- Tu morze było. - Góral dotknął palcem bagien.
- Tak. Nazywało się Bałtyk. Jeszcze w czasach mojego pradziadka ze Szwecji do Polski żeglowało się płaskodennymi łódkami po słonych moczarach. Ryb już w nich nie było... Dziś karawany ze Szwecji idą suchą stopą przez pustynię, w której trudno domyślić się dawnego morskiego dna. Tylko gdzieniegdzie istnieją jeszcze trzęsawiska. Wisła zaś płynęła tędy. -
Wskazał dawne koryto. - Jeszcze przed dwustu laty żegluga po niej była na wielu odcinkach możliwa. Teraz ślady tylko zostały, oazy na pustyni tam, gdzie ziemia potrafi jeszcze oddać trochę wody.
- Przeklęty Kolumb! Że też natura stworzyła takiego łotra!
- Może tak, może nie. Może to nie jego wina.
- No a niby czyja? - zdumiał się góral.
- Kolumb był przekonany, że ziemia jest kulą, więc wymyślił też, że płynąc na zachód, można dotrzeć do Chin i Japonii. Parokrotnie próbowano wybić mu to z głowy, jednak bezskutecznie. Zapiekł się w uporze. Cztery lata przed jego wyprawą powrócił portugalski żeglarz Bartolomeu Diaz, szukający możliwości dotarcia do Indii drogą morską wokół Afryki.
On to właśnie jako pierwszy Europejczyk dopłynął do południowego krańca ziemi i odkrył
barierę. Kolumba to nie przekonało. Uznał, że Ziemia może i nie jest kulą, ale za to z całą pewnością jest walcem. W tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym drugim roku zdołał namówić władcę Hiszpanii Ferdynanda na sfinansowanie wyprawy. Otrzymał dwa okręty, wydzierżawił
sobie jeszcze trzeci, większy, i wyruszył na zachód.
- A potem zmienił się świat - uzupełnił ponuro Jon-tek. - Popłynęli i przepadli... Ale poziom morza zaczął opadać. W szkole pokazali nam na stalorycie tamę, którą usypali Hiszpanie koło Gibraltaru, żeby ratować Morze Śródziemne.
- Dziesiątki tysięcy ludzi przez ponad dwadzieścia lat sypało głazy, glinę i piach, aby zasypać cieśninę. Syzyfowa praca, ale udało im się tego dokonać. Poziom morza opadł tylko o kilka metrów. Niestety, dwa lata po usypaniu grobli muzułmanie zaatakowali właśnie przez nią -
westchnął student. - Duńczycy próbowali podobnie powstrzymać ucieczkę Bałtyku, ale możnowładcy mający dostarczyć ludzi i żywność nie mogli dojść do porozumienia. W każdym razie powszechnie domniemuje się, że Kolumb dotarł do bariery w odległości kilkudziesięciu dni żeglugi na zachód od Europy - wrócił do tematu. - Wspiął się na skały, spojrzał w otchłanie kosmosu. Zrozumiał, że gonił za mrzonką. Wstydził się wracać po tej kompromitacji, więc w przypływie szaleństwa wysadził lub staranował barierę, powodując wylanie się części wszechoceanu w próżnię międzygwiezdną. Z czasem ta teoria stała się powszechnie obowiązującą wersją.
- A nazwisko Kolumb to najgorsza inwektywa, jaką można wrogowi rzucić. Zresztą w masie przekleństw się przewija - uzupełnił góral. - A do czego zmierzasz?
- Anna Mercero. - Student wyłowił sekretnik. - Jej ojciec zgodzi się na ślub pod warunkiem, że dokonam rehabilitacji Kolumba. Że udowodnię jego niewinność.
- Innymi słowy, kazał ci się odczepić od dziewczyny?
- Właśnie nie, wydaje mi się, że prosił szczerze. Że to zadanie jest wykonalne.
- I takie zadanie profesor niby wymyślił? Czy on się przypadkiem z kapustą na głowy nie zamienił?!
- Zastanawiam się nad tym. Początkowo myślałem tak jak każdy z nas. Ale gdy zacząłem badać relacje o wyglądzie bariery, naszły mnie wątpliwości. Teraz jestem niemal pewien, że to jednak nie jego sprawka.
- Przecież morze uciekać zaczęło po tym, jak wyruszył.
- Zauważono, że ucieka, wkrótce po jego wyruszeniu - sprostował Marek. - Bariera wszędzie, gdzie do niej dotarto, ma co najmniej kilkaset stóp szerokości. Zazwyczaj jest znacznie grubsza. To lity bazalt, tylko czasem twardy, drobnoziarnisty granit. Gdyby Kolumb taranował ją okrętem, zginąłby na miejscu i wygubił załogę, a skał by nawet nie zarysował. Zakładając nawet, że miałby ładownie pełne prochu, też nie zdołałby wykonać wyrwy tak gigantycznej.
- Chyba że trafił na fragment uszkodzony już wcześniej przez jakieś zjawiska naturalne...
- zadumał się Jontek. - Skała wszak z czasem kruszeje. Nawet andezyty na Jarmucie popękały.
- Też raczej mało prawdopodobne. Przecież popłynął tam z załogą. To nie byli głupcy.
Sam przecież nie kuł otworów pod miny. Dlaczego mieliby mu pomagać w czynie tak szalonym i bezbożnym? I jak niby założyliby miny tak głęboko pod wodą? Poziom mórz opadł znacznie, jakieś sto osiemdziesiąt stóp.
- Niech to kolumb strzeli. Aberracja!
- Na szczęście pomiary dokonywane w Norwegii wskazują, że od wielu lat wody prawie nie ubywa. Sądzę, że wyłom w barierze nie jest szczególnie głęboki. I że gorzej już nie będzie.
- I jak niby chcesz dokonać tej rehabilitacji? Przecież zjedzą cię na surowo, zanim argumenty przedstawisz.
- Zdobyłem setki informacji. Jeśli złoży się je do kupy, rysuje się obraz tego, co się prawdopodobnie wydarzyło. Rok przed tym, zanim wyruszył, w lipcu tysiąc czterysta dziewięćdziesiątego pierwszego, doszło do jakiejś straszliwej katastrofy na zachodniej krawędzi planety. Nie wiem, co tam się stało. Może wulkan wybuchł, może meteoryt uderzył w barierę.
Trzęsienia ziemi objęły ogromny obszar - powiedział Marek. - Niemal całą Europę. Nie były poważne. Mało ofiar. Wzmianki w kronikach są zazwyczaj jednozdaniowe. Przy czym bardziej niszczycielskie były na zachodzie, do nas przyszła już tylko słaba fala. Popatrz na moje dane.
Wydobył z juków mapę.
- Zawsze ta sama data.
- Tak. Do tej pory nikt nie połączył tych faktów. Nie był to na tyle poważny kataklizm, żeby zauważono, jak gigantyczny obszar objął! Nawet tu wstrząs był wyraźnie odczuwalny. Ale słaby. Epicentrum było bardzo daleko.
- To znaczy, że...
- To nie było typowe trzęsienie ziemi. Myślę raczej, że coś uderzyło w krawędź planety.
Wyłupało dziurę. Kolumb popłynął na zachód, wessało go i spadł. Może zdołał zacumować o barierę, ale wrócić nie miał już jak.
- Jeśli woda nadal wycieka, to nie ma jak sprawdzić, bo kto podpłynie bliżej, tego wessie.
Chyba że faktycznie przestała uciekać, wtedy jest szansa, że uda się to sprawdzić i wrócić żywym. Tylko kto zaryzykuje?
- Myślę, że już nie ma ryzyka. Mój przyjaciel próbował to obliczyć. Jeśli Ziemia jest okrągłą misą z wyraźnie zaznaczonym obrzeżem, to wylanie się takich ilości wody powinno trochę wpłynąć na jej stabilność.
- To znaczy? - nie zrozumiał góral.
- Wyobraź sobie, że masz patelnię, która stoi na cienkim pieńku i leżą na niej różne różności. Zabierasz kilka kąsków umieszczonych blisko jednej krawędzi i...
- Gibnie się w drugą stronę!
- A przynajmniej przechyli. A jak się przechyli, przestanie się lać, bo szczerba w całości znajdzie się nad lustrem wody.
- A ziemia na czym jest podparta? - zaciekawił się Jontek.
- Tego nie wiemy. Może na niczym? Może tylko płynie sobie w kosmosie jak patelnia puszczona na wodę. W każdym razie po tym, jak część Atlantyku się wylała, trochę nami gibnęło. Chiny, czy co tam jest na wschodzie, dociążyły.
- Krucafuks!
- No i właśnie mój przyjaciel miał idee fixe. Mierzył wszystkie wysokie budynki i wieże, badał, o ile są odchylone od pionu i w jaką stronę.
- I co? Wszystkie wysokie budowle wzniesione przed domniemaną katastrofą odchylają się od pionu na wschód? Dużo?
- Wcale.
- To skąd ta pewność, że się przechyliło? - zaciekawił się góral.
Читать дальше