– Czyli wykończyli go – westchnął ojciec Piotrka. – Nie jego jednego... Nawiasem mówiąc, pamiętam sensację, jaką było w latach osiemdziesiątych odkrycie rękopisu książki „Za króla Piasta Polska wyrasta”. Znaleziono ją podczas remontu muzeum urządzonego w dawnym mieszkaniu Makuszyńskich w Zakopanem. Ponad trzydzieści lat tkwiła sobie zapomniana za wersalką.
– Czyli nie pracował nad odtworzeniem „Drugich wakacji”, bo nie widział szans na publikację? – zapytała Magda.
– To prawdopodobne – mruknąłem. – Choć dopuszczam też inne możliwości. Muszę sobie to wszystko poukładać.
Zjadłem deser, chwilę jeszcze pogadaliśmy o polityce i wreszcie ruszyłem do domu.
*
Zajechałem na parking galerii handlowej i po chwili szedłem już szerokim holem. Otaczał mnie tłum zombie o oczach rozpalonych gorączką zakupów. Poniedziałkowy poranek. Tak – teoretycznie ci wszyscy ludzie powinni być w pracy, w szkołach, na uczelniach. Powinni robić coś pożytecznego.
Warsiafka na szopingu, podsumowałem ich w myślach. Modne sklepy, ludzie, którym odrobina kasy zaszumiała w głowach i teraz na wyścigi kupują drogie ciuchy, by choć w ten sposób przekonać siebie, że należą do pokolenia zwycięzców... A ja co bym kupił, mając kilka tysiączków ekstra? Zegarek sprzed stu pięćdziesięciu lat, kompletnego trupa, którego jednak da się ożywić. Albo rozklekotaną antyczną szafę, i dłubałbym przy niej tygodniami, aż wreszcie przywróciłbym jej dawny blask. A może dwustuletnie skrzypce dla Fredzi lub Klary, bo skoro grają, to dobry instrument bardzo by się przydał. Albo coś podobnego. Coś, co warto uratować i zachować dla tych, którzy przyjdą po nas. Nawet jeśli Marta do mnie nie wróci i moja linia rodu wygaśnie, to rzeczy, które uratuję, będą jeszcze przez wiele pokoleń cieszyły czyjeś oczy. Ja pozostanę anonimowy, niczym iroszkoccy mnisi, kopiujący wytrwale tysiące rozsypujących się zwojów z dorobkiem piśmienniczym świata antycznego.
Ludzie zawsze mnie irytowali. Ale po dziesiątkach godzin spędzonych na pustyniach i stepach Sudanu, po samotnej włóczędze przez góry Etiopii, irytowali mnie jeszcze bardziej. Przywykłem do samotności i ciszy, przywykłem słuchać własnych myśli. Przywykłem też obcować z ludźmi prostymi. Po co w ogóle wracałem do tego syfu?
Zajrzałem przez szybę do wnętrza sklepu, ale Marty nie wypatrzyłem. Może siedziała na zapleczu, a może była w innej filii. Szkoda. Chciałem ją chociaż zobaczyć, nawet przelotnie i z daleka. Myślałem cały ranek, czy nie zostawić jej jakiegoś upominku z Afryki, ale w końcu zrezygnowałem. Spojrzałem raz jeszcze. Nie ma, trudno. Zrobiło mi się jakoś ciężko na sercu. Usiadłem na ławce przed księgarnią. Chciałem dokupić kilka rzeczy w sklepie budowlanym, ale musiałem zebrać się w sobie. Wreszcie dźwignąłem się z trudem i ruszyłem.
I właśnie wtedy prawie wpadłem na ojca mojej dawnej narzeczonej.
– Kogo też moje oczy widzą? Robert Storm – burknął na mój widok.
– Dzień dobry. – Skłoniłem głowę.
– A więc wróciłeś – wycedził, taksując mnie spojrzeniem.
– Z bardzo daleka...
– I snujesz się pod sklepem mojej córki... Zetknąłeś się kiedyś z terminem stalkerstwo?
– Stalking – poprawiłem.
– No właśnie. – Skrzywił się.
– Coś o tym słyszałem.
– To wiesz, że na to są paragrafy?
Nie chciałem z nim gadać. Zawsze mnie wkurzał. Zero zainteresowań, tylko smykałka do zarabiania pieniędzy. Najlepiej bardzo dużych i bardzo szybko. Przeszedł w trzydzieści lat drogę od bazarowego cwaniaczka i cinkciarza do milionera, właściciela sieci sklepów z ekskluzywnym szajsem dla spragnionych lansu.
– Ile bierzesz za poszukiwania? – zagadnął.
– Zależy, czego mam poszukać – z trudem zdobyłem się na uprzejmość.
– Swojej piątej klepki – rzucił i zarechotał.
Głupi burak. W zasadzie mogłem dać mu w zęby. W młodości musiał być niezłym zakapiorem, ale teraz bez trudu dałbym mu radę. Jednak gdy tak patrzyłem na jego prostacką gębę, zrozumiałem, że to zbyteczne. On już przegrał. Przegrał samego siebie i całe swoje życie. Tylko jeszcze o tym nie wiedział. Drogi garnitur nie uczynił z niego kogoś lepszego. Pieniądze dały mu szansę, o jakiej ja mógłbym tylko pomarzyć, ale on tego nawet nie zauważył. Bazarowe cwaniactwo zostaje we krwi na zawsze.
Przypomniałem też sobie rodziców Piotrka. Oni przynajmniej nie udawali kogoś, kim nie byli. Mili, spokojni i naturalni, do bólu zwyczajni ludzie z mieszkania w bloku. Z książkami na regale. Bez telewizora w saloniku.
– I czegoś tak zamilkł? – zainteresował się.
Wyminąłem go bez słowa i ruszyłem w stronę marketu budowlanego.
– Ona wyszła za mąż – dobiegło mnie jeszcze.
Brzeszczoty do laubzegi, zestaw pilników iglaków, pasta malachitowa, krążki filcowe do polerowania metalu... Brzeszczoty do laubzegi, zestaw pilników iglaków, pasta malachitowa, krążki filcowe do polerowania metalu... Brzeszczoty do laubzegi, zestaw pilników iglaków, pasta malachitowa, krążki filcowe do polerowania metalu... – powtarzałem w kółko listę zakupów, aż nerwy powoli uspokoiły się.
*
Magda rozejrzała się po moim mieszkaniu z niekłamaną ciekawością. Trochę się zawstydziłem. Meble miałem niestety od Sasa do Lasa, i to niemal dosłownie – najstarsze pamiętały okres panowania dynastii Wettinów. Kłopot w tym, że nie bardzo zdołałem je dobrać tak, by tworzyły harmonijną całość. Trochę lepiej było w sypialni, tam całe umeblowanie miałem z połowy XIX wieku, we w miarę jednolitym stylu. Kłopot był też z wiszącymi na ścianach obrazami i trofeami z różnych spraw. Westchnąłem w duchu. Trzeba by zrobić tu małe przemeblowanie. Dobrze, że chociaż książki zaczynały wyglądać po ludzku, około jednej trzeciej księgozbioru zdążyłem przez te lata oprawić w skórę.
– Taka nora starego zdziwaczałego kawalera – wyjaśniłem. – Wypełniona gratami przywleczonymi ze śmietników i targów starzyzną...
– Trzydzieści dwa lata to jeszcze nie jest starokawalerstwo – zauważyła.
Skąd, u licha, znała mój wiek? A, tak, przecież chodziłem z jej bratem do szkoły.
– To mieszkanie ma niesamowity charakter – dodała, rozglądając się.
– I sąsiedzi w porządku... Chciałaś coś pokazać.
– Mam zbiorek znaczków po naszym pradziadku – wyjaśniła. – Piotrek się śmieje, że jeśli się pobierzemy, rodzice dadzą mi go jako posag.
– Posag? – Uśmiechnąłem się kpiąco. – Jestem absolutnie nieprzekupny. Nawet błękitny mauritius mnie nie przekona.
– Podobno w liceum zapraszałeś dziewczyny na oglądanie znaczków i potem miały focha, bo rzeczywiście pokazywałeś im znaczki.
– Uhum... Było coś takiego... Dwa albo trzy razy.
– Chcesz zobaczyć, co przyniosłam?
– Oczywiście.
Wyjęła z torby klaser. Otworzyłem go i oniemiałem.
– Ukraiński znaczek z nadrukiem polskiej poczty polowej z Grodna, w dodatku stemplowany i na kopercie?! – wykrztusiłem, kiedy wreszcie odzyskałem głos. – To absolutny unikat! Niestemplowany widziałem tylko raz w życiu. Te z Kowla są odrobinę popularniejsze, ale ty masz stemplowane i na wycinkach... Nadruki na austro-węgierskich, na carskich... Mój Boże, toż to prawie kompletna seria przedruków z Podola. I fioletowe nadruki z tryzubem, typ Kijów 2b! Zazwyczaj są czarne, ale raz w życiu widziałem też czerwone. To znaczy jeden czerwony.
– To jest coś warte?
– Ciężkie setki albo i tysiące euro wedle cen katalogowych. Problem w tym, że zebranie takiej kolekcji to lata żmudnej pracy, bo te znaczki, nawet gdy nie są szczególnie drogie, bardzo rzadko występują w handlu... Hmmm... ten ślub to ewentualnie kiedy mógłby być? Nie, zaraz, najpierw wypadałoby się zakochać i tak dalej – przypomniałem sobie.
Читать дальше