- Zamieniam się w słuch - rzekł Marek niecierpliwie.
- Jak ci wiadomo, my, Hiszpanie, we wszystkich krajach postrzegani jesteśmy jak rodzaj trędowatych. Jak za nieszczęsnymi Żydami ciągnie się zbrodnia Judasza, tak my po wsze czasy kojarzyć się będziemy z Kolumbem. Jest jedna jedyna metoda, by to odwrócić. Dokonasz jego rehabilitacji. Zdobędziesz niepodważalny dowód jego niewinności.
*
Marek obudził się zlany zimnym potem. Świtało. Przez chwilę leżał, patrząc przez okno na porośnięte lasem stoki gór, ale przemógł lenistwo. Wstał, umył się w misce z wodą, odział, a następnie uchylił okno. Chłodny wiatr owiał jego twarz. Z dołu dobiegały okrzyki, a po chwili
huknęła potrójna salwa karabinowa. Węgrzy znowu trenowali.
Na niewielkim biureczku z orzechowego drewna rozłożył zwiniętą wcześniej w rulon mapę Europy. Tu i ówdzie karta pokryta była czerwonymi kropkami. Zaznaczył Krościenko i dopisał datę.
- Pięć dni mocnych wstrząsów - mruknął, patrząc na dziesiątki punktów rozsypanych od Portugalii po łuk Karpat. - Budowle waliły się jeszcze przez miesiąc, choć nie odnotowywano kolejnych trzęsień. Zapewne po prostu uszkodzone budynki rozpadały się. Naruszone stropy, pęknięte ściany. Ale nie ma relacji o wstrząsach wtórnych. Tak czy inaczej, było to zdarzenie nagłe, silne...
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę. - Student zwinął mapę.
W progu stał chłopak odziany w samodziałowe spodnie, płócienną koszulę i wyleniałą baranicę. Na nogach miał nieco schodzone wysokie buty. Liczył sobie jakieś piętnaście lat. Nie był wysoki, widać też było, że od dziecka nawykł do ciężkiej pracy. Ręce miał spracowane, na przedramionach odznaczały się wyraźnie węzły mięśni. Twarz spaliło mu wiosenne słońce i górskie wiatry.
- Antoni - przedstawił się. - Ale wołają mnie Jontek.
- Marek.
- Pan hrabia rozkazał, żebym panu towarzyszył w poszukiwaniach. Znam tu każdy kamień - pochwalił się. - Nie raz z pieskiem i owcami przemierzałem te doliny. Jeśli pan...
- Mów mi, proszę, po imieniu. Kiedy możemy wyruszyć?
- Choćby i zaraz po śniadaniu albo po południu. Jak wygodniej.
- To znakomicie. Moim zdaniem, szkoda tracić dnia. Im szybciej wyruszymy, tym lepiej.
Będziemy potrzebowali kilofa, młotka i łomu, może też krótkiego szpadla -wyliczał Marek. -
Ponadto liny, latarki i zapas świec, bo zapuścimy się do starych sztolni i jaskiń. Do tego jakiś sprzęt obozowy, namiot, koce, kociołek do zagrzania wody i coś do jedzenia, bo pewnie po dwa, trzy dni nie będziemy wracali na noc w doliny. Mamy przejść przez Bryjarkę i Jarmutę, a potem dalej, do Białej Wody. Rozejrżymy się też za innymi miejscami, gdzie na powierzchnię wybijają ciężkie, ciemne skały magmowe.
- Rozumiem. Weźmiemy jucznego konia, czy może lepiej pieszo?
- Ty znasz te góry, sam zadecyduj.
- Pieszo. Będzie trochę dźwigania, ale na stromych ścieżkach i w korytach potoków koniom trudno nogi stawiać. Czego konkretnie będziemy szukali? - zaciekawił się góral. - Bo że starych sztolni, to wiem. Byłem zeszłego roku w niektórych. Wskażę. Ale chodzi zapewne o to, co się w nich kryje? Hrabia w zeszłym roku wspominał o kruszcach.
- Szukamy rud metali. Hrabiego najbardziej interesują oczywiście złoża złota, ale obawiam się, że na to nie ma szans - naturalista nie widział powodu, by ukrywać cel wyprawy.
- Ale tu nie ma chyba złota - zdziwił się Jontek. -A w każdym razie nie słyszałem nigdy, żeby ktoś je znalazł. Bo nie chodzi przecież o skarby dawnych zbójników?
- Skoncentrujemy się na poszukiwaniu skał, które rodzą kruszce. Gdy je znajdziemy, przeprowadzę dokładniejsze badania. Kto wie? Nawet jeśli nie ma w nich metali szlachetnych, może trafimy na te mniej szlachetne. Żelazo i miedź też się przecież przydadzą.
*
Szli drogą biegnącą wzdłuż rzeki. Wczesnym przedpołudniem minęli Szczawnicę, przed sobą mieli bezludny teren znaczony tylko pasterskimi szałasami i ruinami dawnych osad. Marek, by nabrać krzepy przed wyprawą, przez miesiąc wchodził dwa razy dziennie na ocalałą wieżę
kościoła Mariackiego. Teraz przekonał się, że nie była to zbyteczna fatyga. Jego przewodnik, choć objuczony rozmaitym sprzętem, maszerował równo. Student dźwigał znacznie lżejszy plecak, jednak ledwo mógł za nim nadążyć. Jontek zabrał na wyprawę swojego psa. Wielki owczarek to znikał, to pojawiał się znowu, ganiając po krzakach zajęty własnymi sprawami.
Kilka razy pojawił się na drodze, wystawiając zwierzynę, ale nie było czasu polować. Góral miał
kuszę, młody naturalista wziął strzelbę. Wprawdzie wilków nie widziano w okolicy od wiosny, lecz z rozkazu hrabiego każdy zapuszczający się w góry musiał być uzbrojony. Nawet pastuszkowie pasący gęsi nad Grajcarkiem mieli lance i noże, przypominające rozmiarem raczej wojskowe tasaki.
Dobrze chociaż, że szablę zostawiłem w Krakowie, stwierdził student, poprawiając rzemień flinty, boleśnie wrzynający się w bark.
Rozglądał się wokoło z przyjemnością. Lasy, soczysta zieleń, łąki pełne krów i owiec. Co jakiś czas widywali z daleka pasterzy. Jontek machał do znajomków.
Tak kiedyś wyglądał cały nasz kraj, pomyślał Marek z melancholią. Niedawno, niespełna czterysta lat temu, tam, gdzie mieszkam, też były podobne lasy, także padały regularnie obfite deszcze, płynęły rzeki... Wisłą można było spławiać towary aż do Gdańska!
Było wczesne popołudnie, gdy minąwszy masyw Jarmuty, dotarli do niepozornej dolinki.
Potok szemrał po skałach. Jak ustalili, na pierwszy ogień miała iść Wodna Bania, potem postanowili przejść do wąwozu Homole, zanocować i rano poszukać wyrobisk w tamtej okolicy.
Wylot sztolni niełatwo było odnaleźć. Jontek był tu w zeszłym roku, ale nawet jemu odnalezienie ukrytego w chaszczach wejścia zajęło sporo czasu. Pozostawili bagaże pod opieką psiska, osadzili w latarkach grube woskowe świece, a następnie zagłębili się w mrok.
Sztolnia lekko opadała. Wąski korytarz prowadził do dużej, choć dość wąskiej jaskini.
Sufit ginął gdzieś w ciemności. Na spągu przez ostatnie lata zebrała się gruba warstwa namuliska. Kilka belek porzuconych pod ścianą wskazywało, że kiedyś i tu prowadzono prace.
Widać było, że przerwano je zupełnie nagle, w jednym z korytarzyków poniewierały się resztki taczek, nadal pełne urobku. Marek, korzystając z okazji, zabrał kilka bryłek do analizy. Rudo błysnęło ostrze kompletnie przerdzewiałego kilofa. Jontek przeszedł jeszcze kilkanaście kroków.
Poprawił baranicę, uniósł latarkę i oświetlił ściany. W słabym blasku świeczki ujrzeli jasny pas mocno skrystalizowanej skały.
- Żyła kwarcu - mruknął góral pod nosem. - Trochę ją, jak widzę, próbowali wybierać. -
Dotknął opuszkami palców miejsca, gdzie powierzchnię znaczyły ślady uderzeń.
Marek rozwinął odrys planu.
- Jest tu zaznaczona. Odkuj kilka kawałków, obejrzymy je dokładniej przy świetle dziennym.
Przewodnik ujął młotek i łomik. Stukot wrócił odbity echem. Skórzana torba przeznaczona na próbki przyjemnie się zaokrągliła. Unieśli latarki na kijach. Jakieś cztery metry nad dnem wypatrzyli kolejną żyłę, nieco szerszą, ale, niestety, poza zasięgiem. Zrozumieli, że trzeba będzie wrócić tu z drabiną. Z jaskini wąskie przejście prowadziło do kolejnej, mniejszej groty, w której również znajdowały się dwie żyły kwarcu szerokie może na pół stopy.
- Fortuny z tego nie wydobędą - sarkał chłopak, waląc w skałę. - Nawet jakby to był
Читать дальше