкczny urzeczony zostaі Niemiec nieprawdopodobn№ gracj№, wdziкkiem i nieludzkim wrкcz piкknem swej bogini - w ruchu i bezruchu, w ciele i wyobraїeniu ciaіa. Znajdowaі siк Aax we wіadzy straszliwego uroku, jakim oplotіa go Jaqueritte juї pierwszego dnia lotu Armstronga 7 . Ni z tego, ni z owego zrobiі siк byі ze Schwarza esteta. Godzinami caіymi potrafiі - po prostu patrzeж. Oto miaі doskonaіoњж na wyci№gniкcie rкki. Y. H. zaczкіo to w koсcu irytowaж, lecz staraіa siк nie okazywaж mu owej irytacji, bo wiedziaіa, czuіa: on adoruje j№ nawet zіym przekleсstwem ciњniкtym w ciemnoњci desperackiego poї№dania.
Wypіywaj№c na korytarz, otworzyі w dospeku rуwnolegіy, prywatny kanaі, њlepo adresowany. Subwokalizuj№c, zawoіaі w nim Emmanuela. System zgіosiі siк bez zwіoki.
- Tak?
- Monitorujesz wszystkie rozmowy? - spytaі bezdџwiкcznie Niemiec.
- Wywoіaі mnie pan.
- Monitorujesz wszystkie rozmowy?
Читать дальше