Krew huczała mi w skroniach, gdy biegłem na oślep przez ulice miasta. Nie wiem, kiedy znalazłem się przed wrotami schronu. Tam dopiero, z głową opartą o zimny beton, odzyskałem jasność myśli.
– Siedem razy osiem? – zapytał głośnik.
Nie chciałem wracać do mieszkania Sandry, nie chciałem nawet myśleć o niej… Wymazywałem ją z pamięci, lecz nie udawało mi się to żadną miarą, bo jej postać zbyt silnie splotła się w mojej wyobraźni z wizerunkiem Yetty, który był już zrośnięty ze mną częścią mojej osobowości. Próbowałem teraz wykazać samemu sobie, że Sandra nie była Yetlą, że to niemożliwe… Za wszelką cenę chciałem uratować mit o wiernie oczekującej mnie dziewczynie.
W chwilach chłodnej refleksji zmuszony byłem uznać, ze Sandra, będąc mieszkanką tego miasta i tego czasu, musiała akceptować istniejące tu układy społeczne jako obowiązującą normę.
W społeczeństwie o tak znikomej liczbie kobiet musiał uformować się zupełnie odmienny od tego, który znałem, typ wzajemnych stosunków pomiędzy płciami. Poliandria była jedyną możliwą formą współżycia, jaka mogła tu obowiązywać. Ale nie potrafiłem się z tym pogodzić, gdy miało to dotyczyć Yetty. To nie mogła być ona! Przecież przebywając tak krótko poza cylindrem nie mogła wyzbyć się od razu całego bagażu nawyków i obyczajów, w których się wychowała!
Zapomniałem w tym momencie o mojej hipotezie utraty pamięci podczas przebywania w cylindrze, odrzucałem podświadomie wszystko, co mogłoby podtrzymać moją dotychczasową wiarę w odnalezienie Yetty w osobie Sandry. Wolałem, by pozostała zaginiona. Mit o jej istnieniu był mi już niezbędny do życia, szukanie jej stało się jedynym celem; wyrzucałem sobie, że tak łatwo dałem się omamić pozorom.
Mieszkańcy Bunkra przyjęli mnie bez żadnych pytań, choć ostatnio zaglądałem tu rzadko i rozluźniłem nieco kontakty z nimi. Musieli dostrzegać moją apatię, w którą popadałem po zdarzeniu z Sandrą, lecz widocznie nie dziwiło ich to. Sądzili zapewne, że mój nastrój wynika z trudności w zaakceptowaniu tego, co znajdowałem w mieście.
Znów zaczęły się częste wędrówki do cylindra. Jakże żałowałem teraz, że podarowałem Sandrze kwiaty, które były jedynym dotykalnym śladem Yetty. Teraz usychały w pokoju, do którego postanowiłem więcej nie zaglądać. Odczuwałem to jak najcięższą zdradę wobec Yetty.
Któregoś dnia, gdy siedząc w bibliotece Bunkra wpatrywałem się bezmyślnie w fotografię Yetty, usłyszałem nagle za plecami głos Marka.
– Kto to? – spytał, wyciągając rękę ponad moim ramieniem w kierunku ramki z fotografią, którą trzymałem przed sobą. Odruchowo zakryłem zdjęcie, jakby zawstydzony, przyłapany na czymś zdrożnym.
– Pokaż, pokaż! – Mark wyjął mi z dłoni fotografię. – Chyba znam tę twarz!
Drgnąłem. Odwróciłem głowę, obserwując twarz Marka, wpatrującego się w wizerunek Yetty.
– Cyryl! – Mark przywołał jednego z towarzyszy. – Spójrz, poznajesz?
– Oczywiście! Przecież to Sandra! Mój najlepszy model! Skąd to masz?
– To własność naszego gościa – powiedział Mark oddając mi zdjęcie. – Czyżby to była przyczyna twojego przygnębienia? Znikałeś ostatnio na dłużej. Teraz rozumiem. Cyrylu, czy mógłbyś zrobić coś dla naszego gościa?
– Mogę spróbować. Mam jeszcze trochę materiału wyjściowego z tej serii… Chcesz? – zwrócił się do mnie. – Będziesz miał Sandrę, ale to trochę potrwa.
Patrzyłem na nich nie rozumiejąc, o czym mówią. Chichotali, rozbawieni widać moim zdziwieniem.
– Nie wiesz nawet, jak zdolnego mamy towarzysza! – powiedział Mark, wydobywając spomiędzy kart jakiejś książki złożony kawałek folii gazetowej. – Przeczytaj sobie. To wycinek sprzed stu lat.
Artykuł dotyczył jakiegoś głośnego procesu sądowego. Pod dużym tytułem "Afera profesora Ordena" następował długi opis sprawy. Przebiegłem oczyma tekst, by wreszcie zatrzymać się na fragmencie zawierającym skrót aktu oskarżenia.
"Profesor Orden, kierując zakładem biologii molekularnej, dopuścił się między innymi przestępstwa przeciwko artykułowi 3125 Kodeksu Karnego, wykorzystując swą wiedzę i posiadane możliwości techniczne w celu sporządzenia z chęci zysku kopii osób żyjących. Zastosował on metodę sztucznego pobudzenia komórki organizmu ludzkiego do partenogenetycznego rozwoju. W wyniku takiego postępowania oskarżony wraz ze swymi współpracownikami hodował duplikaty kobiet znanych z urody – gwiazd filmu i holowizji. Powstałe twory, będące organizmami dokładnie identycznymi z oryginałami, były następnie poddawane działaniu substancji stymulującej szybki wzrost i rozwój. W wyniku zbrodniczej działalności profesora powstały liczne kopie słynnych piękności, całkowicie dojrzałe fizycznie, lecz na poziomie rozwoju kilkuletnich dzieci. Były one następnie obiektami handlu żywym towarem.
W ostatniej fazie swej działalności szajka kierowana przez oskarżonego podejmowała się dostarczać na zamówienie kopie kobiet dowolnie wskazanych przez klienta. Pobierając podstępnie próbki tkanek od wskazywanych osób, zbrodniczej grupie udało się wyprodukować co najmniej czterysta kopii, których ceny uzależnione były od urody i pozycji oryginału. Nie znana jest liczba kopii, które zostały przez właściciela zniszczone. Stanowi to przedmiot osobnego śledztwa. Przypuszcza się, że przypadki takie były dość częste, ponieważ kopie – dorosłe kobiety o umysłowości małych dzieci – stawały się w stosunkowo krótkim czasie uciążliwe dla właścicieli żądnych nowych atrakcji i nowych, aktualnie modnych "mo-deli" partnerek. Pozbycie się kopii było sprawą stosunkowo prostą ze względu na to, że nie posiadały one tożsamości i osobowości prawnej. Niemniej jednak orzeczeniem Najwyższego Trybunału zostały one uznane za pełnoprawne osoby fizyczne i tym samym fakt likwidacji kopii traktowany jest jako morderstwo z premedytacją.
– Teraz rozumiesz? – uśmiechnął się Mark – Nasz przyjaciel Cyryl był wówczas bliskim współpracownikiem Ordena. Tyle że był dość sprytny, by wymknąć się sprawiedliwości. Ale umiejętności zachował do dziś. Był specjalistą od partenogenetycznego rozwoju żeńskich komórek rozrodczych. Zrobił na tym niezły majątek…
– Może byś wspomniał o aferze z syntetycznymi narkotykami w dwa tysiące sto trzydziestym? – odgryzł się Cyryl. – Ty też byłeś zdolnym chemikiem.
– Więc Sandra… jest kopią? – wyjąkałem.
– Sandra to nazwa modelu. Wyhodowałem kilkanaście takich egzemplarzy. Wszystkie nazywają się "Sandra". Tu jest duży popyt na dziewczynki. Oprócz modelu "Sandra" były jeszcze "Gracje", "Marylin", "Margerity"… Ale "Sandry" były najbardziej udane…
– Kto był oryginałem? – zerwałem się stając przed Cyrylem. Cofnął się, trochę przestraszony.
– Różne dziewczyny, z miasta…
– Ale ta… z której… pochodzi Sandra, kim była?
– Usiądź. O co ci chodzi? – Mark odciągnął mnie od Cyryla.
– Zaraz ci odpowiem – wtrącił Cyryl. – Pamiętam tę dziewczynę…
– Kiedy to było?
– Dawno. Może ze dwadzieścia lat temu. Tutaj nie bawiłem się w przyspieszenie rozwoju. Klienci brali małe dziewczynki na wychowanie… One są wszystkie normalnie rozwinięte, umysłowo i fizycznie. Przecież w tym świecie przy braku kobiet taki proceder nabiera cech pozytywnych… Musisz to przyznać…
– Wiec kim była ta dziewczyna? Co się z nią stało?
– Spotkałem ją na jednym z dolnych poziomów, niedaleko stąd. Chyba zabłądziła w nie znanym terenie, bo znalazłem ją zagłodzoną i w stanie kompletnego wyczerpania. Była tutaj ze dwa tygodnie, gorączkowała, majaczyła… Pamiętam, że plotła jakieś nonsensy… Potem gdy odzyskała siły, zniknęła nagle któregoś dnia. Nie szukałem jej, nie widziałem więcej. Miała wtedy około dwudziestu lat, teraz miałaby pewnie ze czterdzieści. Może jest jeszcze w mieście, a może już na przedmieściach… Zostało po niej trochę komórek, pobranych jeszcze w czasie jej choroby. Nie wszystkie wykorzystałem, mam jeszcze mały zapas. Jeśli ci na tym zależy, mogę wyhodować dla ciebie jedną kopię, ale to trwa parę miesięcy, a potem jeszcze ze dwa lata, żeby stała się dojrzałą kobietą… Więc może lepiej poszukaj w mieście, tam powinno być kilkanaście egzemplarzy, mniej więcej dwudziestoletnich.
Читать дальше