– Witaj, mój drogi – powiedział cicho.
Poczułem ogromną ulgę.
– A więc im się nie udało – odetchnąłem.
Szarobłękitne oczy spojrzały na mnie z melancholią. Ale na grubych wargach pojawił się cień uśmiechu.
– Nie mówmy teraz o tym – poprosił. – Powiedz lepiej, co u ciebie. Słyszałem, że zostałeś ranny.
– Spadłem ze schodów i złamałem kręgosłup – wyjaśniłem. – Lekarz mówi, że nigdy nie odzyskam władzy w nogach.
Rasputin pokiwał w zadumie głową. Jego wzrok nie był już smutny. Patrzył ostro i z naganą.
– Dlaczego w takiej chwili nie myślisz o Bogu? – zapytał. – On zna twoje potrzeby, ale czemu nie usłyszy twoich modlitw?
Położył mi dłoń na piersi, wzniósł oczy ku górze.
– Panie, zechciej wesprzeć syna Twego, który wiernie mi służąc, ciężkie rany odniósł, nie dozwól mu cierpieć więcej, albowiem…
Nie dotrwałem do końca modlitwy. Nagły ból odebrał mi oddech, a chwilę potem zgasła świadomość.
***
Doktor Sperański przyszedł o ósmej rano. Usłyszałem jego ciężkie kroki, skrzypienie desek pod safianowymi butami. Otworzyłem oczy. Na gałązce za oknem siadła sikorka. Lekarz stanął nade mną.
– Jak się czujecie? – zapytał.
Leżałem przez chwilę, a potem, bez większego wysiłku, poruszyłem stopami. Zamarł w bezruchu i rzucił mi spojrzenie znad okularów, jakby sprawdzał, czy nie żartuję. Jednym ruchem odrzucił kołdrę.
– Jeszcze raz – polecił.
Tym razem poruszyłem i palcami. Spostrzegłem krople potu na skroni rodaka.
– Niemożliwe – szepnął. – Przy tak ciężkim uszkodzeniu kręgosłupa…
A ja spuściłem nogi na ziemię i po raz pierwszy od trzech dni wstałem z łóżka. Kolana ugięły się pod moim ciężarem, ale utrzymałem równowagę.
– Ojciec Grigorij mnie uzdrowił – wyjaśniłem. – Przyszedł nad ranem i kazał mi się modlić…
– Ojciec Grigorij? – Lekarz spojrzał na mnie zdumiony.
– Rasputin. Święty człowiek – powiedziałem z przekonaniem. – Słyszałem, że ma uzdrawiające dłonie, ale…
Zawrót głowy był tak silny, że musiałem ponownie usiąść na łóżku. Doktor ciężko opadł na krzesło.
– Muszę iść do kościoła – rzekłem. – Podziękuję Bogu za przywrócenie zdrowia. A potem muszę i jemu podziękować…
Sperański zmęczonym ruchem zdjął okulary.
– Ty nic nie wiesz… – mruknął cicho po polsku.
– Czego nie wiem?
W jego głosie było coś takiego, że poczułem w sercu ukłucie lęku.
– Rasputina zamordowali. Cztery dni temu.
Tomasz Etter Warszawa
Ul. J. Tkaczuka 11/25 dnia 30 maja 2004
Warszawa
Do Ministra Spraw
Wewnętrznych i Administracji
Do wiadomości:
1) Koordynatora Służb Specjalnych
2) Premiera Rzeczypospolitej Polskiej
3) Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej
Szanowny Panie Ministrze!
Uważam za swój obywatelski i patriotyczny obowiązek poinformować o szeregu dziwnych zjawisk, jakich doświadczyłem przy okazji korzystania z mojego konta bankowego. W ubiegłym miesiącu dyrekcja Miejskiego Zakładu Oczyszczania, gdzie jestem zatrudniony na stanowisku operatora tylnej rampy śmieciarki, stwierdziła, że nie będzie więcej wypłacać poborów w kasie, jak to było dotychczas, ale przelewać pracownikom na konto w banku. W związku z tym kazano nam takowe założyć. Poszedłem tedy do najbliższego oddziału, gdzie w pół godziny mnie obsłużono, pobierając moje dane i wystawiając zaświadczenie o posiadaniu rachunku.
Tydzień później odebrałem jeszcze kartę z paskiem magnetycznym, co ucieszyło mnie bardzo, bo toaleta szeregowych pracowników jest w naszej bazie strasznie zdewastowana, a tę dla kierownictwa zabezpieczono nowymi drzwiami z czytnikiem do kart. Moja okazała się wybrakowana – bo jakoś ich nie otwiera. Próbowałem wymienić ją w banku na inną, co jednak nie pomogło, bo nowa też nie otwiera. Już to nasunęło mi pewne niesprecyzowane jeszcze podejrzenia…
Skrystalizowały się one tydzień temu, gdy księgowość wystąpiła do mnie z zapytaniem, żebym podał numer konta. No to podałem, pobierając go wzrokiem z zaświadczenia bankowego. Wtedy też zaskoczyłem się bardzo, gdyż okazało się, iż numer ten składa się z dwudziestu sześciu cyfr…
Nijak tego cholerstwa nie można zapamiętać – więc poszedłem do banku zapytać, czy da się go wymienić na krótszy. Tam roześmieli się tylko w nos, mówiąc, że u nich wszystkie są takie. Zdegustowany, poszedłem do konkurencyjnego banku (po drugiej stronie ulicy). Tamże zapytałem, ile cyfr mają ich numery i odpowiedź dostałem identyczną.
Z matematyki w podstawówce zawsze byłem niezły, tedy odszukałem w encyklopedii informacje o liczbie ludności na Ziemi. Wyszło mi, że do jej zapisania wystarczy dziesięć cyfr. Co z pozostałymi szesnastoma?
Oświeciło mnie tego samego dnia wieczorem, gdy w towarzystwie kolegów z roboty oglądaliśmy przy piwie film erotyczno-fantastyczny na wideo.
Ponura prawda sprowadza się do tego, iż nasz system bankowy stanowi część obcego systemu, ewentualnie w naszych bankach pieniądze trzymają obcy – znaczy ufoludki z galaktyki. Dedukując z liczby cyfr, jest ich setki lub nawet tysiące miliardów razy więcej niż nas. Orientując się nieco w ekonomii, wydedukowałem, że ich oszczędności pomnażają się na Ziemi, dzięki naszym odsetkom od kredytów, wpłacanym niefrasobliwie do kontrolowanych, przez ten bardzo obcy kapitał, banków.
W związku z powyższym sugeruję dokonania zamrożenia kont należących do nie-ludzi, a żeby nie doszło do krachu finansowego na skalę globalną (bez kredytów nie pociągniemy długo), zgromadzone na nich środki należy skonfiskować. Z tytułu niniejszego donosu chciałbym otrzymać 1% zabezpieczonych kwot.
Z poważaniem
Tomasz Etter
Sekretariat Warszawa
Ministerstwa Spraw dn. 20 czerwca 2004
Wewnętrznych i Administracji
W miejscu
Pan Tomasz Etter
ul. J. Tkaczuka 11/25
Warszawa
Szanowny Panie,
Dziękujemy serdecznie za cenne uwagi. Postaramy się wykorzystać je w bieżącej pracy naszego resortu.
/podpis nieczytelny/
Z miana liceum zawsze jest dołującym przeżyciem. Szczególnie po dwóch latach, gdy pozna się starą budę na wylot, nauczy, na co zwracać uwagę i jakie narowy mają poszczególni belfrowie. Poza tym, cokolwiek by mówić, człowiek przyzwyczaja się jakoś nawet do najpaskudniejszego miejsca.
Przenosiny w ciągu roku szkolnego są dodatkowo trudne. Za uczniem ciągnie się potem opinia, że trafił do nowego liceum, bo w tym poprzednim nie byli w stanie z nim wytrzymać. Można wyłazić ze skóry i tłumaczyć, że wcale tak nie było. I tak nic to nie da… Tego piętna niełatwo się pozbyć.
Pojawiłem się w klasie razem z wychowawcą. To miłe z jego strony, gdybym po prostu wszedł i usiadł w ławce, byłoby mi trudniej.
– To wasz nowy kolega, Tomasz Rychnowski – przedstawił mnie. – Siądziesz… – zamyślił się na chwilę – ze Sławkiem.
Wskazał mi rząd pod oknem. Ciemnowłosy chłopak o pociągłej twarzy przesunął lekko swoje rzeczy, jakby symbolicznie robiąc mi miejsce na blacie stolika. Usadowiłem się, wyjąłem zeszyty i podręczniki. W czasie, gdy nauczyciel mówił, dyskretnie rozejrzałem się po klasie. Nic nadzwyczajnego, uczniowie jak uczniowie. Będzie czas poznać ich wszystkich. Mój towarzysz niedoli, siedzący obok, słuchał wykładu, ale myślami błądził gdzieś daleko.
Читать дальше