Może nocował tu na przykład Jan Paweł II, zanim został papieżem? – przeszło mi przez myśl. Nie, to bzdura.
– Podoba się panu? – zagadnął cieć.
– Eee... – wyraziłem swoją opinię.
– Jakbyś pan chciał samodzielnie pomachać tu różdżką i wahadełkiem albo wejść w trans czy inne takie, to poczekam na dole.
– Hmmm... Tak po prawdzie to nie tego szukam – wybąkałem, czując irracjonalne zawstydzenie.
– O! A ja myślałem, że jak poprzednicy chciałeś pan obejrzeć to mieszkanie – zdziwił się. – Makabra i nieszczęście przyciągają ludzi...
– Kogoś tu zamordowano? – domyśliłem się.
– No, tego to tak do końca nie wiemy... Kiedyś to była głośna sprawa, cała Praga o tym gadała. Ale jak pan nie znasz tej historii, może opowiem, bo to ciekawe chyba... – Spojrzał dziwnie wyczekująco.
Wyciągnąłem nowiutką szeleszczącą dychę. Cieć popatrzył na nią jakby z naganą, westchnął z ubolewaniem nad moim skąpstwem.
– Pan wie, co tu było?
– Przed pierwszą wojną światową wytwórnia elementów metalowych i odlewnia. Zagórski i Ogórkiewicz. W latach międzywojennych zakład był mniejszy, a część budynku przeznaczono na mieszkania. Po drugiej wojnie fabryczkę skasowano i wszystko przerobiono na mieszkania.
– To mieszkanie przed wojną było większe – powiedział dozorca, zapalając kolejnego peta. – Mieszkał tu żydowski rabin, a może nawet cadyk. Tylko że jak szwaby przyszli go zabić, czy też aresztować, a może tylko przesiedlić do getta, to się okazało, że uciekł wraz z całą rodziną. Co ja mówię, praktycznie cała kamienica była pusta. Bardzo się zdenerwowali i szukali go, ale figę tam znaleźli... Tyle że po wojnie już nie wrócił. Mieszkali tu różni ludzie, aż w latach osiemdziesiątych osiedli tu tacy państwo. Inżynierostwo Malinowscy. No i oni mieli syna, sparaliżowany był, na wózku jeździł. Dużo to się nie najeździł, tyle, co po mieszkaniu, bo widzisz pan sam, jak to wygląda. To drugie piętro bez windy. Czasem go znieśli na parter, czasem sąsiedzi pomogli, bo choć to kiepskie towarzystwo było, przecież nad kaleką i w pewnym sensie swojakiem nawet żul by się zlitował. Ale tak na co dzień siedział sam w czterech ścianach... Rodzice w robocie. Do szkoły nie chodził, bo niby jak? Nauczyciele przychodzili do niego do domu parę razy w tygodniu. No i któregoś razu starzy wrócili z pracy, a jego nie było. Wyparował razem z wózkiem inwalidzkim. Bez śladu.
– Wyparował? – podchwyciłem.
– Milicja długo węszyła, ciągali mnie na przesłuchania z dziesięć razy. Czy widziałem, żeby go ktoś znosił na dół, i takie tam. Ale czepili się mnie tylko tak pro forma, raczej nie byłem poważnie podejrzany. Ale też nic nie widziałem. A przecież chybabym nie przegapił. Ja poważny dozorca byłem, o wszystkim wiedziałem. Inżynierostwo szaleli. Wyznaczyli nagrodę tysiąc dolarów za jakiś ślad. Pan wiesz, ile to było tysiąc dolarów za Jaruzela?
– Pięćdziesiąt wypłat. Cztery lata pracy – przeliczyłem szybko.
– Fortuna! Za dwa i pół tysiaka dużego fiata można było w Peweksie kupić od ręki. Za pięćset można było dobry kolorowy telewizor i wideo. Panie, jak o tym usłyszałem, żyły wyprułem, chcąc cokolwiek wywęszyć. Co ja się naganiałem, wszystkich znajomych kiziorów przepytałem. Po paserach łaziłem, czy ktoś wózka nie chce sprzedać. Znajomków z Różyca podpuściłem i obiecałem procent, jakby co. Ale figa. Zresztą to Praga, wprawdzie żulia, ale z drugiej strony pewien sznyt wtedy jeszcze mieli. Honorni ludzie, tu nikt by kaleki nie skrzywdził, chyba że ktoś spoza terenu. Kamienicę też sprawdziłem od piwnic po dach. Każdy zakamarek po pięć razy. Ale nie pomogło, przepadł jak kamień w wodę.
– A milicja?
– Oj, też się przykładali, bo ten Malinowski nie tylko inżynier i dyrektor od robót eksportowych był, ale i w partii wielka szycha. Milicja ganiała, ubecja... Nic nie pomogło. Kamień w wodę. Wreszcie musieli umorzyć tę sprawę. A może nie tyle umorzyć, co zawiesić? – zadumał się. – Nie znaleziono niczego. Po prostu dzieciak przepadł bez wieści. No a to, co znaleźli... Nie pasowało absolutnie do niczego.
– A co znaleźli? – zapytałem.
– Trochę plamek krwi na podłodze. Pod gałką łóżka była skrytka. Wyciągnęli z niej dwie rolki filmu. Wywołali, a może były już wywołane? Zdjęcia przedstawiały jakieś ruiny w dżungli. Prawdopodobnie Ameryka Południowa. Nie wiadomo, kto i gdzie je wykonał. Stąd pojawiła się teoria o porwaniu. Spiknął się z kimś, kto też interesował się Inkami i takimi tam. I ten ktoś go porwał albo nakłonił do ucieczki. Milicja podejrzewała wątek homoseksualny, to znaczy, że porwał go i zamordował jakiś pedofil. Przemaglowali wszystkich, których mieli w kartotece...
– I nic?
– I nic. Drzwi były zamknięte, ale drugi komplet kluczy znaleziono podobno w środku. Znaczy się chłopak nie wyszedł z mieszkania... Chyba że ktoś zamknął od zewnątrz jakimś wytrychem. Do tego ta skrytka. – Dozorca stuknął dłonią w parapet, gubiąc część popiołu z papierosa. – To z czasów wojny pewnie, albo i dawniejsza. Była w niej książka oprawiona w skórę, cała zapisana żydowskimi literami. I to wszystko.
– Ciekawa historia – przyznałem.
– Było jeszcze coś, tu, na tej ścianie. – Klepnął dłonią mur. – Napisane były jakieś żydowskie znaczki. Milicja sprowadziła jednego starozakonnego, żeby to przeczytał, ale on tylko orzekł, że to jakiś goj przerysował ołówkiem litery, bo sposób kreślenia wskazuje na kogoś, kto nie znał ani ichniejszego alfabetu, ani znaczenia słów...
– A co tam było napisane? – zaciekawiłem się.
– A tego właśnie nie wiem. W każdym razie Malinowscy pojechali potem do Iraku czy Libii i już tu nie wrócili. Trzydzieści lat mieszkanie się marnowało, puste stało. Nawet namawiałem jednego znajomka, by się włamał i przejął potem prawem zasiedzenia, ale dzieci miał, to się bał w nawiedzonym lokalu mieszkać, choć tu przecież nic nie straszy. Tylko ludzie stąd znikają. Ten rabin w czasie wojny i ten inżynierski smyk... Ale rabin to pewnie zwyczajnie zebrał swoich i uciekł. Z chłopakiem tylko dziwna sprawa wyszła. Tak się nawet plotkowało, że to Żydzi wrócili i go na macę przerobili, ale to przecież bzdura.
– Krew z mąką, koszerne to by nie było – zauważyłem filozoficznie.
– Ale nie powiem, swoje zarobiłem, bo ze trzydziestu świrów chciało to mieszkanie obejrzeć. I z gazet przychodzili, i z wahadełkami różdżkarze, i jedna taka, co to twierdziła, że jest medium. Ale nic nie odkryli... A parę lat temu jeszcze tu zaszedł raz gliniarz, który kiedyś dawno miał tę sprawę. Widać dalej go gryzło, że sobie wtedy nie poradził.
– Faktycznie zajmująca historia. – Odżałowałem jeszcze dychę.
Buszowałem po budynku przez godzinę. Strych kompletnie mnie rozczarował – był pusty. Zapewne jeszcze w latach siedemdziesiątych wywalono z niego wszystkie graty i wysypano podłogę warstewką żużlu. Przepisy przeciwpożarowe... W mieszkaniach były przedwojenne piece, ale nie wypatrzyłem żadnych ciekawych kafli czy ozdobnych drzwiczek. Tandeta dla przedwojennej praskiej biedoty. Tylko w jednych drzwiach zachowała się oryginalna przedwojenna klamka, odlana w mosiądzu. Nie była szczególnie ciekawa, ale zdemontowałem ją i schowałem do torby – szkoda, żeby jakiś złomiarz oddał to na przetopienie. Wypatrzyłem porzucony aluminiowy kubek. Niestety, też nic fascynującego, toporny wyrób z lat siedemdziesiątych. Przedwojenny bym zabrał, ale takich miałem już cały worek. Instalacje elektryczne wymieniono w latach siedemdziesiątych albo osiemdziesiątych. Żadnych fikuśnych ebonitowych przełączników, żadnych porcelanowych gniazdek...
Читать дальше