Do opuchlizny za radą krewniaka przyłożyłem surowy kotlet schabowy. Wprawdzie słyszałem, że przykładać je trzeba do świeżego siniaka, ale uznałem, że przecież nie zaszkodzi.
- Dorwiemy ich - zapewniał. - Ruski miesiąc popamiętają. Zrobimy im taką mordoplastykę...
- E, do takich pazernych drani lepiej dotrze uderzenie po kieszeni. A swoją drogą, coś wujkowi pokażę. -Wyjąłem z plecaka pudełko z probówkami i otworzywszy, postawiłem na stole.
Wyjmował je po kolei. Wreszcie przyszła pora na ostatnie. Widziałem, że zaskoczył go ciężar. W oczach zabłysły ogniki. Mój sukces wyraźnie go ucieszył.
- A więc znalazłeś to miejsce? Złoże? Tę, jak to określiłeś, złotą dziurę?
- Znalazłem - potwierdziłem. - Było dokładnie tak, jak myślałem. Słabo okruszcowane żyły kwarcu na stokach, rozsiane po dolinie ubogie złoża wtórne, którymi nikt się dotąd poważnie nie interesował, i co najmniej jedno miejsce znacznej koncentracji złota, którego nikt wcześniej nie odnalazł. Poszedłem tropem tego pruskiego belfra regionalisty, ale zaszedłem dalej niż on. Taka zagadka historyczno-geologiczna.
- A niech mnie - powiedział wreszcie, odkładając ostatnią probówkę. - Zrobiłeś kawał
dobrej roboty. Szkoda, że mapa przepadła, ale i tak zarobek jest godny włożonego wysiłku.
Przyjechałeś tu dla przygody, a wracasz bogaty.
- Potrzebuję pieniędzy - westchnąłem. - I to dużo więcej.
- Każdy potrzebuje. Ale czy aby nie przesadzasz? Na wakacje z dziewczyną już masz.
Tylko tych wakacji niewiele zostało. Ale za rok, po maturze...
- W tym problem, wuju, że potrzebuję naprawdę znacznie więcej.
Popatrzył pytająco.
- Chciałbym uratować pewien stary dom. Piękną maleńką kamieniczkę... - zacząłem opowiadać.
Gdy skończyłem, milczał przez dłuższą chwilę.
- Tu faktycznie potrzeba wielkich sum - westchnął. -Ale tak pomyślałem... Mam pewien, nazwijmy to, ciekawy trop. Lubisz tajemnice, potrafisz sobie dany pomysł obracać miesiącami w głowie, nie boisz się ciężkiej pracy. Jeśli raz jeszcze uśmiechnie się do ciebie szczęście, może wystarczy na remont tego domu.
- Zamieniam się w słuch.
- Gdy osiadłem w tych stronach w latach siedemdziesiątych, poznałem bardzo starego Ślązaka, autochtona - powiedział. - Był bardzo sympatycznym człowiekiem, ale samotnym.
Rodziny nie miał, dalsi krewni wyjechali do Niemiec, przyjaciele poumierali ze starości.
Podrzuciłem mu parę razy trochę drewna, bo sam już ledwo chodził, a w dodatku stracił rękę jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej. Do tego zżerał go jakiś nowotwór. Wreszcie trafił
do szpitala i tam zmarł. Tuż przed śmiercią podał pielęgniarce mój numer telefonu i polecił mnie sprowadzić. Przekazał mi wtedy klucze od swojej chaty i poprosił, żebym wziął sobie zawartość szuflady biurka. Powiedział, że w jego zbiorach najważniejsza jest manierka, która skrywa sekret rosyjskiego skarbu. Opowiedział całą historię. Minęło ponad trzydzieści lat. Zagadki nie udało mi
się rozwiązać, ale może ciebie zainteresuje?
- Co było w tej szufladzie? - zaciekawiłem się.
- Sam zobacz...
Podszedł do szafy i wyciągnął z niej tekturowe pudełko. Wewnątrz leżały dwa stare albumy, plik kartek, dwa pudełka z medalami, klamra wojskowego pasa i aluminiowa manierka.
Drgnąłem. Manierka wydała mi się znajoma. Sen?...
Wziąłem do ręki pierwszy album, oprawny w poczerniałą ze starości skórę. Na jego okładce wytłoczono żelazny krzyż i liście dębu. Przekartkowałem album, przyglądając się fotografiom.
- To Zamość, a tu jest Górka w Chełmie. - Puknąłem palcem w zdjęcia przedstawiające znane mi miejsca. -Sądząc po datach i miejscach, to letnia ofensywa tysiąc dziewięćset piętnastego roku. Przełamanie strategiczne pod Krasnymstawem i Grabowcem, potem natarcie na północ w kierunku na Chełm, potem dalej, na twierdzę Brześć, i pomocnicze na wschód, ku Rawie Ruskiej.
- Fiuuuu... - gwizdnął wujaszek. - Widzę, że znasz się na tym?
- Przypadkiem czytałem przedwojenną monografię poświęconą tamtej operacji -
wyjaśniłem. - Ojciec kumpla mi podarował.
- W każdym razie ten staruszek stracił rękę gdzieś pod Włodawą - uściślił. - I jako niezdatny dla pruskiego wysiłku militarnego mógł wracać do domu.
Z pudełka wydobyłem Żelazny Krzyż, pierwszowojenny, z pruską koroną i na czarno-białej wstążce. Hitlerowcy używali już trójkolorowej. Pokręciłem z podziwem głową. Nie było łatwo taki otrzymać.
Drugi album był z września trzydziestego dziewiątego. Polskie umocnienia, spalone wioski, trupy, kolumny jeńców... Na końcu wklejone trzy kartki ozdobione nazistowską gapą -
zawiadomienia o śmierci kolejnych synów. Dwaj padli jeszcze w Polsce, trzeci - na froncie wschodnim.
Niejako na deser obejrzałem manierkę. Obok wylewu szyjki miała wybitego dwugłowego orła, zresztą kształt brzuśca był na tyle charakterystyczny, że rozpoznałem na pierwszy rzut oka.
Na brzuścu wyryte zostały jakieś kreski i cyferki.
- Rosyjska manierka - mruknąłem. - Standardowy model. Ale, jak zgaduję, z przedmiotem tym związana jest jakaś opowieść?
- Owszem. Atakowali carskie polowe stanowiska artyleryjskie w okolicach wioski, która jest na jednym ze zdjęć. Gdy Prusacy zdobyli dwie linie okopów, okazało się, że w głębi lasu jest jeszcze małe refugium. Rosjanie, widząc, że linia umocnień zaraz padnie, okopali się na wysoczyźnie. Ich przeciwnicy szturmowali tę pozycję jeszcze przez dwa dni. Podejść było ciężko, bo carscy mieli działko i kilku strzelców wyborowych, czyli mówiąc po naszemu, snajperów. Wreszcie refugium zdobyto. Mój znajomy zajmował się pochówkiem ofiar. Zbierano ciała, pakowano na furę, żeby przewieźć je na urządzany opodal cmentarzyk. I jedno go zastanowiło. Rosyjski oficer, który poległ od kuli w czasie ostatniego szturmu, miał straszliwie brudne dłonie.
- Jakby coś pośpiesznie zakopał? - domyśliłem się.
- Właśnie. Ślązak zaczął się rozglądać wokoło i znalazł miejsce, gdzie gleba była świeżo zruszona. A w dołku leżała ta właśnie manierka. Pusta.
- To znaczy, że Rosjanin, widząc, że pozycja padnie, ukrył ją w ostatniej chwili -
rozważałem. - Zatem była dla niego tak ważna, że wolał nie ryzykować nawet pójścia z nią do niewoli. Żeby nie zabrali i nie odczytali tego, co na niej wyrył.
Raz jeszcze przyjrzałem się kreskom i cyfrom. Czyżby to był szyfr?
- Nie mam żadnych więcej tropów - powiedział wujek. - Dumałem i dumałem, ale nie doszedłem do żadnych wniosków. Synowie uważają, że to jedna wielka bzdura. Jeśli chcesz, spróbuj swoich sił. Masz łeb na karku, interesujesz się historią. Może to ugryziesz.
- I podzielimy się pół na pół? - zaproponowałem.
- Zastanawiałem się, co ten żołnierz mógł ukryć. Wyobraź sobie tę sytuację. Rozbity oddział w okrążeniu... Może kasę pułkową? Wielką żelazną skrzynię, w której spoczywają skórzane mieszki wypełnione złotymi pięciorublówkami z portretem cara Mikołaja... - kusił.
- Albo grubachne pliki przegniłych carskich banknotów - sprowadziłem go na ziemię. -
Bo kto by taskał na front skrzynie ciężkiego kruszcu?
Nabił fajkę.
- Nieważne, co znajdziesz. Wszystko niech będzie dla ciebie - powiedział wreszcie. - Na remont tej twojej kamieniczki. Ja... Przez te wszystkie lata nawet nie pojechałem zobaczyć, jak wygląda to miejsce. Potraktujmy to jak przygodę.
- Worek złotych pięciorublówek bardzo by mi się przydał.
Ująłem manierkę w dłonie. W grubej aluminiowej blasze głęboko wyryto kreski i cyfry.
Читать дальше