– Ja słucham, słucham.
– Zakładam zatem, że nie istnieją żadne przeszkody natury prawnej dla takiej znajomości.
– Nic mi o takowych nie wiadomo.
– Doskonale. Czy gdyby przychylił się pan do propozycji mego klienta bądź klientki – odpowiadałoby panu spotkanie jutro o siódmej wieczorem w „De Aunche"?
– Najzupełniej.
– Wszystkie koszta oczywiście rozpisane oddzielnie. – Oczywiście.
Green skinął głową, sięgnął do wewnętrzej kieszeni marynarki, wyjął białą kopertę i położył ją na stoliku pomiędzy fotelami jego i Hunta, układając biały prostokąt dokładnie na środku blatu, symetrycznie do krawędzi. Potem wstał.
– Muszę się już pożegnać. Proszę mi wybaczyć, że już pana opuszczam, ale…
– Rozumiem, rozumiem.
– Jeszcze raz, w imieniu mego klienta/klientki i moim własnym, pragnę pana zapewnić, iż propozycja jest całkowicie niezobowiązująca i nie musi się pan do niej w ogóle ustosunkowywać.
– Tak, tak, rozumiem.
– Jeśli moje działanie odebrał pan jako formę nacisku, kancelaria jest gotowa wypłacić panu zwyczajowe odszkodowanie.
– Tak, wiem.
Wymieniając formuły, dotarli do drzwi i pożegnali się szybko. Green wyszedł, Hunt wyłączył sieć.
Wrócił do salonu, zabrał niedojedzone jabłko i, rwąc zębami jego miąższ, otworzył pozostawioną przez Greena kopertę. Na kartce było napisane: „Marina Vassone".
Zaśmiał się i wywołał numer swojej swatki.
– Odwołane – rzekł. – Spóźniłem się.
Hunt wmawiał sobie, że nie lubi tych rytuałów – chyba nikt ich nie lubił, nawet wychowani w nich od małego -lecz to wszak nie była kwestia upodobań, a przymusu finansowego: nie stać go było na ich zlekceważenie. Zresztą nikogo nie było na to stać, za wyjątkiem tych, którzy nie mają nic do stracenia. Nowa Etykieta, jak savoir-vivre każdych czasów, dotyczyła głównie elit. A w tej epoce – co też nie czyniło jej bynajmniej wyjątkową – elity definiowały się poprzez stan bankowych kont.
Nie było żadnych szumnych ustaw, nagłych rewolucji, konkretnych postanowień, nic takiego Nicholas nie pamiętał. Poszło to stopniowymi przybliżeniami, cichą kumulacją sądowych precedensów i obyczaju prawnego. Sto pięćdziesiąt lat temu – komu przyszłoby do głowy podawać kobietę do sądu za uśmiechnięcie się do mijanego na ulicy mężczyzny? Oglądał filmy z tamtej epoki, toteż miał porównanie (chociaż zdawał sobie sprawę, że sztuka zawsz ekstremalizuje). To w ogóle nie była ta sfera, dziedzina prawa zaczynała się podówczas kilka kilometrów dalej. Ale w miarę jak jego konkurenci tracili na znaczeniu, ono zagarniało opuszczone tereny. Skoro nie znasz innych reguł i nie wyznajesz innych zasad, wyznawać będziesz moje, rzecze Temida, która jest ślepa i żeby cokolwiek zobaczyć, musi macać naokoło swymi ciężkimi, niezgrabnymi paluchami.
Tak więc skoro każdy jest potencjalnym wrogiem i jedno zbyt szczere słowo kosztować cię może w wyroku sądu dorobek całego życia, lepiej trzymać się z daleka. Nikt tego Nicholasowi nie przekazał tymi słowy, ale taki właśnie był sens kanonów jego wychowania, niekodyfikowalnych reguł współżycia, którymi go podświadomie sformatowano.
W miejscach publicznych obowiązywał sztywny kodeks dopuszczalnych zachowań, określający, jakie słowa i gesty w żaden sposób nie mogą zostać zinterpretowane jako naruszenie cudzej prywatności. Nicholas – jak wszystkie dzieci – poznał go na długo przedtem, zanim zrozumiał jego źródło i cel. Mało kto zresztą docieka logicznej podstawy każdego przepisu drogowego. Wytwarza się natomiast pewien automatyzm odruchów. Hunt oglądał filmy z minionych epok i zdawał sobie sprawę, że nie byłby w stanie zachowywać się w sposób, w jaki wówczas się zachowywano, ani wobec kobiet, ani nawet wobec mężczyzn, na pewno też nie wobec dzieci.
Wszelako wszystko to nie chroniło przed oskarżeniami fałszywymi. Stąd wzięła się idea ubezpieczenia prawnego: ciągłego monitoringu wszystkich pomieszczeń. Też nie wyskoczyła nagle z głowy żadnego technokraty. Rozwinęła się sukcesywnie z sieci dozoru strażniczego i alarmów przeciwwłamaniowych, a przede wszystkim z rozległych sieci CCTV. Bowiem już w latach zerowych ponad połowa terenów publicznych w megapoliach, a także w samodzielnych strefach suburbyjskich, objęta była stałym monitoringiem kamer closed-circuit TV. Jeszcze w XX wieku FBI mocno zainwestowała w program ich miniaturyzacji Infrastruktura była więc gotowa i tylko czekała na wykorzystanie. Niedługo zresztą. Na prawników zawsze można liczyć.
Sygnał z CCTV szedł bezpośrednio do komputerów notarialnych, a całość instalacji i połączeń była regularnie kontrolowana przez ekipy zaprzysiężonych techników. Sieci ubezpieczenia prawnego stanowiły od lat powszechnie obowiązujący kanon, całe dotychczasowe życie Hunta przebiegało na oczach kamer i wcale szczerze chwalił sobie Nicholas gwarantowane przez nie poczucie bezpieczeństwa i pewności formy.
Gdzież te dni romantycznych miłości – wzdychał jednak w duchu Hunt, zanurzając się w gorącej kąpieli -gdzie te nagłe zauroczenia, pocałunki skradane w przelocie, dwuznaczne konwersacje, szybki seks w windzie, dziewczęta swobodnie roześmiane w słońcu poranka, uliczne kusicielki krągłobiodre – gdzie to wszystko się podziało? Ocalało jedynie na filmach, w książkach. Dziś, gdy się zakochasz, gdy się tak naprawdę zakochasz na umór – czym prędzej dzwoń do psychoanalityka on-line, bo inaczej już po tobie: palniesz jakieś głupstwo i złamiesz sobie życie.
Ale zdawał sobie sprawę, że to tylko poza. Gdyby naprawdę miał wybór, niczego by nie zmienił. W jakimś sensie wciąż pozostawał arystokratą: system go zadowalał.
Vassone siedziała na balkonie swego hotelowego apartamentu i czytała pamiętnik Czarnego.
Nie pamiętam dokładnie pierwszych stów. Zadzwoniła przez pomyłkę. Tak właśnie zaczęła się tłumaczyć: prz-praszam, pomyłka. Byłem akurat przy teleskopie, jej głos szemrał mi w rytmie rozbłysków pulsara. – Nic nie szkodzi – powiedziałem do pierścienia – ale jakim cudem udało się pani pomylić? – Bo ja dzwonię ze starego, tarczowego aparatu mojej babci, nie bardzo umiem się nim posługiwać, musiałam źle wykręcić. – Wtedy ja pytam o babcię, a ona opowiada zabawną historię o wieloletniej walce staruszki z wrednym sąsiadem, który trzyma psa, co bardzo głnśo szczeka i nie daje babci spać. Słychać w głosie dziewczyny jakieś roztargnienie, smutek przepędzany słowami – zapewne paplałaby tak, do kogokolwiek by się dodzwoniła. – Co się stało? – pytam. – Ach, widzi pan, ona umiera. – Bardzo mi przykro – mamroczę. – Umiera, umiera i umiera – wybucha dziewczyna – tkwię tu przy niej już trzeci tydzień, to nie do wytrzymania! – Aha, i postanowiła się pani zabawić w teleconfession? -A cóż to takiego? – Nie słyszała pani? Następny krok w ewolucji party-phones: jeśli chcesz z kimś anonimowo porozmawiać, o nie stać cię na analityka, dzwonisz pod numer firmy, która losowo wybiera ci rozmówcę. Ty nie znasz jego numeru, on twojego; na żądanie firma łączyć was będzie ponownie. Możecie być wobec siebie całkowicie szczerzy, nigdy się nie spotkacie, nigdy nie poznacie, bo, i tu leży rewolucyjność przedsięwzięcia, turingówka firmy monitoruje wasze rozmowy i uprzedzi wszelkie próby przekazania informacji identyfikujących. Czyż bowiem w istocie nie chodzi jedynie o to: o pretekst do artykulacji swych myśli! One nie są skonkretyzowane, póki nie zostaną wypowiedziane, i dopiero gdy usłyszysz ze swych ust słowa opisujące twe uczucia, dopiero wtedy je naprawdę poznajesz Trzeba pretekstu do monologu. Teleconfessions go zapewniają. Mówisz w powietrze, powietrze odpowiada. Nie ma się czego bać, pustce możesz zaufać. Naprawdę nie słyszała pani? – Nie. Ale właśnie coś takiego by mi się przy dało – Cóż, proszą zatem mówić, mam czas. – Kazałem kompo wi wycelować teleskop w tarczę Księżyca. W uchu szemrał mi jej oddech. Nie pamiętam dokładnie tych wszystkich słów, jej i moich, to zapewne nie tak było, pamięć musiał mi w międzyczasie sporo zafałszować – ale ogólne wraże nie pozostało chyba (chyba!) prawdziwe. – Właściwie nie wiem, co mówić – szepnęła. – Przeraża panią śmierć?-Przeraża? Czyja śmierć, jej? – Nie, śmierć w ogóle. -To znaczy: moja? – Nie. Śmierć jako zjawisko. Że coś takiego w ogóle jest możliwe. Duch wychodzi z ciała, sen bez dru giego końca, utrata przytomności ze świadomością nie możności powrotu. Jedno krótkie spojrzenie na pożegnanie się z całym światem. A potem już tylko mięso i koci i krew, i nie ma to już imienia, nie jest niczyim ojcem, ni czyim bratem. Mózg – kupa neuronów. Ciemność, cisza brak jakichkolwiek doznań, jeszcze tylko parę zagubio nych ech bólu, spięcia poboczne – i koniec, entropia. – Mówi pan, Jakby sam już kiedyś umarł. – Ach, bo tak jest, tak jest. – Żartuje pan. – Skądże. Wie pani, co to znaczy odbierać cudze myśli? To nie znaczy: słyszeć mamrotane sobie w ich głowach słowa. Nie znaczy: oglądać ich wspomnienia jak na ekranie. To znaczy: być nimi. Być. Jeśli pani czuje zimno – to w jakimś sensie jest pani tym zamarzającym w śnieżnej zaspie pijakiem. Co innego nas określa, jeśli nie psychiczne i fizyczne doznania? A więc także śmierć. – Zaraz-zaraz… pan mówi, że jest tym, no, telepatą? – Przez telefon mogę być, kim tylko pani zechce. – Ale pan to mówił serio! – Ee, nabierałem panią. – Co, do cholery, niech pan się nie wygłupia! Proszę mi teraz powiedzieć szczerze: to prawda? Słyszy mnie pan? Halo? Czy to jest prawda? Ja nie żartuję i nie chcę, żeby pan żartował. – Ale co pani da moje słowo, jestem tylko głosem w słuchawce, nie istnieję dla pani, mogę pani wciskać dowolne łgarstwa. – Tak. Ale właśnie dlatego, że tylko głosem w słuchawce… Może pan sobie pozwolić. Ja chcę wiedzieć. -W każdym razie zdołałem odciągnąć pani uwagę od konającej babci, co? – Na miłość boską, niech pan mi powie: czy to prawda? – Tak. – I rozłączyłem się.
Читать дальше