Uścisk dłoni z Gruyerem – szczery, serdeczny. Kilka słów na boku, Van podtyka jakieś zmiany terminarza -Des Paul przeniesiony na szesnastą? Kto to jest Des Paul? Nazwisko jakby znajome… Zresztą nieważne, nie będę zdradzał, że zapomniałem – kiwam aprobująco głową.
Zerkając w terminarz, szukam czegoś innego – informacji, czy nie kontaktowali się ze mną ludzie z Euro-FinanceGroup. Ich wicedyrektor departamentu organizacyjnego, Valentshikoff, to mój cichy łącznik z kierownictwem konsorcjum, w skład którego wchodzi EFG. A EFG to mój protektorat. Właśnie dzięki mnie pokrywają czterdzieści procent europejskiej podaży pieniądza inwestycyjnego. Oficjalnie jestem tam tylko reprezentantem Komisji, jako jednego z kluczowych udziałowców, obok Euro-Banku, kilku banków regionalnych i inwestorów niepublicznych. Ale mamy wspólne sprawy. Gdyby Avesnelles miało zmienić cokolwiek w dotychczasowym układzie sił, EFG poinformuje mnie o tym pierwsza, zanim jeszcze taka myśl dojdzie do przewodniczącej.
Nie, Valentshikoff nie szukał kontaktu, ani na łączach biurowych, ani na prywatnych. Pierwsza dobra wiadomość od dzisiejszego poranka. Jeśli nie zgłosi się do wieczora, to burza zażegnana. Gdyby cokolwiek miało mnie podmyć, fala zaczęłaby wzbierać już dziś.
Analizy już czekają w moim gabinecie. Krótkie, zdawkowe powitania. Dwóch. Dla mnie po prostu faceci z Analiz – nie zapamiętuję niepotrzebnych imion.
*
Większość stacji nie nadaje nic innego oprócz specjalnych programów z Avesnelles, przeplatając makabrę relacji komentarzami pełnymi świetnie brzmiących i zupełnie nic nie znaczących słów. Oczywiście, jedyne, co ich komentatorzy potrafią, to ujadać na Komisję, Grupę Kontaktową i na mnie. Nawet nie mam o to żalu – tak po prostu jest. Dla ludzkiej mierzwy to my jesteśmy zawsze wszystkiemu winni. Bądź pewien, że cokolwiek się zdarzy, usłyszysz od razu: „No, niech ci cholerni politycy coś zrobią”. Coś. Pewnie. Pstrykną palcami, hokus-pokus i po sprawie. A dziennikarze zawsze będą krzyczeć najgłośniej, byle się tylko podlizać abonentom. To jedyne, co potrafią – zgadywać, co ludzie chcą usłyszeć, i mówić im to jako pierwsi.
Och, jak dobrze to znam. Media nie mogą żyć bez histerii, muszą zawsze wrzeszczeć, że wszystko się wali, że katastrofa, już-już, koniec świata. Doprowadzają ludzi do wrzenia, ci wydzwaniają do nich trzęsącymi się ze strachu głosami, więc te histeryczne telefony zaraz lecą na antenę, razem z sondażami, jako dowód, że przecież media tylko wiernie oddają odczucia społeczeństwa. W ten sposób nakręcają jeszcze większą histerię i tak w kółko, dopóki się nie zdarzy coś nowego.
Będą się tak nawzajem podgrzewać przez parę dni, a w tym czasie do iluś tam ludzi znowu przyjdą sympatyczni, kulturalni panowie, nie tacy z pierwszego pokolenia imigrantów, broń Boże – i uprzejmie będą proponować za ich domy i parcele psie pieniądze. Jeśli nie, pójdą sobie bez słowa, bez żadnych pogróżek, pozostawiając pewność, że za jakiś czas, przy kolejnej takiej sprawie, przyjdą znowu i zaoferują jeszcze mniej.
I znowu iluś tam kolejnych rdzennych obywateli regionu zgodzi się porzucić swój dobytek i uciec gdzieś bliżej stolicy, gdzie administracja i samorząd zdominowane są jeszcze przez ich pobratymców. Jeśli tego nie przerwę, za parę lat uciekną z tej okolicy wszyscy prócz przybyszów. Jeszcze paręnaście, parędziesiąt spektakularnych morderstw ustawionych malowniczo w sam raz dla telewizji, jeszcze więcej paniki w mediach…
Właściwie powinienem się był spodziewać, że to usłyszę. Nie wiem, dlaczego czuję się zaskoczony. To te idiotyczne sny, to przez nie jestem rozkojarzony, zmęczony i dłużej trwa, zanim się rano pozbieram.
– Przykro mi to panu mówić akurat w takim dniu, panie przewodniczący, ale niebezpiecznie wychodzi pan z profilu – ciągnie jeden z analityków, ten niższy. Ma minę, jakby oznajmiał mi wyrok. W sumie nie jest to odległe od prawdy.
– Słucham? – pytam po chwili niepewnego milczenia. Jak głupiec. W ostatniej chwili powstrzymuję się, żeby nie zagryźć nerwowo warg.
– Mamy nowe, kompleksowe wyniki – referuje znudzonym głosem ten drugi. – Wyborcy widzieliby chętniej jako przewodniczącego Grupy Kontaktowej kogoś młodszego.
Monbright! Cholerny szczeniak, to musi być jego robota.' Ryje pode mną, jak i kiedy może.
– Fisher był młodszy – przypominam z irytacją. – To właśnie panowie zasugerowali wtedy, że powinienem go zastąpić, bo opinia publiczna oczekuje kogoś poważniejszego, z większym doświadczeniem…
Patrzą na mnie obaj w niemym zdumieniu, jakbym spadł z księżyca.
Rzeczywiście, to nie było potrzebne. Z wynikami badań się nie dyskutuje. Po prostu przyjmuje się je do wiadomości. Znowu muszę się powstrzymywać przed zagryzaniem warg. Przez chwilę gmeram palcami po glide-boksie note-booka, jakbym wyciągał jakieś notatki.
– Wracając do sprawy: wasza prognoza nastrojów? Rozgadują się od razu – sypią liczbami, fachową terminologią, modele, profile, odwzorowania… Gruyer słucha, zapisuje starannie, trawi. Potem poda mi wnioski. Gruyer to moja pamięć zewnętrzna. Podobno mówi się, że gdyby nie miał takiej twarzy, to byłby lepszym politykiem ode mnie. Bezpodstawna złośliwość. Oczywiście, jestem przystojny. Może nawet teraz jeszcze bardziej, siwizna i pierwsze zmarszczki dodały mi powagi, podkreśliły patrycjuszowskie rysy twarzy. Widzę to po kobietach, zawsze je fascynowałem. Ale przecież na tym się nie kończy. Gruyer nie nadaje się na przywódcę, nawet gdyby nie garbił się i nie wyglądał jak zabiedzony kobold. Brak mu szerszej perspektywy, ogólnego spojrzenia. Jest facetem od szczegółów.
I w tych szczegółach, nie mogę narzekać, oddaje nieocenione usługi. Przyciska analityków, wyciąga z nich konkrety. Ale, jestem pewien, gdyby miał streścić je w jednym zdaniu, nie umiałby.
– Mówiąc inaczej, ostatnie wydarzenia prawdopodobnie wywołają efekt przeskoku – podsumowuje ten wyższy. – Rozumie pan, przez ostatnich pięć miesięcy udawało się podtrzymać nadzieję mieszkańców regionu, że Grupa Kontaktowa i pańskie propozycje doprowadzą do uregulowania sprawy. Przez pięć miesięcy strategia Tourilla opierała się na podtrzymywaniu wiary, że kompromis jest w zasięgu ręki, że trzeba go żmudnie uściślać, ale pomyślny koniec jest gwarantowany…
– Kuruta robił dokładnie to samo – przypominam.
– Kuruta to zupełnie inna sprawa – w głosie analityka pobrzmiewa nuta łagodnego napomnienia. – Jego elektorat stoi za nim murem.
– Wcale nie – oznajmiam, zły.
– Właśnie, a jak, hm, wśród imigrantów? – podchwytuje Gruyer, zanim chwila ciszy zdąży przerodzić się w niezręczne milczenie.
– Bliscy wrzenia, według naszych ocen. Przy pierwszej nieostrożności możemy znowu mieć otwarte zamieszki.
I znowu zagłębiają się w szczegółach. Cholerni analitycy. Mniej więcej tak jak ja musiał się czuć egipski faraon rozmawiając z kapłanami. Niewiarygodne, że ludzie mogą być tak pewni siebie i odporni na cokolwiek, czego sami nie wymyślili. Wypadasz z profilu – do widzenia. Zebraliśmy reprezentacyjną próbkę pięciuset wyborców, pokazywaliśmy im różne obrazki i filmy, kazaliśmy odpowiadać na dziesiątki z pozoru zupełnie idiotycznych pytań, w których nikt poza nami nie dostrzeże grama sensu, a na koniec obserwowaliśmy, ilu na stołówce wybiera stoliki nakryte zielonym kolorem. I z tego wszystkiego wynika niezbicie, że przewodniczący Grupy Kontaktowej przestał spełniać społeczne oczekiwania. Opinia publiczna oczekuje kogoś młodszego, ale z większym doświadczeniem, bardziej zdecydowanego, ale postępującego z większą rozwagą, skłonniejszego do kompromisu i bardziej radykalnego. My oczywiście tylko doradzamy, ale spróbujcie nas nie posłuchać.
Читать дальше