Nazwa zawodu brzmiała w jego ustach jak wyrafinowana obelga.
Musiał walić sporo sterydów, bo żuchwa rozrosła mu się jak szuflada, a nawet między trzonowcami widać było szerokie szpary. Taki to nie musi nawet myć zębów, pomyślałem w przypływie wisielczego humoru. Próchnica stykowa mu nie grozi.
Zabiją mnie? E, raczej nie... Spuszczą łomot, obrabują, korzystając z okazji, i tyle. A nawet jeśli mnie tu wykończą, to wujek ich widział. Mamy w klanie fachowców niemal od wszystkiego. Jest policjant, który będzie wiedział, jak ich złapać, jest weterynarz, gdyby trzeba było kastrować, jest też rzeźnik, który będzie umiał przerobić Ich żywcem na kiełbasy... -
dumałem. Marna to pociecha, ale ważne, że się nie wywiną.
Strach zmienił się. Teraz bałem się tylko tego, że będzie bolało podczas bicia.
- Było włazić na cudzy teren? - dogadywał stary. - To nasza miejscowa. Czaisz?
Kiwnąłem głową i splunąłem ponuro krwią. Milczałem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Nie wchodziłem w drogę, ale przecież nie przyznam się, że wyśledziłm, gdzie szukali. Stary podniósł moją mapę.
- Toż to, urwał, prawie co praca, urwał, naukowa. - Obejrzawszy, cisnął ją obojętnie na ziemię.
- Oż, urwał, patrz, ociec, ten frajer jednak napłukał tą michą kupę złota! - Łysy wylazł z namiotu i triumfalnie pokazał trzymaną w łapsku dużą probówkę pełną złotego pyłu.
- A to jest konkret. - Ojciec dresika zważył fiolkę w dłoni. - Poszukaj, czy nie ma więcej.
Łysy ochoczo przetrząsał moje rzeczy. Znalazł tylko woreczek z odrobiną pieniędzy.
Zadowolony przełożył je do swojej kieszeni. Milczałem, dusząc w sobie wściekłość. Teraz trzeba przeżyć. Na wyrównanie rachunków przyjdzie czas potem.
- No, geolog, pora na spowiedź - warknął ojciec. -Czego tu szukasz? Złota?
- Złota. - Kiwnąłem głową. - Bo uran to tam dalej, w górze Sobiesz koło Piechowic.
Zważył probówkę z pirytem w dłoni. Była dość ciężka. A wyglądała jeszcze lepiej. No i dobra. Niech im się wydaje, że mnie oskubali z wielkich bogactw. Im mocniej w to uwierzą, tym mniejsze ryzyko, że będą przetrząsać krzaki.
- I jak długo tu siedzisz? Zresztą... - Podniósł sponiewieraną mapę.
Daty. Kurczę, trzeba było zaszyfrować informacje, pomyślałem poniewczasie.
- Dwa tygodnie... - mruknął. Obejrzał fiolkę z nieco bardziej kwaśną miną. -1 to wszystko, co znalazłeś? -parsknął.
- Leniwy, urwał, geolog, hłe, hłe. - Dresik zarechotał.
Niech się śmieje. Skoro są w dobrych humorach, to może nie zabiją, pomyślałem.
- No? - warknął stary. - Odpowiadaj grzecznie, jak pytam.
- Tu jest bardzo mało złota - bąknąłem i znowu splunąłem krwią. - W kowboja się bawię, nie stać mnie na wakacje daleko od domu - zasugerowałem delikatnie, że jestem miejscowy. - A tak pobyt na łonie natury, wielka przygoda na złotym szlaku, jak w książkach - dodałem płaczliwym tonem. - A do kopania sił mi braknie.
- Koksem się powinieneś poszprycować i na siłkę pochodzić, tobyś miał krzepę do machania łopatą!
Nie wiedziałem, czy to kpiny, czy może życzliwa rada, kręciło mi się w głowie. Nie mogłem skupić myśli.
- A my, urwał, bawimy się w poszukiwaczy, urwał, skarbów - zarechotał młody. - Ale my chociaż coś, urwał, znaleźliśmy! Hitlerowskie, urwał, talary, cały słoik, a ło! -Wyjął z kieszeni garść srebrnych pięciomarkówek z Hindenburgiem.
A potem, rechocząc wesoło, jednym kopem wywalił mój namiot i podskoczył kilka razy na jego ruinach, gnąc i łamiąc słupki.
- Dobra, nic tu po nas - warknął stary raz jeszcze, patrząc na moją mapę. - Pierdolnij frajera kowboja na pożegnanie i zwijamy się.
Zacisnąłem zęby. Liczyłem na cios w nogi, ale młody kopnął mnie w twarz. Nie jakoś szczególnie mocno, jednak walnąłem potylicą w pień, a z nosa chlusnęła mi krew.
- Dobrze weszło - pochwalił stary.
- W samą dychę, ociec. Dać mu jeszcze jednego?
- ...ostaw.
I rozbawieni poszli w cholerę.
- U Londona było jakby inaczej - przypomniałem sobie, obmacując więzy. - Tam bohatera napadli, kiedy znalazł bogate złoże złota.
Wiedziałem, że muszę uwolnić się jak najszybciej. Po pierwsze dlatego, że gryzły mnie komary. Zapach krwi pewnie dodatkowo wabił owady. Po drugie te mendy mogły zmienić zdanie i wrócić mnie dobić. Po trzecie prawie straciłem czucie w palcach, nadgarstki ściśnięte sznurem bolały jak diabli. Solidnie związali, w dodatku czymś nylonowym, chyba sznurem do wieszania bielizny.
Scyzoryk miałem w tylnej kieszeni spodni. Idioci nawet mnie nie obszukali.
Namordowałem się, zanim zdołałem się do niego dostać i otworzyć ostrze. Przepiłowanie sznurów, których nawet nie widziałem, też zajęło mi sporo czasu.
- Tak to bywa, jak się kupi tani majcher z bazaru i nie ostrzy regularnie - mamrotałem pod nosem.
Wreszcie z ulgą mogłem rozetrzeć ścierpnięte ręce. Powlokłem się do rzeki. Siadłem w ubraniu, pozwalając, by lodowata woda zrobiła swoje. Zamoczyłem twarz. Wypłukałem usta.
Dwa zęby chwiały się obluzowane. Długo masowałem obolałe miejsca. Kurza dupa... Solidnie oberwałem. Z drugiej strony ci dwaj to kompletne bezmózgi. Spuścili mi łomot i nawet nie sprawdzili, co jestem za jeden.
Co dalej? Pojadą pewnie do Warszawy. Tu już skończyli robotę. A może skoczą z tym do Wrocławia? E, chyba nie. Pewniej czują się na swoim terenie. Tam pójdą do sklepiku numizmatycznego, gdzie uświadomią ich, że słoik niemieckich marek to żadna wielka fortuna, jak mają tego kilkadziesiąt, ciekawe roczniki i w dobrym stanie, to zgarnęli równowartość dwu tygodni roboty. Trochę się wkurzą i pobiegną do jubilera z moją fiolką. Ten na widok pirytu dostanie czkawki ze śmiechu. Wtedy wkurzą się jeszcze bardziej. Ale przecież nie na tyle, by wracać tu i mnie szukać... A jeśli Wrocław? Dziś już niczego nie załatwią. Mam czas jutro do południa. Potem trzeba będzie uważać. I to bardziej niż do tej pory!
Wygrzebałem się z nurtów rzeki. Ból wzmógł się, ale do wytrzymania. Na noc łyknę jakąś tabletkę. Pozbierałem to, co zostało z mojego obozowiska. Aluminiowe rurki namiotu były kompletnie pogięte, trzeba będzie wystrugać coś z gałęzi. Czajnik ocalał. Zebrałem ubrania.
Stary musiał jednak zabrać mapę, nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Szkoda, może w domu coś jeszcze bym wydedukował... A tak tylko wskazałem dresiarstwu, gdzie kopać. Z drugiej strony czy połaszczą się na tak mizerne ilości? Połaszczą, to bezmózgi, słowo „złoto” ma na nich ewidentnie zły wpływ... A może uwierzą, że się pomyliłem i cały czas znajdowałem piryt?
Na szczęście pudło z próbkami prawdziwego złota, dokumentami, pieniędzmi i aparatem fotograficznym ocalało ukryte w wykrocie.
Przeniosłem obozowisko. Tym razem wybrałem miejsce naprawdę dobrze zasłonięte.
Wyciąłem dwie leszczynowe żerdki, żeby zastąpić zniszczone słupki, i rozstawiłem namiot.
Potem obszedłem kryjówkę, sprawdzając maskowanie. Nastawiłem budzik na piątą rano. Na szczęście apteczka, choć rozdeptana, ocalała. Nafaszerowałem się lekami i zawinięty w śpiwór zasnąłem.
*
Wrócił sen. Znowu szedłem znajomą uliczką. Kamieniczka stała kompletnie zniszczona.
Skute tynki, wyrwane okna. Sąsiedni dom wyglądał podobnie, i jeszcze jeden. Czułem, że jestem w przyszłości, w czasach, które dopiero nadejdą. Najwyraźniej cały rząd domów szykowano do wyburzenia. Wszedłem w bramę. Otoczenie zmieniło się. Pod stopami miałem drewnianą kostkę.
Drzwi na schody połyskiwały barwą świeżej farby olejnej. Deski skrzypiały mi pod stopami.
Читать дальше