Jestem daleki od lekceważenia Analiz, ale Gruyer stanowczo za bardzo się nimi przejmuje. W końcu pracuję już w Komisji ładnych parę lat, wiem, jak diametralnie potrafią się zmieniać wyniki sondaży. Sam miałem parę dobrych pomysłów na ich zmianę, choćby ten z dziwkami. A to zresztą nawet nie są wyniki, to tylko wstępne przewidywania.
– Kiedy mogę się spodziewać weryfikacji tych prognoz? – pytam.
– Najdalej za trzy dni.
Trzy dni, ważę w myślach. Trzy dni na dokonanie jakiegoś przełomu w nastrojach. Nie wiem dlaczego, znowu przypomina mi się ten sen i ochroniarz przystawiający mi lufę do potylicy.
Wchodzi Van. Jest jedną z niewielu osób, które mają prawo wchodzić do mojego gabinetu w każdej chwili. Korzysta z tego prawa bardzo umiarkowanie, więc kiedy to robi, przerywam każdą naradę.
– Wystąpienie Kuruty w sprawie dzisiejszego incydentu – oznajmia, nie czekając nawet aż zapytam o powód tego niespodziewanego wtargnięcia. – Transmisja na żywo za dziesięć minut.
Analitycy zgrywają swoje wykresy i wychodzą. I tak już powiedzieli wszystko, co mieli do powiedzenia. Gruyer włącza telewizor, na razie bez głosu. Wpatruję się w ekran, czując wzbierającą falę podniecenia.
Często staram się wczuć w Kurutę. To ważne przy negocjacjach, zrozumieć drugą stronę. On też jest między młotem a kowadłem, choć nie daje tego po sobie poznać.
Ale wiele zależy od tego, jak teraz zagra. Matko Ziemio, niech wyrazi choćby najbardziej zdawkowe ubolewanie, nic więcej nie chcę.
– Miałem przed chwilą nieoficjalny kontakt z biurem Kuruty – odzywa się Van. Dobrze, że się odzywa. Nic gorszego niż takie nerwowe czekanie w milczeniu. – Sondują, czy zgodzi się pan spotkać z mediatorem jeszcze dzisiaj.
Ciekawe. Kto znowu? Już mi się nie chce liczyć, ilu mediatorów przewinęło się przez tę sprawę od czasu ostatnich wyborów.
A jednak mam wrażenie, że ta wiadomość rozpala gdzieś głęboko drobniuteńką iskrę nadziei. Tak ulotną, że boję się nawet o tym myśleć, aby jej nie zgasić.
*
Ivan Kuruta, urzędujący prefekt regionu Dolna Walonia, nie wyraził ubolewania. Nawet najbardziej zdawkowo nie potępił sprawców tego, jak przyjęło się określać, kolejnego poważnego incydentu.
Kuruta ma poczciwą, słowiańską twarz. Wzbudza zaufanie. Kiedy mówi, można odnieść wrażenie, że każde słowo go boli, jakby wyrywał je sobie spod serca. Zdaje się najbardziej pokrzywdzonym człowiekiem świata i faktem jest, że mówi głównie o krzywdach doznanych przez Słowian, o skrwawionych Bałkanach i Ukrainie, o porzuconych domach. Imigranci uwielbiają tego słuchać. Zwłaszcza gdy w końcu zrzuca całą winę na nas. W swych przemówieniach zawsze tak czy owak dochodzi do wniosku, że Europa ich sprzedała, więc teraz Europa ma obowiązek zapewnić im nową rodinę. O tym, że Europa wpakowała w nich milionowe dotacje, że objęła programami społecznymi i surowo potępiała każdy antyimigrancki eksces, oczywiście, nie wspomina ani słowem.
Podczas negocjacji zachowuje się zupełnie inaczej. Jest otwarty, bezpośredni. Nie mam wątpliwości, że gdyby miał u siebie mocniejszą pozycję, już dawno załatwilibyśmy sporne kwestie. Na tym polega całe zawikłanie tej sprawy, którego nie potrafią ogarnąć uliczni krzykacze: Kuruta jest naszą jedyną nadzieją na pokojowe rozwiązanie. Jeśli przycisnę go zbyt mocno, jeśli on zbyt łatwo ustąpi – a jest skłonny do ustępstw, przecież to widzę! -to radykałowie z najmłodszej fali imigracji, ci najbardziej zdziczali podczas tamtejszych etnicznych czystek, skoczą mu do gardła i wkrótce przywódcą regionu stanie się któryś z tych, którzy „wylosowali” Seguinów i zajechali wczoraj wieczorem pod ich dom nie oznakowaną ciężarówką. A wtedy skończą się negocjacje i skończy się nadzieja na uspokojenie spraw w Dolnej Walonii.
A jeśli runą nadzieje w Dolnej Walonii, naziści z Partii Ludowej nabiorą wiatru w żagle i nie da się już powstrzymać, żeby nie sprowokowali czegoś następnego – pójdzie jak domino. Drew na nowe pożary jest dość – region Marsylia, region Tuluza… Nawet w spokojnej, ucywilizowanej Lotaryngii zasiedziali od pokoleń Niemcy i Francuzi zaczynają patrzeć na siebie coraz bardziej spode łba, zazdrośni o miejsca pracy, zasiłki, domy…
W przemożnym stopniu to ode mnie zależy przetrwanie tego ciężkiego okresu. Od nas – ode mnie i Kuruty. Bo jestem pewien, że on też zdaje sobie sprawę, o jaką stawkę gramy. Inaczej może już by się załamał pod ciężarem obelg, jakie rzucają na niego ci wszyscy głupcy. To by było szalenie ludzkie. Winicie mnie za to, co się dzieje -więc proszę, umywam ręce.
Trudno się dziwić, że jak ognia unika w swych wystąpieniach akcentów, które pomogłyby radykałom odebrać mu zaufanie imigranckiego elektoratu. Muszę go zrozumieć, choć, oczywiście, nie upraszcza w ten sposób mojego zadania.
Ale ja nie jestem od prostych zadań. Wiem, że znowu skupi się na mnie wściekłość krzykaczy, niezdolnych pojąć, że gdy gra idzie o tak wielką pulę, nie czas szukać zemsty za kilku zabitych. Oni i tak nie zmartwychwstaną, nawet gdybyśmy wyłapali oprawców i urządzili im pokazowy proces ku uciesze gawiedzi.
Dobrze, plujcie na mnie. Zniosę to, jeśli trzeba. Kiedy ten kryzys minie, kiedy światowy handel ustabilizuje się wreszcie, kiedy przetrwamy głupie zawiści o to, kto komu odbiera pracę i opiekę socjalną, kto przejada wypracowany przez kogo dochód – wtedy znajdą się ludzie wystarczająco mądrzy, by chwycić was za łby, przygiąć je do kart traktatów i krzyknąć: Tu! Patrzcie! Tak niewiele brakowało, by Europa pogrążyła się w etnicznych waśniach, by popadła w rozdrobnienie i cofnęła się w marszu ku przyszłości o całe stulecia – ale na szczęście mieliście wtedy prawdziwego męża stanu, który to zawczasu dostrzegł i udaremnił! Tego właśnie, którego opluwaliście, nic nie pojmując z jego wielkiej gry! Tak, durnie, tak będzie, przyjdziecie mnie jeszcze przepraszać i dziękować!
Patrzę na Gruyera, na Vana. Skupione twarze, posępne. Moja pewnie wygląda teraz podobnie. Van gasi telewizor.
Tak, nie ma się jeszcze co unosić. Czuję gorycz, która przywraca mnie chwili obecnej. Cóż, na razie jeszcze daleko do triumfu. Na razie mamy kolejne trupy, histerię w mediach i w niedługim czasie prawdopodobny wybuch niezadowolenia skierowany przeciwko Grupie Kontaktowej i jej przewodniczącemu.
I mamy przemówienie doktora Kuruty, urzędującego prefekta regionu Dolna Walonia, który nie wyraził ubolewania w związku z incydentem ani nie potępił jego sprawców. Zamiast tego stwierdził, przy aplauzie słuchaczy, że inspiracji takich wydarzeń należałoby upatrywać w krzywdach, doznanych przez imigrantów, i Jątrzącej propagandzie mediów”, która uparcie wmawia, że każdy bandyta przychodzi ze Wschodu. Nazwał nawet-incydent w Avesnelles „brudną prowokacją, obliczoną na skompromitowanie autentycznego przywódcy ludu”. To znaczy jego. Jakbyśmy poprzebierali za Słowian jakichś zbirów i nasłali ich na Seguinów, żeby w ten sposób dać powody do następnych oskarżeń przeciwko prefektowi! Milczymy.
– No, tak bezczelnie jeszcze sobie nie pogrywał – przerywa tę ciszę Gruyer, kręcąc swą przekrzywioną głową, jakby z żalem. Podnoszę na niego pytający wzrok.
– Czas pracuje dla nich. On to wie – powtarza Gruyer, a potem nagle robi coś, czego się po nim zupełnie nie spodziewałem: z wściekłością uderza otwartą dłonią w stół, miażdżąc między zębami przekleństwo. Gruyer, Zimna Ryba, jak go nazywają pracownicy Kancelarii, wieloletni pracownik Analiz i doradca w kilkunastu zwycięskich kampaniach wyborczych. Wścieka się jak oszukana panienka. – Kołuje nas jak dzieciaków! – podnosi głos. Tylko na chwilę, zaraz uspokaja się i wraca do swego normalnego, rzeczowego tonu. – To wszystko, na co liczyliśmy, nie ma za grosz sensu. Przykro mi, panie przewodniczący, ale chyba wszyscy się bardzo omyliliśmy co do Kuruty.
Читать дальше