Andrzej Pilipiuk - Największa tajemnica ludzkości
Здесь есть возможность читать онлайн «Andrzej Pilipiuk - Największa tajemnica ludzkości» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Największa tajemnica ludzkości
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Największa tajemnica ludzkości: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Największa tajemnica ludzkości»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Największa tajemnica ludzkości — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Największa tajemnica ludzkości», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Jestem Nodar Tuszuraszwili — powtórzył z namysłem.
Napiął mięśnie. Wszystkie działały. Resztki lodu rozpuściły się w cieple. Nie wychodził jeszcze z wanny. Usiłował zgiąć nogi. Krótkimi ostrożnymi szarpnięciami. Wreszcie zwapnienia czy co to było w kolanach ustąpiły. Powolutku przyciągnął lewe udo do brzucha. Potem prawe. Ból torturowanych stawów prawie go oślepił. Ale nie poddawał się. Krok po kroku jego ciało odzyskiwało sprawność. Bardziej niepokojący był fakt, że rozbolało go serce. Widać odwykło od wysiłku. Oddychał głęboko walcząc z bólem płuc. Wreszcie poddał się. Nie dawał już rady.
— Morfina raz — wydał dyspozycje.
Stalowe drzwiczki w ścianie otworzyły się i wyjechała z nich tacka. Tacka była chyba kiedyś poniklowana, obecnie srebrne łuski sypały się wokoło jak płatki śniegu. Na tacce leżała szklana strzykawka i ampułka. Strzykawka zapakowana była niegdyś w plastykowe opakowanie, ale tworzywo stało się kruche i połamało się pod własnym ciężarem. Igłę pokryła warstwa rdzy i teraz przypominała grube brązowe szydło. Sięgnął po ampułkę. To już nie była morfina. Zawartość rozwarstwiła się na kilka frakcji. Każda z nich wyglądała paskudnie i toksycznie. Niespodziewanie pomyślał, że chyba ma szczęście, że wogóle się obudził. Jeśli cała technika którą naćkano komorę w takim samym stopniu poddała się zębowi czasu to zakrawało na cud, że aparatura witalizująca jeszcze działała.
— Cie choroba — stwierdził.
Przypiął się pasami aby nie utonąć w wannie i pozwolił, aby jego głowa opadła na zagłówek. Trud powracania do życia wyczerpał go całkowicie. A przecież miało być zupełnie inaczej...
Zdrajca ludzkości, plugawy degenerat, Sergiej Susłow zmaterializował się z cichym cmoknięciem w sali tranzytowej stacji orbitalnej. Ponieważ było to miejsce, do którego wstęp był surowo wzbroniony, a pojawił się tam za pomocą teleportacji, której używanie było zakazane pod karą śmierci możemy przyjąć za chwilowy pewnik, że knuł coś na zgubę ludzkości i jej wspaniałego dobroczyńcy, Starego Prezydenta. Susłow pochodził z rodu arcykapłanów Wielkiego Kongo. Jego przodkowie od szeregu pokoleń wybierali sobie na żony kobiety o maksymalnej możliwej domieszce krwi rasy białej, stąd też niemal zupełnie nie wyglądał na rosjanina. Miał lekko spłaszczony nos i włosy odrobinę mu się skręcały, ale skóra jego twarzy była niemal zupełnie biała. Dopiero gdy się uśmiechał widać było że jej odcień jest o ton ciemniejszy niż biel jego zębów. Także wierzchy dłoni kontrastowały z ich wewnętrzną stroną. Jego szczera p r a w i e słowiańska twarz wzbudzała zaufanie. Rozejrzał się ostrożnie naokoło. Pomieszczenie miało kształt połówki jajka. Jego ściany wykonano z pozłacanej stali.
— Sala tranzytowa — mruknął sam do siebie.
Tranzytowość sali nie była w żaden sposób związana z jego materializacją. Po prostu tu znajdowała się śluza na zewnątrz i tędy zapewne stacja otrzymywała zaopatrzenie w czasach zanim jej właściciel poznał tajniki teleportacji. Podszedł do drzwi śluzy. Były zamknięte na głucho. To się chyba nawet nieźle składało, bo prowadziły na zewnątrz. Odbezpieczył laser i raz jeszcze rozejrzał się uważnie wokoło. W pomieszczeniu panowała cisza i bezruch. Podszedł do drzwi prowadzących w głąb obiektu. Drgnęły i schowały się w ścianę. Za nimi ciągnął się korytarz, a zaraz obok wejścia na ścianie wymalowany był farbą holograficzną napis. Susłow kontemplował go przez chwilę. Napis wykonano w nieznanym mu języku i nieznanym mu alfabetem. Wiedział, że jest to nieznany mu język, bowiem w miarę jak jego wzrok wędrował po znakach w jego głowie rozlegały się gardłowe dźwięki.
— A jednak ONI istnieją — powiedział sam do siebie.
Ruszył dalej. Niespodzianie poczuł jakby uderzył twarzą w stężały ołów. Szarpnął się do tyłu. Powietrze przed nim wisiało nieruchomo. Twarz piekła go trochę. Stwierdził, że napuchła. Wyjął z kieszeni monetę i rzucił do przodu. Moneta uderzyła w niewidzialną przeszkodę i znieruchomiała w powietrzu. Zdjął z ręki zegarek i ostrożnie trzymając go za pasek zbliżył go w stronę przeszkody. Wskazówka sekundowa znieruchomiała nagle. Cofnął. Zegarek ruszył jak gdyby nigdy nic.
— Ach pole czasu stojącego — wydedukował.
Wydobył z kieszeni ultradźwiękowy lancet. Na buty założył przyssawki. Wszedł po ścianie tak aby znaleźć się pod sufitem. Lancetem wyciął w blasze dziurę i wetknął w nią głowę. Tak jak się domyślał wewnątrz, miedzy pancerzem a ścianą statku znajdowała się wolna przestrzeń którą biegły kable. Tu właśnie ktoś, a najprawdopodobniej sam Stary Prezydent umieścił generator pola czasu stojącego. Obciął kabel zasilający. Zszedł na ziemię i powtórzył eksperyment z zegarkiem. Pola nie było. Ruszył śmiało naprzód. Niebawem dotarł do skrzyżowania korytarzy. Zakręcił w lewo. Dalej były drzwi. Otworzyły się gościnnie. Znalazł się w pomieszczeniu niewyobrażalnej wielkości. Jego długość określił na oko na trzy kilometry. Sufit majaczył gdzieś w górze trzysta albo więcej metrów nad nim. Pomieszczenie wypełniały zbiorniki wielkości budynków mieszkalnych. Podszedł do pierwszego z nich. Z boku umieszczono windę. Wsiadł do niej i wcisnął guzik. Po chwili znalazł się na górze. Wysiadł na platformę i popatrzył. Zbiornik aż po brzegi wypełniony był jakimś śluzem. W śluzie leżały setki kształtów oplecionych przewodami.
— Wieloryby? — zdziwił się. — Centrum rekonstrukcji biosfery...
W sąsiednim zbiorniku były słonie i mamuty. Tak samo pływały w śluzie. Poskrobał się z frasunkiem po głowie. Nie o to mu chodziło. Zupełnie nie o to. Wrócił do korytarza i poszedł w drugą stronę. Ta część stacji wyglądała zupełnie inaczej. Na podłodze widać było ślady opon rowerowych.
— Dlaczego by nie — mruknął sam do siebie. — Stacja jest duża. Ślizgacz wywołałby zaburzenia grawitacyjne a motocykl elektryczny elektryczne.
Ślady zaprowadziły go do kolejnego pomieszczenia gigantycznych rozmiarów. Było, jeśli to wogóle możliwe, kilkakrotnie większe niż poprzednie. Stał pośród drzew niedużego parku. Ślady zniknęły, ale przez trawniki pod drzewami biegła ścieżka. Ruszył nią. Zeszłoroczne liście leżały na ziemi. Zgniłe i wyschnięte. Po drzewie przebiegła wiewiórka. Była dokładnie taka, jak te na starych zdjęciach. Ruda z puszystym ogonem. Popatrzył na nią zaciekawiony. Nie przypuszczał, że te urocze zwierzątka, obecnie całkowicie wymarłe, poruszały się z taką niezwykłą gracją. Wiewiórka patrzyła na niego z podobnym zaciekawieniem. Pomacał się po kieszeni. Znalazł brazylijski orzech. Kucnął i wyciągnął go w jej stronę. Zbiegła po pniu na ziemię i przystanęła niezdecydowana. Położył go w trawie i cofnął się. Podbiegła i złapawszy orzech wspięła się z nim błyskawicznie na drzewo. Niespodziewany szelest spłoszył go. Odwrócił się z pistoletem wycelowanym w niespodziewanego wroga, ale to tylko druga wiewiórka zeskoczyła na krzak za nim. Miał jeszcze jeden orzech. Położył go na ziemi i podszedł dalej. Był zły na siebie. Fascynacja zwierzątkami sprawiła, że stracił czujność. A przecież mógł tu być alarm. Stary Prezydent mógł spać w lodówce snem prawie wiecznym, ale z pewnością istniały jakieś zabezpieczenia. I to zapewne bardziej perfidne niż pola czasu stojącego. Znalazł się koło dziwnego przedmiotu. Zidentyfikował go natychmiast jako antyczną latarnię. Za nią była następna. Park przechodził w miasto. Dalej ciągnęła się ulica po obu stronach której stały dziewiętnastowieczne czynszówki. Park zbliżył się do miasta, młode drzewka wywracały korzeniami płyty chodnikowe. Popatrzył w dal. Ulica biegła niemal w nieskończoność. Zamykał ją kościół z wyniosłą wierzą. Ocenił na oko odległość jak go od niego dzieliła. Cztery może pięć kilometrów. Spostrzegł rower. Stał oparty o ścianę domu. Był bardzo zniszczony. Obie opony dawno już straciły powietrze. Kierownica pokryła się łuską w miejscach gdzie korozja odsadziła poniklowanie. Na ramie pod kierownicą umieszczono plakietkę. Jeśli nie kłamała był to oryginalny «Kamiński» sprzed drugiej światowej. Podszedł do domu. Koło bramy noszącej ślady obsiusiania przez pieski wisiała tabliczka
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Największa tajemnica ludzkości»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Największa tajemnica ludzkości» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Największa tajemnica ludzkości» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.