– Rozumiem...
– Mówiłaś, że uciekłaś, zanim Szwaby przyjechały do miasteczka. Sądząc po ilości zapasów – klepnął dłonią jej plecak – chciałaś się gdzieś przenieść?
– Tak... Gdzieś... Gdziekolwiek. Ostrzegano mnie, że tam lepiej nie zostawać – wyszeptała. – Że w okolicy dzieje się bardzo źle... No i także u nas źle się stało.
– Wiem. Czyli nie miałaś żadnego planu.
– Za lasem są stodoły. Myślałam, że tam ukryję się na jakiś czas.
– To daleko. Stąd będzie z pięć, może sześć kilometrów. Poza tym teraz stoją puste. Uświerkłabyś z zimna. Nikt nie trzyma dobytku poza domem, złodziejstwo nastało straszne. No i nie jest tam bezpiecznie. Włóczą się po okolicy różne bandy. Powiadają, że z obozu uciekło trochę sowieckich jeńców. Nie mają nic do stracenia, więc grabią, gwałcą i mordują bez litości.
– Aha... – Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
Słyszała już wcześniej paskudne opowieści o takich bandach, ale planując ucieczkę, jakoś w ogóle o podobnym zagrożeniu nie pomyślała.
– Żydzi wszędzie mają dziś pod górkę, a na terenach, które Szwaby zajęli na wschodzie, to już podobno jest zupełnie źle. – Przeciągnął dłonią po gardle. – Jak nie masz dokąd iść, może zostaniesz tutaj? – zaproponował nieoczekiwanie.
– Ale ja... – zaczęła.
I umilkła. Wszystkie plany, które ułożyła wcześniej, wydały jej się kompletnie głupie i nierealne. Ale nie wiedziała, czy może zaufać nieznajomemu... Wyglądał sympatycznie, jednak...
– Jesteś synem kierownika szkoły – ocknęła się nagle.
– Tak.
– Podobno twojego ojca ktoś widział w Chełmie. Gestapo zakatowało twojego pradziadka Mikołaja – powiedziała.
– Wiem, wczoraj był pogrzeb... Oczywiście nie mogłem iść. Z tym ojcem to chyba tylko plotka. Ale jeśli jest w okolicy, wie, gdzie mnie szukać.
– Ja...
– Przemarzłaś i przemokłaś na wskroś. Rozebrałem cię i natarłem kamforą. Nie obraź się, to było konieczne. Zresztą ciemno tu, niczego nie widziałem, a co widziałem, to zaraz zapomniałem. Teraz musisz odpocząć kilka dni, rozgrzać się i wypocząć. Potem pomyślimy, co dalej.
Poczuła palący rumieniec wstydu. Widział... Nie, majtki z długimi nogawkami i stanik nadal miała na sobie...
– Zajęłam ci łóżko – bąknęła.
– Furda, już sobie zrobiłem miejsce do spania. Zresztą beczka ma ponad półtora metra średnicy, możemy przedzielić ją sobie ścianką z desek i każde będzie miało wygodne posłanie, a i moralności nie naruszymy... – Puścił do niej oko.
Rachela zagryzła wargi.
– Jeśli chcesz skorzystać z toalety, to w korytarzyku mam ustęp. Ubierz się proszę, ja nie patrzę. Potem herbata, aspiryna i śpij dalej, aż wydobrzejesz. Co byś chciała zjeść? Mam kaszę, jeszcze w miarę ciepła. Załóż kapcie, podłoga... No cóż, czysto to tu nie jest. Sadza z piecyka osiada i wnosi się błoto.
Zdjął ze sznura wysuszoną sukienkę, podał ją dziewczynie i odwrócił się. Włożyła ubranie, zarzuciła na ramiona serdaczek Estery. W korytarzyku faktycznie był niewielki ustęp. Umyła w misce dłonie i twarz. Wnętrze kryjówki było ciasne, ale piecyk przyjemnie je nagrzał. Gdy spała, chłopak wyczyścił także jej buty.
Zjadła miskę kaszy z omastą i skwarkami. Wytarła starannie resztki tłuszczu kawałkiem chleba. Połknęła dwie aspiryny i popiła letniego naparu z kubka. Sądząc po smaku, herbatę rozcieńczono suszem ziołowym.
– A więc mieszkasz tu... – zaczęła.
– Od wczesnej wiosny. Gestapo pytało o ojca, jest widać na liście do aresztowania. Ja miałem ormiańskich przodków, przez to uroda u mnie taka trochę cygańska. – Musnął dłonią czarne włosy. – Niemcom od razu wydaję się, jak to mówią, „podejrzany rasowo”... Choć najważniejszego o mojej rodzinie na szczęście nie wiedzą... – Urwał nagle, jakby w obawie, że powiedział za dużo. – Przepraszam, gadam i gadam, ale tyle czasu nie miałem do kogo ust otworzyć...
Aspiryna i herbata rozgrzały Rachelę, ale zarazem wywołały poty. Dziewczyna czuła, że znowu odpływa. Pomógł jej umościć się na posłaniu. Usiadł w kręgu światła, z książką w ręce. Spostrzegła jeszcze, że chłopak skręca knot lampy, by zaoszczędzić nafty. Zaraz potem zasnęła.
*
Po przebudzeniu znów miała dreszcze. Otworzyła oczy. Wnętrze kryjówki było niemal zupełnie ciemne, tylko z popielnika świeciła odrobina żaru. Chłopaka nie było. Wygrzebała się z pościeli. Zapaliła świecę i postawiła na blacie. Na posłaniu Fryderyka leżała kartka. „Wrócę po północy” – naskrobał. Nie miała pojęcia, która może być godzina. Zegarek gdzieś przepadł... Założyła serdaczek Estery.
Westchnęła ciężko na wspomnienie córki chlebodawców. Taka piękna dziewczyna i miła, co rzadko idzie w parze. Przypomniała sobie sen z poprzedniej nocy. Buty... Dotknęła swoich pięt. Skóra była trochę szorstka i spękana, ale nie obtarła ich, nie zrobiły się jej także pęcherze. Wyjęła trzewiki spod ławki i obejrzała. Eleganckie i wygodne, nie kupione w sklepie, lecz zrobione przez dobrego szewca. Wewnątrz były nowiutkie wkładki z grubej skóry.
Podniosła wkładkę i zobaczyła drewniany krążek zatyczki. Wydłubała ją ostrożnie. Wnętrza obcasików były wydrążone. Wygarnęła zawartość. W lewym bucie umieszczono kilkanaście złotych pięciorublówek, a w prawym znalazła zwinięte grube złote łańcuszki oraz pierścionek z czerwonym oczkiem.
Przygotowali to sobie na wypadek, gdyby trzeba było uciekać, pomyślała Rachela. Albo gdyby ich przesiedlono do getta. To i przed wojną byłaby fortuna. Przeżyliby za to wiele miesięcy. A zapewne i sami państwo mieli coś podobnego...
Zagryzła wargi. Kradzież butów była w stanie jakoś przed sobą usprawiedliwić, ale to... To już zbyt gruba sprawa. Na taką kwotę musiałaby pracować wiele lat.
Oddam im po wojnie, pomyślała. O ile przeżyjemy...
Przymierzyła pierścionek. Pasował idealnie. Rubin w blasku świecy wyglądał jak kropelka gołębiej krwi. W pierwszej chwili pomyślała, że będzie miała pamiątkę po przyjaciółce, ale zaraz potem zawstydziła się.
– Głupio tak – westchnęła.
Z drugiej strony... Bergerowie zalegali jej od niemal roku z wypłatą, a i wcześniej płacili bardzo marnie. Jak wyliczyć, ile z tego może zatrzymać? Schowała znaleziony kruszec i odstawiła buty na miejsce. Kaśka mówiła, że mieszkańcy miasteczka organizują seanse spirytystyczne. Estera... Czy to był zwykły sen, czy nawiedził ją duch?
– Tak czy siak, dziękuję – powiedziała.
Bała się potem zdmuchnąć świecę. Żar dogasał, wsunęła w palenisko jeszcze kawałek brzozowego polana. Czuła się kompletnie rozbita i przeraźliwie samotna. Wszyscy miasteczkowi Żydzi znaleźli się teraz w chełmskim getcie. Co się stało z Bergerami? Kupiec ocknął się z katatonii czy może Niemcy zobaczyli, że zwariował, i od razu go zastrzelili? Wzdrygnęła się na tę myśl. A przesiedleńcy?
W korytarzyku prowadzącym do wyjścia coś zachrobotało. Zamarła przerażona, ale na szczęście to tylko Fryderyk wrócił. Przyniósł jakieś zawiniątko. Z cholewki buta zawadiacko wystawała mu zrolowana gazeta. Odstawił do kąta kij.
– Chodziłem do skrytki – wyjaśnił. – A w drodze powrotnej prawie wpadłem na tego sukinsyna leśniczego. Łazi gad po lesie w nocy, z psami. Szuka...
– Ciebie?
– Raczej ciebie – odparł. – Takich jak ty. Znalazłem dogasające ognisko, ktoś obozował w jednym jarów, prawie na skraju pól. Może to Sowieci, którzy zbiegli z obozu, ale widzi mi się raczej, że Żydzi. Widać ktoś jeszcze zdołał się wymknąć. Może ukrył się gdzieś na strychu i przeczekał? Albo może uciekł z transportu, czy nawet zbiegł z getta i wrócił w te strony? Ale nie spotkałem tam już nikogo. No a potem psy mnie zwietrzyły. Nie po śladzie na szczęście, bo buty zawsze zawijam w szmatkę z kamforą. Zezowaty poszczuł jednego... Zabiłem go. Psa znaczy, a powinienem tego gada. Ale nie było jak podejść. Zasrany stary kłusownik, oczy ma dookoła głowy. Gdybym miał chociaż najgłupszą dubeltówkę... Ojciec przed wojną polował trochę. Niestety, jedyne, co mi zostało, gdy musiałem uciekać, to laska po pradziadku.
Читать дальше