Na razie nic mi nie mówiły. Ale... Kto wie? Oficer użył szydła albo końcówki noża. Rył szybko, lecz dokładnie. Dziwna linia biegnąca po łuku, cyfry poniżej, krzyż z kropką nad lewym ramieniem.
- Łatwe to nie będzie - westchnąłem.
- Wiem. Ślązak też próbował rozwiązać tę zagadkę. Najpierw na gorąco, zaraz po bitwie, zanim ruszyli dalej. Potem na dziesiątą rocznicę wojny, gdy przyjechał do Polski szlakiem swojej wyprawy, żeby odwiedzić mogiły kolegów. Nie znalazł niczego. Może tobie się uda.
*
Miasteczko dawno już zostało w dolinie. Osada jakich wiele na ziemi chełmskiej.
Ryneczek, pożydowskie domy 1 domki, przeważnie w stanie totalnego zapuszczenia, barokowy kościół i zamknięta na głucho cerkiew. Tu ze wzgórz widziałem jeszcze dachy i kopułę na cerkiewnej dzwonnicy. Godzinę wcześniej wysiadłem z pks-u i ruszyłem w drogę.
Szedłem na azymut, ukosem przez pola. Na wielu z nich zostało ściernisko, inne świeżo przeorano. Tu i ówdzie leżały jeszcze bele słomy.
Westchnąłem, przypominając sobie stare rodzinne zdjęcia. Pradziadek z kosą na ramieniu.
Równe snopy pszenicy powiązane powrósłami i zestawione „w dziesiątek”. Pola aż po horyzont pokryte takimi kupkami.
Tak jest lepiej, przekonywałem sam siebie. Prze-jedzie kombajn, w godzinę wykona pracę, która dwudziestu żniwiarzom zajmowała cały dzień. Ale przecież coś zyskując, jednocześnie coś straciliśmy. Ja pamiętam z dzieciństwa snopki ze snopowiązałki. Dziś już nawet takich nie ma.
Patrzyłem pod nogi. Po orce i bronowaniu spadł deszcz, dzięki czemu wszystkie drobiazgi wyciągnięte na powierzchnię zostały ładnie opłukane z gleby. Za to less lepił mi się do butów jak guma do żucia. Idąc, widziałem tu i ówdzie niewielkie odłamki siwych skorup. Te pola uprawiano przez setki lat. Użyźniano obornikiem, wywożono na nie muł z koryta rzeczki i rowów melioracyjnych. Razem z mierzwą trafiały na pola stare garnki, ogryzione kości i wszelkiego rodzaju odpadki.
Bliżej stoku wzgórza nieoczekiwanie pojawiły się szare kulki - ołowiane „lotki” od szrapneli. Kawałek dalej orka wydobyła na powierzchnię zaśniedziałą łuskę karabinową i może dziesięciocentymetrowy kawałek drutu kolczastego. Ziemia nadal wypluwała ślady bitwy sprzed lat. Wyjąłem z kieszeni albumik z odbitkami. Pole trochę się zmieniło, ale rozpoznałem pobliski
pagórek. Przed laty biegły tu rzędy zasieków, nieco dalej była pierwsza linia rosyjskich okopów.
Wieloletnia głęboka orka zatarła wszystko, tylko łuski leżały tu wymieszane, część pochodziła z carskich karabinów systemu Mosina, część z pruskich mauzerów. Najwyraźniej pozycja ta przechodziła z rąk do rąk w ogniu zażartej bitwy. Na zdjęciu wszędzie widać było leje po wybuchach pocisków, poszarpane zasieki, ciała poległych leżące tam, gdzie dosięgła ich śmierć.
Przekroczyłem polną drogę. Szedłem przez zapomniany odcinek zapomnianego frontu.
Rosjanie, sądząc po zdjęciach, wykopali dwa rzędy głębokich transzei. Pierwszy przez pola na skraju lasu, drugi wśród buków i dębów. Drzewa nad głowami były niezwykle przydatne podczas ostrzału, lotki od szrapneli i odłamki grzęzły w gałęziach i listowiu. Próbowałem odwzorować sobie jakoś w głowie tę bitwę, ale wyobraźni mi nie starczało.
Tam, gdzie na zdjęciach królowała śmierć, teraz zbierano zboże na chleb. Tam, gdzie leżał skoszony salwą karabinową martwy kozacki koń, dziś rosła na miedzy grusza. Krew wsiąkła w ziemię. Przeszłość dawała jednak o sobie znać. W bruzdach pojawiały się to zaśniedziała łuska, to szara ołowiana kulka, to zardzewiała podków-ka od buta. Podniosłem pozieleniały carski guzik i wytarłszy o spodnie, schowałem do kieszeni.
W głąb lasu odchodziła droga gruntowa. Wyciągnąłem sztabówkę. Sprawdziłem swoje położenie. Byłem prawie na miejscu. Cmentarz od strony drogi był zupełnie niewidoczny.
Dopiero gdy wdarłem się między gęstwinę krzewów porastających obrzeża lasu, natrafiłem najpierw na podejrzanie regularne garby ziemne, a potem dwa samotne krzyże, kompletnie spróchniałe i oparte o drzewo.
Refugium, gdzie poległ człowiek od manierki? Rozejrzałem się wokoło. Zdobywców często grzebano w obrębie obwałowań zdobytej pozycji... Nie, to nie tutaj!
Ten teren nie stanowił pierwotnie reduty. Nie było widać żadnych śladów umocnień, nasypów, nic z tych rzeczy. Popatrzyłem na mogiły i porównałem ze zdjęciem. Wykonano je z pagórka. Na dole strzaskany ostrzałem artyleryjskim las, zmielone lejami okopy, zwłoki carskich żołnierzy w jasnych bluzach, walające się w błocie papachy. Upuszczony karabin. Wielka wyrwa i przewrócone na bok rosyjskie działo. Powyżej płytki wykop, trochę osłonięty karpą korzeni.
Stanowisko snajpera... I też ciało, skulone, jakby strzelec otrzymał postrzał w brzuch i zwinął się w kłębek w agonii.
To nie to miejsce. Rozłożyłem sztabówkę, szukając wysoczyzny. Rysunek poziomic wskazywał, że kilometr stąd w kierunku zachodnim znajduje się jakieś wzniesienie.
Ten Rosjanin był strzelcem wyborowym i zapewne osłaniał artylerzystów, rozmyślałem, idąc gruntówką w tamtym kierunku. Prusacy trafili z ciężkiego działa precyzyjnie w ich stanowisko. Jakimś cudem przeżył, być może jako jedyny na tym odcinku. Mając świadomość, że to już koniec, zakopał manierkę. Podniósł z ziemi swój karabin, albo może broń któregoś z zabitych kolegów, a następnie okopał się albo wykorzystał przygotowane wcześniej zagłębienie.
Gdy nadeszli Prusacy, by - jak to mieli w zwyczaju - dobić rannych, zaczął do nich strzelać.
Zabił kilku, może kilkunastu. Ale w końcu go dopadli.
Znalazłem to miejsce. Przyroda zabliźnia rany. Okopane stanowisko artyleryjskie było tylko wgłębieniem terenu, a zniszczone okopy niemal się zatarły. Dopiero po dłuższej chwili można było spostrzec pewną regularność dołków i wypuczeń. Ich układ pasował do zdjęcia. Ale podłużne zaklęśnięcie, w którym kiedyś znajdowało się stanowisko snajpera na pagórku, nie uległo szczególnym zmianom. Nie miałem wątpliwości. To tu wykonano fotografię.
Chciałem położyć się w nim na chwilę i spojrzeć na las z tej samej perspektywy co strzelec. Powstrzymałem się jednak, mając świadomość, że to miejsce było naznaczone śmiercią.
W trawie spostrzegłem zardzewiałą łuskę. Podniosłem kępę darni i ujrzałem jeszcze kilka.
Wystrzelał tu niejedną łódkę nabojową...
- A więc jestem tu, gdzie miałem dotrzeć - mruknąłem. - Tu ukryłeś manierkę i tu zginąłeś. I co dalej? Podpowiesz mi znowu? Czy może to był tylko sen?
Nic się nie działo, jedynie las szumiał cicho. Ćwierkały ptaszki, zabrzęczał trzmiel.
Panował całkowity spokój . Wręcz niemożliwe wydawało się, żeby w tej scenerii mogła się wydarzyć jakakolwiek tragedia. Jakby nigdy W tym dołku nie leżał człowiek strzelający raz za razem do Innych ludzi.
Raz jeszcze popatrzyłem na fotografię. Żołnierz, który coś ukrył. Na zdjęciu nie widziałem twarzy. Bez przekonania uruchomiłem wykrywacz metali i omiotłem cewką glebę. W
słuchawkach zawyło. Metal był wszędzie. Niezdecydowany grzebałem saperką, znajdując łuski, dziesiątki łusek karabinowych, ołowiane lotki od szrapneli, odłamki pocisków i granatów, dziesięciocentymetrowy ułamek czworograniastego carskiego bagnetu.
- Przez śmiech żelaza... - mruknąłem. Widocznie długo nie mogli zdobyć tej górki.
Garstka carskich żołnierzy broniła się tu z determinacją, do ostatniego naboju. A naboi mieli dużo... Dlatego Niemcy użyli artylerii.
Читать дальше