Preferował klasyczne, bardzo ograniczone wizualizacje. Wszedł w OVR. Menadżer automatycznie załogował go na najbliższym otwartym serwerze, w tym wypadku -piorruńsko szybkim Animo 4 Zespołu.
Oczywiście nie było żadnych Matryc, żadnych Metaversów, Cyberplanów… Co prawda Microsoft próbował wymuszać na użytkownikach masowe podłączenie do swojego Pałacu, z premedytacją tak wąsko specjalizując swój soft ware – jednak kolejne wersje jego systemów padały, każdy od dwakroć większej liczby bugów i pomimo wielkiej ofensywy inżynierów memetycznych firmy, snobistyczny memotrend pogardy dla MSMiazgi nie został przełamany. Nie istniał zatem jeden ogólnoświatowy standard wizualizacji OVR.
Trwała natomiast wojna protokołów. Zwyciężały postlinuxowe CIOT-y, które znajdowały się na najlepszej drodze do osiągnięcia niegdysiejszej pozycji HTTP. Customising In/Out Transfer Protocol – a Ronald korzystał z ostatniej jego mutacji – pozwalał wszczepkom idealnie dostosowywać format MUI do aktualnej przepustowości łącz HFT, wielkości pamięci operacyjnej wszczepki oraz stopnia tłoku na gwieździe/serwerze. Pierwsze Hamaby niewiele potrafiły, toteż większość pracy musiała być wykonywana na serwerach, co mściło się w prawie nierealistycznych wymaganiach względem przepustowości łącz. Podówczas wszakże nie stanowiło to takiego problemu, bo całkowita liczba ludzi zortowirtualizowanych pozostawała niska.
Schatzu znajdował się pośród tych pionierów. Od początku postawił na wszczepkę, wiedział, że to jest przyszłość. Jeszcze na studiach zaciągnął kredyt na serię operacji mikrotrepanacyjnych oraz implantację nanosieci nakorowych stymulantów neuronowych – wciąż go spłacał Z punktu widzenia czysto finansowego był to okropny błąd, bo przez te kilkanaście lat technologia się upowszechniła i założenie wszczepki stało się rutynowym zabiegiem, który dziś nawet nie bardzo by nadszarpnął budżet Schatzu. Lecz Ronald patrzył na to w inny sposób: oto załapał się na ostatni wagon pociągu do nowej ery, a doprawdy niewielu z jego pokolenia nań zdążyło. Wszczepki stanowiły technologiczny wyróżnik społecznego przejścia fazowego, które Schatzu przeczuwał już dekadę wcześniej. Na tym właśnie polegał jego talent: na wizjonerskiej indukcji w skali całej cywilizacji. Dobrze wiedział, że za plecami przezywano go „synem Krasnowa" (dla niektórych brzmiało to omal jak „Syn Sama"), i nawet się nie gniewał. Tekst o Wojnach Monadalnych stanowił jedynie ostatni przykład, wcześniej Ronald „przepowiedział" między innymi polityczne i kulturowe implikacje eskalacji IEW, której aktualnie byli świadkami.
Już go nawet nie dziwiły pozytywne weryfikacje własnych prognoz. Osobiście nabrał z czasem przeświadczenia, iż w proces ich tworzenia zaangażowane są jakieś podpowierzchniowe mechanizmy jego umysłu, których nie był świadom ani on, ani jego psychoanalitycy, ani jego designerzy.
Zupgrade'owana Hamaba Schatzu dysponowała pamięcią pozwalającą na samodzielne utrzymywanie i przeliczanie w czasie rzeczywistym sześciozmysłowego sensorium (słuch-wzrok-dotyk-węch-smak-błędnik). W zwykłym trybie z sieci ładowano więc jedynie przycięte podług CIOT-y: pakiety aktualizacji zmiennych i (z rzadka) pełne pliki środowiskowe. Dzięki temu Schatzu mógł wchodzić gładko w pełny zaślep interaktywny nawet w godzinach szczytu w samym sercu NYC.
Defaultowy MUI Ronalda był całkowicie przezroczysty. Makra podczepione miał pod mięśnie oczne. Schatzu zazezował w lewy górny róg swego gabinetu. Z sufitu rozwinęła się i zesztywniała płachta ledjedwabiu (OVR only), na tym ekranie ruszył emulator starożytnego oesu 2D.
Wywarkując w OVR krótkie komendy (menadżer, niczym dobry wiktoriański kamerdyner, po tylu latach rozpoznawał już kaprysy swego pana z lekkiego drgnięcia jego mięśni mimicznych), zapuścił swą przeszukiwarkę, ustawioną podług nieostrego kodu tematycznego, po czym sortował znalezione pliki według daty i wybrał jeden z najświeższych. Był to sporządzony przez LAPD w standardowym dla policji, agend i instytucji rządowych trybie A-V, zapis z „miejsca zbrodni".
Pomieszczenia objęte dwuzmysłowym konstruktem zostały zeskanowane na tyle dokładnie, by dopuścić pewną dowolność w sposobie odtwarzania danych: Schatzu mógł swobodnie przemieszczać się po mieszkaniu, poruszać przedmioty, otwierać meble, kucać i podskakiwać. Takie skany od kilkunastu miesięcy stanowiły dopuszczalne przez sądy dowody rzeczowe, policja wynajmowała do ich sporządzania specjalistyczne firmy.
– Pomoc – mruknął Schatzu, kilkrakrotnie przeszedłszy się po pokoju tam i z powrotem.
Na łóżku pod holoplakatem DeVonne'a zmaterializowało się półnagie ciało dziewczyny.
Ze ściany wyszedł Humphrey Bogart. Dotknął palcami ronda kapelusza, wyjął z kieszeni płaszcza papierosy, zapalił, zaciągnął się.
– Kevorkianka chemiczna na bazie barbituranów – powiedział. – Ona została znaleziona przez swego byłego chłopaka. Nie zostawiła listu, ale jest coś w rodzaju pamiętnika. Potwierdzone wieloletnie kontakty ze Zbawicielami Świata. AT amp;T dostarczyła jej billing, w ostatnim miesiącu blisko dziesięć godzin z psychoanalitykami on-line. Medykator odmówił nam wglądu w ich save'y. Sekcja niczego nowego nie wykazała. Przesłuchania Zbawicieli poprzez ich jurydykatora – w toku. Aktualna hipoteza: samobójstwo po załamaniu nerwowym na tle religijnym. Pytania? Dane osobowe?
– Wejdź pod spód.
Bogart uśmiechnął się i zniknął, ale dym z papierosa pozostał: aplikacja wciąż działała.
Schatzu usadowił się wygodniej w fotelu i podszedł do ciała samobójczyni. Odebranie sobie życia nie powinno być tak łatwe, pomyślał. Dziewięćdziesiąt procent tych, którzy decydują się odejść na zawsze w krainę ekstatycznych snów przez połknięcie tabletek o gwarantowanym przez specjalistów działaniu – zaniechałoby, gdyby przyszło im wieszać się na kablu, skakać z mostu czy dachu wysokościowca albo ordynarnie podrzynać sobie żyły. Uestetycznienie i uprzyjemnienie aktu samobójstwa poważnie obniżyło próg koniecznej dla jego popełnienia determinacji, dziś wystarczy byle kłótnia z szefem, chwilowa depresja. Cóż się dziwić, że zabijają się ludzie, którym po prostu wyprano mózgi. Zbawiciele Świata… To przynajmniej jest jakiś powód.
Po śmierci była bardzo piękna, piękna owym asymetrycznym pięknem epoki indywidualnej rzeźby genetycznej. Dotknął jej policzka. Oczywiście nic nie poczuł, palce przeszły jak przez mgłę (A-V: dźwięk i obraz). Leżała z dłońmi wplątanymi w gęste, kruczoczarne włosy, ręce miała ułożone na wysokości głowy. Kolczyk w lewym sutku. Przyjrzał się – nic oryginalnego: wąż połykający swój ogon.
– Pamiętnik – rzekł Schatzu.
Dym papierosowy ułożył się w klin, który wskazywał pod szafkę z książkami. Ronald pochylił się i „podniósł" brulion. Został on zeskanowany bardzo dokładnie, można było przewracać poszczególne strony. Znalazł ostatnie zapisy. Głównie wiersze, statystyki dnia codziennego bardzo mało.
Co prawda do owego syntetyzującego raportu dla Hunta niewiele mu się to wszystko przyda (jeśli w ogóle), ale Schatzu zawsze wychodził od szczegółu, zaczynał w skali mikro. Stąd ta wirtualna wizyta u świeżej ofiary trendu, który miał zdiagnozować. Muszę poczuć smak, zwykł mawiać. Jakie posiadałby prawo do projektowania jachtów nie odbywszy nigdy ani jednego rejsu?
Taka metoda dogłębnego Einsichtu bywała bardzo wyczerpująca, czasochłonna i czasami prowadziła na manowce – niemniej dawała Ronaldowi bezcenne poczucie uczestnictwa, internalizacji trendu, co było konieczne, by podświadomość Schatzu w ogóle ruszyła z miejsca.
Читать дальше