- Bo coś wpłynęło na sieć wodną. Grunt się podniósł. Troszeczkę, bardzo powoli... ale to zmieniło bieg rzek. Także w Polsce. Wisła i Odra poszukały sobie nowych koryt. Zanim wyschły definitywnie, przez kilka dekad płynęły na Ruś i połączywszy swe wody z Dnieprem, spływały do Morza Czarnego. Środek kraju zamienił się powoli w step, a miejscami w pustynię. Rzecz jasna, ucieczka wody i przechył spowodowały również inne niekorzystne zmiany. Wynurzyły się znaczne połaci nowych lądów, mielizny uniemożliwiły żeglugę. Zmieniły się prądy powietrzne...
A potem jakoś się chyba ustabilizowało. Wyrównało. W każdym razie woda już nie ucieka albo prawie nie ucieka. Myślę, że można zaryzykować rejs na zachód. Bez tego nie ma co liczyć na mocniejsze dowody.
Pies uniósł łeb i szczeknął jakby zaniepokojony. Oderwali wzrok od ogniska i ku swemu zdumieniu spostrzegli wiszący nisko między drzewami balon sterowca.
- Co, u diabła!? - zdumiał się Marek.
- To nasz - sapnął Jontek. - Skąd on tutaj?!
- Hej, chłopaki - rozległo się z gondoli. - Nie mówcie, że chce się wam spać pod gołym niebem, a rano drałować piechotą taki kawał. Wasza maszynka już sprawna, lecę do Krościenka, to pomyślałem, że zabiorę was po drodze. Bierzcie graty i wsiadajcie. Jak się pośpieszymy, na
kolację do kasztelu zdążycie. A jak przybędziemy spóźnieni, to przecież nam podgrzeją!
Jontek przywalił ognisko kamieniami. Marek pospiesznie spakował sprzęt obozowy i torby z próbkami. Weszli do gondoli. Klamoty rzucili na tył.
- Azor, wskakuj!
Zwierzę posłusznie weszło na pokład, ale węszyło niespokojnie.
- Jestem Witold - przedstawił się pilot siedzący za sterami maszyny.
Wymienili swoje imiona.
Mężczyzna miał na sobie barwę dóbr w Niedzicy Dostojna, posiwiała głowa i okulary z kobaltowego szkła nadawały mu nobliwy wygląd. Student ocenił jego wiek na jakieś sześćdziesiąt lat. Zatrzasnęli drzwiczki. Jontek przeżegnał się i nieco blady patrzył przez okienko.
- No to w drogę. - Pilot pociągnął do siebie wajchę.
Śmigła zaklekotały i sterowiec z gracją ruszył korytem potoku. Przechylił się lekko, wykonując skręt. Mężczyzna prowadził wrogi pojazd niezwykle pewnie, lekko tylko muskając dłońmi gałki dźwigni.
- Wspaniała maszyna - mówił z zapałem. - Sunie równiutko jak dobrze ujeżdżony konik.
Silniki na naftę, takich jeszcze nie widziałem. Coś nowego kolumby wymyślili. Małe, lekkie, ale mocne zaskakująco. Choć szczerze powiedziawszy, liczę, że trafimy na ostry wiatr przeciwny lub boczny, sprawdziłbym chętnie ich prawdziwe możliwości.
- Doskonale sterujecie, panie - pochwalił naturalista.
- Cóż, był taki czas, że życie moje od tego zależało, żeby maszyny takie opanować -
wyjaśnił. - Gdybym nie ukradł sterowca Turkom, nie rozmawialibyśmy dziś. Młody byłem, gdy z księciem Iliescu próbowaliśmy odbić Bukareszt. Wariacka wyprawa, ale sułtan akurat kitę odwalił, na Rusi wśród Kozaków nielichy ferment się zrobił, bo wielu sądziło, że teraz albo nigdy. No i niestety, nie powiodła się wyprawa. Trafiłem do niewoli. Sprzedali mnie jako niewolnika do Mombasy. - Podciągnął rękawy kurtki, odsłaniając szerokie blizny znaczące nadgarstki.
- Mombasa? - przerwał Marek podniecony. - Legendarne miasto w Afryce, do którego dotarli tylko nieliczni biali... Zatem widział pan barierę? Na własne oczy?
- Wielokrotnie. Miejscowi Arabowie usiłują ją drążyć w poszukiwaniu cennych metali.
Faktycznie w kilku miejscach bazalt przecinają żyły różnych minerałów, ale cienkie i nawet większość miejscowych uważa je za niegodne uwagi. Żeby pozyskać miedź, trzeba wykuć ogromną ilość skały, rozbić na drobno, oglądać każdy okruch z osobna, powybierać lazuryt... Z
jednego łasztu kamienia można otrzymać może piątą część dukata. Moi właściciele byli chciwymi i pazernymi ludźmi. Wierzyli, że kiedyś trafią na żyłę srebra. Kilka miesięcy kułem te skały zarówno od strony pustyni, jak i spuszczany na linie od zewnątrz.
- Poza barierę?! - zdumiał się Jontek.
- Owszem. Nie wyobrażacie sobie nawet, jaki to strach, wisi człowiek nad bezdenną otchłanią, pod stopami widzi gwiazdy. I tylko kawał sznura trący o kamień trzyma go na świecie.
- Wzdrygnął się na samo wspomnienie. - Ale gdy się pierwszy lęk przełamie i oderwie wzrok od kamienia, widać rzeczy fascynujące. Na przykład długie warkocze ognia, które Słońce wyrzuca.
- W szkole uczyli, że we wszechświecie brak powietrza do oddychania - zaczął młody góral.
- W istocie. Tam, przy barierze, jest go jeszcze tyle, żeby móc napełnić płuca, ale gdy mnie spuścili na sto pięćdziesiąt stóp, mało się nie udusiłem. Mroczki takie latały przed oczyma, a i ręki unieść nie miałem siły. Potem dwa dni chory byłem.
- Jak szeroka była w tym miejscu bariera? - zapytał Marek.
- Może sześćset stóp, może trochę więcej - odpowiedział mężczyzna bez wahania.
- I udało się panu uciec? - zaciekawił się góral.
- W pół roku wyuczyłem się stopniowo arabskiego. Wreszcie uznałem, że jestem gotów.
Przekonałem moich ciemiężycieli, że mnie złamali i wyplenili myśli o buncie. Zabiłem ich, gdy spali, pozbyłem się ciał, zrzucając poza krawędź, zabrałem konia i pomknąłem wzdłuż bariery, potem zakręciłem na północ i przez pustynię dotarłem do Dżibuti. Tam zdołałem ukraść sterowiec, tyle że dwa razy większy niż ten i maszyną parową napędzany. Leciałem nocami, dnie przeczekiwałem w dolinach. Wiatr mi sprzyjał. W dwa tygodnie zaledwie przebyłem Afrykę, cało i zdrowo docierając do Italii.
- Czy widział pan miejsce podobne do tego opisanego przez Bartolomeu Diaza, gdzie bariera z lądowej staje się morska?
- Owszem.
- Czy bariera morska różni się tam czymś od lądowej?
- Nie dostrzegłem żadnych różnic. No to chwila prawdy, mamy wreszcie przeciwny wiatr.
Czuli to, aerostat zwolnił wyraźnie. Pan Witold pchnął dźwignię, silniki zwiększyły obroty. Szli pod wiatr niemal tak samo szybko jak wcześniej.
- To ci dopiero rączy konik - pochwalił pilot. - Czysta poezja. Umieją bisurmany techniką się bawić, oj, umieją. Można tym dolecieć choćby do Chin. Tylko paliwa nie starczy.
- Po jedwab - zapalił się Jontek. - Gdyby kilka bel przywieźć i sprzedać...
- Przesadziłem trochę - roześmiał się Witold. - Aż do Chin nie da rady. Można by wprawdzie, lecąc nad Syberią, ominąć muzułmanów, ale nigdzie po drodze nie zdołalibyśmy zdobyć nafty... Bariera - westchnął, wracając do poprzednich myśli. - Wiele bym dał, żeby móc raz jeszcze stanąć na krawędzi świata i spojrzeć w otchłań kosmosu. Gwiazdy pod stopami, Droga Mleczna, którą widać nie jako jaśniejszą smugę, ale jako pas utkany z barwnych gwiazd.
Ogony komet przelatujących pod naszym światem... To widok, którego nie da się zapomnieć.
- Ech, a ja najdalej to byłem w Krakowie, raz w życiu, wiele lat temu - rozżalił się Jontek.
- A tu o takich cudach pan opowiada. Też bym chciał w kosmos z krawędzi popatrzeć, choć może lepiej bez kajdan na rękach.
Marek rozejrzał się po wnętrzu „Kukułki”. I nagle zachciało mu się śmiać. Jakby wszystkie elementy skomplikowanej układanki nagle znalazły się na swoim miejscu. Nikt nie pływa na zachód. Żeglarze boją się zmycia w kosmos. Ale przecież można bezpiecznie polecieć nad Atlantykiem. Jeszcze wczoraj był niemal bez grosza, dziś jest współwłaścicielem maszyny, która zaniesie go na krawędź świata. Co więcej, obok siedzi człowiek, któremu marzy się raz jeszcze rzucić spojrzenie z bariery. A tam, na zachodzie, będzie można zobaczyć prawdziwe cuda astronomiczne, na przykład słońce chowające się pod dyskiem planety!
Читать дальше