Sami ludzie z Korpusu nazywali go Bunkrem: nad ziemię wznosił się na sześć kondygnacji, lecz pod powierzchnię przykrytego soczystym trawnikiem gruntu schodził na metrów ponad dwieście. Było to jedno z dwóch głównych centrów operacyjnych Departamentu Skarbu USA w Wojnach Ekonomicznych i klasą antysneakerowych zabezpieczeń przewyższało Langley i Fort Meade (tak w każdym razie utrzymywał pułkownik Fortzhauser, a Hunt łykał to bez mrugnięcia).
Ponad Rikers Island widać stąd schodzące do lądowania na La Guardii samoloty, w takie mgielne wieczory smugi laserów naniebnych reklam biją z zespołu rzutników w Old College Point na kilometry wzwyż. Limuzyny Programu nie wpuszczono do wewnętrznego garażu (kolejny afront) i Hunt miał okazję podziwiać naturalne krajobrazy sztucznego świata.
Generał Iris C. Kleist, EDC, doktor ekonomii rzeźbiona w filigranową Mulatkę, przyjęła ich nie w swoim gabinecie (który mieścił się gdzieś w trzewiach sektora operacyjnego Bunkra), lecz w gabinecie zarządcy budynku, chwilowo przezeń opuszczonym.
Nie było jasne, czy pomieszczenie to obejmuje sieć NEti – ale ponieważ Hunt i Anzelm mieli co do tego wątpliwości, zachowywali się tak, jakby istotnie obowiązywała ich Etykieta.
Po kwadransie przeszli do rzeczy – generał przeszła.
– Jeden powód, dla którego miałabym się zgodzić.
– Przecież pani wie, czym my się zajmujemy. Ponad pół budżetu Programu szło przez jej konta.
– Taa, biurokracją i intrygami – warknęła. – Czy wy w ogóle czytaliście własny statut? „W celu wspomożenia obrony gospodarki państwa", tak tam stoi. Tymczasem co ja słyszę od pułkownika Fortzhausera?
– Co pani słyszy?
Tylko zmierzyła Hunta wzrokiem.
– Pani generał – zaczął pojednawczym tonem – nie może się pani spodziewać natychmiastowych korzyści, to jest program badawczy, eksperymentalny. Albo nastąpi przełom, albo nie. Robimy wszystko, żeby…
– Czy jest tam u was choć jeden człowiek – przerwała mu wbrew NEti – który naprawdę rozumie, na czym polegają Wojny? Poza moimi podwładnymi, których dla zasady ingorujecie. Co?
– Jeśli pyta pani o to, czy posiadamy wykształcenie infoekonomiczne… – uśmiechnął się Anzelm.
– Wtedy dopiero nie byłoby nadziei, że zrozumiecie -prychnęła. – Ja pytam, czy w ogóle pojmujecie zależności.
Stała nad nimi z rękoma za plecami i czekała na odpowiedź. Ni z tego, ni z owego, poczuł się Nicholas wtłoczony w formy infantylne, chłopca wyciągniętego z drzemki do odpowiedzi przed klasą.
– To zależy, co pani rozumie przez…
Tylko westchnęła. Chwilę spoglądała w przestrzeń ponad głowami gości. Potem pokiwała z politowaniem głową.
– Może przynajmniej podstawy. Powinniście znać chociaż z historii. To zaczęło się przecież jeszcze w dwudziestym wieku – powiedziała przysiadłszy, zupełnie niegeneralską manierą, na krawędzi biurka, przed ścianą biało zablankowanego ledunku. – Niektórzy szukają nawet głębiej.
– W dwudziestym wieku? – spytał Anzelm. – Od czego?
– Od rozwoju technologii zniszczenia. Ale tak naprawdę nie było świadomości i nie było decyzji. Nie podam więc daty, nawet daty narodzin nazwy i społecznej świadomości. Wojny Ekonomiczne. – Odwróciła się, by wystukać coś na terminalu.
– Niektórzy interpretują rzecz podług reguł historycznej konwergencji – zauważył Preslawny, najwyraźniej biorąc na siebie ciężar dyskusji; z pewnością był w lepszym po temu humorze aniżeli Nicholas.
– Błędnie – ucięła Kleist.
Zapiawszy rękawiczkę 3D-move, odwróciła się do Anzelma.
– Naprawdę szukać można dopiero w czasach, gdy użyteczność posiadanego potencjału militarnego stała się odwrotnie proporcjonalna do jego wielkości. Widzi pan, w domowych wojenkach o miasteczko czy dwa partyzanckie bandy mogą do siebie strzelać z kałasznikowów, pluć z moździerzy i walić z RGP – ale do czego użyć milionowego wojska z atomówkami, orbitalnymi laserami, hektolitrami ultrazjadliwej broni chemicznej i biologicznej? Mhm? Tym sposobem nie da się już niczego zdobyć. Nie ma zysku. Zwłaszcza, że mocarstwa sukcesywnie same ubezwłasnowalniały się psychologicznie. Memy pacyfistyczne ukorzeniły się w naszej kulturze tak mocno, że elektorat w końcu przestał dawać przyzwolenie na jakąkolwiek wojnę, w której miałby zginąć choć jeden żołnierz – ich rodak lub wróg. Nawet gdyby powstrzymanie się od użycia siły miało okazać się katastrofalne w skutkach – wojna nie zyskuje akceptacji.
– Ale wtedy szło o rywalizację czysto polityczną, motywacje zmagań były ideologiczne.
– Wojna to narzędzie ochrony bądź powiększenia stanu posiadania państwa. Kropka.
Anzelm wydął wargi.
– O co w ogóle ten szum? Z nieuniknionych konsekwencji zdawano sobie sprawę już prawie dwa wieki temu. O ile dobrze pamiętam, w tysiąc dziewięćset czternastym u Heinemanna w Londynie wyszła książka niejakiego Normana Angełla – The Great Illusion, w której prorokowano analogiczny kres konfliktów zbrojnych. To wszystko są banały, oczywistości historii.
Hunt zagapił się w zdumieniu na Presławny'ego. Skąd on zna takie szczegóły? Co prawda zaliczył kiedyś minikurs infoekonomiki…
– Oczywistości historii, tak – warknęła zirytowana pani generał. – Rzecz cała polega na skali oraz technologiach realizacji. Ekstremalizacja trendu zaczęła się bowiem w momencie, gdy przestała istnieć możliwość rozpętania i wygrania takiej wojny w klasycznym tego słowa rozumieniu, która ostatecznie zbilansowałaby się dodatnio. Nawet gdyby szło na przykład o przejęcie najbogatszych na planecie pól roponośnych – całościowe koszty operacji wojskowej przechwycenia i zachowania kontroli nad nimi znacznie przewyższyłyby ewentualne zyski, zważywszy na militarne potencjały zainteresowanych stron.
– Czyli wszystkich mocarstw Ziemi. Ale owe superarmie w istocie pełniły rolę odstraszającą, nie może pani tego negować.
– I w tym sensie opłacało się wydawać na nie rokrocznie teradolary – przytaknęła Kleist. – Rezygnacja z ich utrzymywania – a więc także rozwoju, bo stać w miejscu znaczy cofać się – kosztowałaby znacznie drożej. Ale dzięki ich użyciu zaczepnemu nie da się uzyskać już niczego.
– Korelację stwierdzić najłatwiej. Ale prześledzić skutek i przyczynę…
Kleist tylko uniosła brew. Preslawny bezczelnie odpowiedział uśmiechem.
– To siła gospodarki stanowi o sile armii danego kraju, nie na odwrót. – Generał zakrzyknęła na kompa i na ścianie wyświetliły się napchane statystyką kolorowe tabele. – Ruscy przekonali się o tym na własnej skórze w trakcie partyjki zbrojeniowego pokera z Reaganem. Przykład z przeciwnego bieguna: Japonia – choć wszak wbrew pozorom nie całkowicie bezbronna, to przecież w gruncie rzeczy militarna pchła przy sowieckim słoniu.
– Japonia wchodziła de facto w skład sojuszu…
– Sojusze XX wieku nastawione były na obronę przed konwencjonalnym atakiem, to znaczy brutalną siłą mordu i zniszczenia. Przyznaję, ich rola, podobnie jak rola owych superarmii, była niezaprzeczalnie istotna, nikt z nas tego nie neguje. Lecz tymczasem górę zaczął brać nowy czynnik, na znaczeniu zyskiwała inna płaszczyzna zmagań – ekonomiczna – ponieważ na niej podboje wciąż są możliwe.
– Ależ to nie jest żaden nowy czynnik, on istniał od wieków!
– Tak. Lecz, powtarzam, jego rola, z uwagi na postęp cywilizacyjny i pomniejszenie roli klasycznych konfliktów zbrojnych, wzrosła do tego stopnia, że mamy prawo mówić o zmianie jakościowej. Porównajmy efekty bezpośrednie i pośrednie najostrzejszego konfliktu ekonomicznego w realiach pierwszej wojny światowej oraz w czasach współczesnych: to są dwa różne światy.
Читать дальше