czysty kruszec, warstwa jest cieniutka. Niby nie nasze zmartwienie, ale i przykro jakoś znowu wracać do dziedzica z pustymi rękami.
Jego towarzysz oglądał odłupany kawałek w blasku świecy. Pod lupą błysnęło kilka drobnych ziarenek. Mikrosamorodki.
- Trochę złota tu jest - mruknął Marek i zanotował obserwacje w notesie. - Szkoda, że ilość mikroskopijna, a zarazem brak śladów innych minerałów. Ocenimy spokojnie na
powierzchni, ale obawiam się, że masz rację. Wrócimy z pustymi albo prawie pustymi rękami.
Wszędzie tu wzdłuż koryta Grajcarka wybijają skały głębinowe. Metale rodzą się w głębi ziemi, ale tylko niekiedy wychodzą na powierzchnię.
- Wedle legendy gdzieś tu trza by szukać zaginionej kopalni Piotra Wyżgi. - Miejscowy omiatał światłem różne zakątki groty. - Ale tak mi się widzi, że pokuli te sztolnie, niewiele znaleźli, porzucili, teraz po latach nagle sobie przypomnieli. Ja bym na miejscu hrabiego wszedł
w spółkę z sąsiadami, wrócił do badań góry Wdżar - bąknął. - Złota tam wprawdzie niewiele znajdowano, ale może gdyby wgryźć się głębiej... Bo skoro te sztolnie zostawili, to może i nic nie znaleźli?
- Badania w tej części Pienin przerwała druga wojna słowacka - przypomniał Marek. -
Czambuł, który się tu wdarł w tysiąc osiemset trzecim, spalił wszystkie wsie ze Szczawnicą włącznie.
- A to wtedy było? - zdziwił się chłopak. - Myślałem, że wyrobiska starsze.
- Historię swoich stron rodzinnych warto znać - zganił go łagodnie student.
- Moje rodzinne to tam, koło Krościenka. - Patriotyzm górala najwyraźniej nie przekraczał granic jego doliny.
Ich poprzednicy wykuli niewielki szybik prowadzący w dół. Obaj poszukiwacze deliberowali nad nim przez chwilę. Wreszcie spuścili latarkę na lince. Świeczka wydobyła z mroku nierówne skalne ściany i nieruchomą powierzchnię wody. Szyb był zalany. Spenetrowali jeszcze kilka bocznych korytarzy. W jednym górnicy przed laty dokuli się do kolejnej szczeliny.
Nie było tu nic ciekawego.
Marek usiadł pod ścianą groty i naszkicował przekrój góry oraz przypuszczalny przebieg żył.
- Marnie to wszystko wygląda - ocenił. - Jutro trzeba jeszcze sprawdzić sztolnię w wąwozie, może tam bardziej nam się poszczęści... Wracamy na powierzchnię.
Czekał ich jeszcze długi marsz do planowanego miejsca noclegu. Na szczęście droga prowadząca w głąb doliny była nieźle utrzymana. W wąwozie Homole było już mroczno, słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Rozchlapując wodę, przeszli korytem Kamionki do żlebu i niebawem stanęli na polanie w Dubantowskiej Dolince. Chłopak zakrzątnął się przy kolacji.
Rozpalił małe ognisko, na czterech kamieniach położył ruszt, do garnka wrzucił porcję krup.
Student powyjmował z toreb woreczki z próbkami skały. Kilka kamieni skruszył
młotkiem na niewielkim kowadle. Z pyłu pęsetą wyłowił trzy małe złote ziarenka.
- Miesiąc roboty i może na pierścionek dla dziewczyny bym zebrał - góral, patrząc znad kociołka, trzeźwo ocenił urobek. - Myślałem sobie, pochodzę, popatrzę, co i gdzie. Jak złoto znajdziemy, zbiorę sobie worek kamieni i w domu połupię. Ale tak widzę, że już więcej zarobię, najmując się do roboty przy owcach.
- Masz rację. Tu więcej włożyć trzeba, niż się zyska -zadumał się Marek. - Nie ma na co liczyć. Chciałbym znaleźć obiecujące złoża minerałów miedzionośnych. Może metal ten mniej rozbudza wyobraźnię, ale szanse, że przyniesie fortunę, są znacznie większe. Ale jak się nudzisz zimą, to kwarców odkuj i zabierz do domu. Połupiesz sobie w wolnych chwilach. Może dziewczyna doceni, że sam to złoto wydobyłeś?
- E, aż tak to mi się nigdy w życiu nie nudziło. Na dorobku człowiek, to zawsze coś do roboty się znajdzie. A gdyby śląską metodą piachy płukać? W Grajcarku? W Kamionce? W
Dunajcu może? - dopytywał się Jontek.
- Kto wie... ale sądzę, że szanse są nikłe. Tam, na zachodzie, rzeki rozmywają stare góry uczynione z twardych skał. Tu góry z wapieni, gdzieniegdzie tylko tkwią w nich czopy skał
głębinowych. A jeśli drobinki złota w skale są tak drobne, to i z piachu niełatwo będzie je
odzyskać... A masz jakąś dziewczynę na oku? - zaciekawił się student.
- Poznałeś ją, usługiwała przy kolacji. Agnieszka, ale wołają ją po naszemu Jagna. To sierota przygarnięta przez hrabiego. Rodzice zmarli na dżumę w czasie epidemii pięć lat temu.
- Zarażone szczury... - przypomniał sobie Marek.
- Szatański pomysł mieli, zawszone kolumby. Tylko tu w okolicy ze dwustu ludzi do piachu poszło, a przecież i na Rusi zaraza szalała. Za parę lat pewnie hrabia da mi ją za żonę, tylko muszę bardziej się w jego łaski wkupić albo fortunkę jakąś zebrać i na swoje iść. I jedno, i drugie zadanie trudne piekielnie. Myślałem nawet do wojska się na trzy lata zaciągnąć, iść na węgierską granicę. I żołd dobry, i może gdyby ofensywa ruszyła, łupy jakieś się trafią, szkopuł w tym, że i zginąć łatwo. Byli już tacy z naszych stron, co poszli i nie wrócili. A ci, którzy wrócili, kupili kawałek ziemi albo trochę owiec, ale też fortun nie zdobyli. I żaden jakoś nie pali się iść raz jeszcze, chociaż drugi kontrakt to już ranga kaprala i żołd dwa razy wyższy, a trzeci kontrakt to i oficyjerem zostać można. A jakby tak order wpadł, to i szlachectwo doń przypisane.
Marek wydobył z kieszeni srebrny sekretnik. Otworzył i podał Jontkowi.
- A ta mnie się podoba - westchnął. - Ma na imię Anna.
- Uch, piękność prawdziwa. - Młody aż cmoknął z uznaniem. - A warkocz czarny i buzia jak brzoskwinia.
- Jest Hiszpanką z pochodzenia. To córka profesora Mercero. Kłopot w tym, że aby dostać ją za żonę, i ja muszę wypełnić jedno kolumbańsko trudne zadanie... -zasępił się.
- Potrzebujecie pomocy?
- Ech, nie... Tu ogromnej wiedzy trzeba. Najpierw informacje z ksiąg pozyskać, potem wnioski wyciągnąć.
- Ja nie uczony, tyle co szkołę parafialną skończyłem. Nie mówię więc o pomocy w wypełnieniu zadania. U nas, w Pieninach, się takie rzeczy inaczej załatwia. Gdy ojciec okoniem staje, pannę porywamy i cały wic w tym, żeby dotrzeć do kościoła, zanim dzielnego juhasa pościg dopadnie. Kościołów kilka w okolicy, więc często się udaje, bo pościg ku innemu zmierza, a kochankowie do innego dążą.
- Proste wiejskie zwyczaje - uśmiechnął się student. -U nas, niestety, nie tak łatwo.
Ognisko dogasało, Jontek spał nakryty kocem. Marek w słabym blasku żaru raz jeszcze popatrzył na portrecik ukochanej.
- Droczy się czy powiedział poważnie? - zamyślił się. - Są bogaci, nieprzytomnie bogaci, trzy kamienice w Krakowie, katedra, pensja królewska. Wszystko odziedziczy córka jedynaczka.
A ja... Gospodarstwo kilka mórg ziemi ledwie, dobrze, że studnie dużo wody dają, ale dwaj starsi bracia jeszcze do tego. No i ta piętnasta część dochodów z karczmy na Salwatorze, co to przed laty dziadek wygrał w kości. Żeby nasz dziedzic nie fundował mi nauki, nawet bym Anny nie spotkał, bo gdzie by mi było na uniwersytet.
Popatrzył na szczyty oblane bladym, nierzeczywistym blaskiem księżyca. Zagryzł wargi.
Przymknął oczy, odtwarzając sobie w pamięci całą idiotyczną rozmowę w bibliotece.
Rehabilitacja człowieka, którego nazwisko jak Europa długa i szeroka jest najgorszym możliwym przekleństwem. Czy to w ogóle możliwe? Czy profesor tylko zakpił sobie z ubogie go studenta, obarczając go niewykonalną misją? Nie, to na pewno uczciwa propozycja. Trzeba wymyślić, jak to ugryźć! Udało się już znaleźć pewne poszlaki wskazujące na zupełnie inny przebieg zdarzeń niż zapisany w księgach historii, ale wciąż brak żelaznych, niepodważalnych dowodów! Dowody te można zaś odnaleźć tylko tam, w samym miejscu zdarzenia. Konieczny jest daleki rejs na zachód, lecz skąd wziąć okręt i kapitana, który zgodzi się wypłynąć w podróż, z jakiej nikt jeszcze nie wrócił?
Читать дальше