Chwilę odpocznę, zadecydowała. Potem przepakuję się. Wezmę naftę, rondelek i coś do jedzenia. Przejdę z tym kawałek dalej, tam, gdzie parowy robią się głębsze. Rozpalę ognisko, zbuduję sobie szałas, powolutku wszystko wysuszę... Muszę się przespać, a nad ranem obejdę wioskę i zbadam lasy na północ stąd. Jeśli znajdę dobre miejsce na obozowisko, wrócę po resztę rzeczy.
Usiadła na plecaku i przymknęła oczy tylko na moment...
*
Ktoś dotknął jej ramienia. Ocknęła się w jednej chwili. Nie wrzasnęła tylko dlatego, że z przerażenia głos uwiązł jej w gardle. Było już prawie zupełnie ciemno. Przed nią kucał jakiś chłopak, dwa lub trzy lata starszy od niej. Kojarzyła go z widzenia, ale nie miała pojęcia, jak ma na imię. Na szczęście nie był to żaden z przydupasów Kurtza.
– Rany boskie, dziewczyno, dlaczego śpisz tu na deszczu!?
Spojrzała na niego półprzytomnie. Faktycznie, była kompletnie już przemoczona. Ale przecież nie spała, tylko planowała drogę... Nieznajomy delikatnie nią potrząsnął. Uniosła głowę i poprawiła okulary. Dłoń ciążyła jak kamień.
– A niech mnie... Przecież ja cię znam – powiedział, przyglądając się jej uważnie. – Ty jesteś pokojówką starego Bergera...
Kiwnęła głową. Pokojówka? A to ci komplement, gdzie tam jej do pokojówki! Pokojówki chodzą z miotełką z piórek, a ich najcięższą pracą jest prasowanie kołnierzyków. Dobrze być pokojówką u bogatych i wpływowych ludzi.
– Ocknij się!
Rozejrzała się na boki, ale wiedziała, że nie ucieknie.
– Nie bój się – szepnął. – Nie pamiętasz mnie? No tak, nie chodziłaś przecież do naszej szkoły. Jestem Fryderyk, syn kierownika.
– Pana Stefana?
– No właśnie.
Kojarzyła kierownika szkoły, głównie z widzenia. Nigdy nie zamieniła z nim słowa. Nie było okazji, nie było też potrzeby. Przed wojną często widywała go w rynku. Wszędzie go było pełno. Sadził drzewa, budował z harcerzami drogę, kierował robotami nad stawem... Uczył chętnych trudnej sztuki jazdy na rowerze, a na uroczystościach grał na akordeonie. Chłopak znowu nią potrząsnął. Odchrząknęła i z trudem wypowiedziała swoje imię.
– Sądny dzień był dzisiaj – powiedział ze smutkiem Fryderyk. – Widziałem, jak pędzono waszych drogą... Masz bagaże, to znaczy uciekłaś wcześniej? Czy może miałaś to zachomikowane zawczasu w lesie?
– Uciekłam przed świtem – wyszeptała.
– Szkopy przyjechali rano, dali godzinę na spakowanie i wszystkich przesiedlili, podobno do getta w Chełmie, ale coś mi się widzi, że źle się to skończy.
Kiwnęła głową. Zęby jej dzwoniły, miała dreszcze. Pochylił się i dotknął jej czoła.
– Masz gorączkę... Chodź, musisz się położyć. Czeka na ciebie wygodne łóżko.
Pokręciła głową.
– Nie bój się, przecież nic ci nie zrobię... Nie dotknę cię.
O tym nawet nie pomyślała, po prostu bała się obcego. Pomógł jej wstać. Miał dłonie silne, ale nie spracowane. Zawrót głowy był tak silny, że omal nie upadła. Podniósł jej plecak i zarzucił na ramię. Ciężar wyraźnie go zaskoczył.
– Chodź. – Podał jej dłoń, a potem, widząc, że słania się na nogach, wziął ją pod rękę.
Ruszyli w las. Było już niemal zupełnie ciemno. Chłopak poruszał się bardzo ostrożnie. Co jakiś czas przystawali między drzewami, a on nasłuchiwał w skupieniu. Potem podejmowali marsz. Rachela słaniała się na nogach, czuła, jak jej łydki i uda drżą zupełnie wbrew woli... Dygot w piersi też narastał. Fryderyk musiał ją podtrzymywać.
– Już niedaleko – szepnął, skręcając w gęsty młodnik.
Nogi plątały się, w głowie szumiało, przed oczyma latały mroczki. Resztę drogi przebyła jak w malignie. Pamiętała, że przeciskała się przez jakąś dziurę i schodziła po bardzo stromych schodkach, jakby do piwnicy, a potem była już tylko ciemność.
*
Obudziła się, gdy ktoś położył jej chłodny wilgotny kompres na czole. Rozchyliła z wysiłkiem powieki. W ustach miała zupełnie sucho, czuła, że ma zajęte gardło.
– Leż. Masz wysoką gorączkę – usłyszała głos dobiegający jakby z bardzo daleka. – Chcesz się napić? To wywar z lipy. Wywoła zlewne poty, wygrzejesz się. Aspiryna też będzie nie od rzeczy. Może nawet dwie tabletki.
Świeca rozświetliła wnętrze. Rachela rozejrzała się. Leżała na sienniku, nakryta grubym wełnianym kocem i pikowaną kołdrą. Posłanie ulokowano w dużej beczce. Woń starego oleju kręciła w nosie. Pod przykryciem było ciepło, ale telepały nią dreszcze. Gardło wyschło na wiór. Przełknęła kilka łyków z podanego kubka i z cichym jękiem wczołgała się głębiej w posłanie, nakrywając kocem wraz z głową.
Przyśnił jej się dziwny sen. Znowu była w swojej mansardce i pakowała plecak. Nagle drzwi skrzypnęły, do pomieszczenia weszła Estera. Była blada, także jej ubranie zachowało tylko ślad dawnych kolorów.
– Wybierasz się w świat, moja droga? – zapytała z lekkim uśmiechem.
– Tak, pani...
– Jak tam moje trzewiczki, nie cisną aby?
– Przepraszam – szepnęła ze wstydem. – Ukradłam je...
– Ależ nie gniewam się, mnie już nie będą potrzebne, tam, gdzie zawędrowałam, nic nie rani mi nóg. – Dziewczyna wskazała bose stopy. – Ale ty uważaj na pięty. – Roześmiała się, jakby ubawiona jakimś dowcipem.
Rachela obudziła się ponownie. Dłuższą chwilę leżała nieruchomo. Było jej ciepło i sucho. Miała na sobie tylko bieliznę. Posłanie było szerokie i wygodne, nad głową widziała dobrze spasowane klepki.
Leżę w dużej beczce, uświadomiła sobie po raz kolejny.
Przekręciła głowę w stronę światła. Lampa naftowa? Jakiś metr od posłania siedział ten chłopak. Jak on się nazywał? A, Fryderyk... Za jego plecami wypatrzyła jeszcze klitkę o wymiarach może dwa na trzy metry. Ściany wyłożono starymi deskami, strop tworzyły pnie brzózek, leżące jeden obok drugiego. Stał tu także niewielki piecyk – popularna koza. Otoczono go półkolistym murkiem z cegieł. Spostrzegła też polana ułożone warstwami aż do sufitu. Wyżej na sznurkach, przeciągniętych od ściany do ściany, wisiało jej ubranie, kołdra, derki i inne łaszki z plecaka. Do popielnika spadały ostatnie, pojedyncze iskierki. Pod ścianą stały obite blachą skrzynie. Na nich wymoszczono drugie legowisko. Szósty zmysł podpowiedział jej, że znajdują się pod ziemią.
Chłopak spostrzegł, że się obudziła. Podkręcił nieco knot lampy.
– Witaj. – Uśmiechnął się. – Lepiej ci trochę?
– Tak, dziękuję – wychrypiała, wpatrując się w klepki.
– To stara beczka z olejarni w miasteczku – wyjaśnił Fryderyk. – Ojciec wyprosił ją jeszcze przed wojną. Zatoczyliśmy do lasu i ukryliśmy w parowie. Jest przysypana liśćmi i darnią, a przez lata tyle tłuszczu wypiła, że nie zgnije, leżąc w ziemi, wilgoci też nie przepuszcza. Reszty bunkra nie udało się tak dobrze zaizolować, ale całkiem tu sucho. Tylko książki musiałem dobrze pozawijać w gazety, żeby się kartki nie pofalowały.
– To ziemianka?
– Tak. I to naprawdę dobrze zamaskowana. Nie martw się, tu nic ci nie grozi... Twoje rzeczy już prawie wyschły. Ale następne grzanie dopiero za dziesięć godzin. Palić w piecu mogę tylko nocą, i to bardzo ostrożnie – wyjaśnił. – Rura kominowa jest pociągnięta kilka metrów w bok, a wylot ukryliśmy w krzakach, ale dym czuć z daleka, zwłaszcza nocą. A jak ktoś zwęszy dym, to wie, że gdzieś jest kryjówka, i będzie szukał. Muszę tu żyć tak, żeby nikt się nawet nie domyślał mojej obecności.
Читать дальше