Jacek Komuda - Czarna Szabla
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Czarna Szabla» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czarna Szabla
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czarna Szabla: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czarna Szabla»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czarna Szabla — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czarna Szabla», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
- Dobrze, że jesteście - rzekł Baranowski, nie przejmując się wymierzonymi weń bandoletami. - Potrzeba mi więcej ludzi do rozprawy z Aleksandreńką. Kozak nie słucha Chmiela, łupi dwory i morduje szlachtę. Trzeba mu ukręcić łeb.
- Jesteśmy tu z rozkazania hetmańskiego - rzekł głucho Dydyński. - Masz waszmość wracać z nami do obozu, gdzie czeka cię sąd za niesubordynację. Złóż szablę, panie bracie, i chodź z nami po dobroci. Inaczej nie ręczę za twe zdrowie.
- Sąd? Za co? Przecież Rzeczypospolitej z całego serca służę.
- Waszmości służba to swawola. Wojna skończona, mości panie Baranowski, pakta białocerkiewskie zawarte, a ty ciągle napadasz na Kozaków, strugasz im paliki, stawiasz szubienice. Nie może tak być!
- Ja tylko bronię szlachty przed rezunami, czernią, która chciałaby nam wszystkim szyje urezać. Kto to ma czynić? Jego mość pan Potocki, który buławy w garści nie utrzyma? Hetman wielki, którego do wygódki muszą pachołkowie nosić?
- Nie przyszedłem tu, aby z waszmością toczyć dysputy. Wybacz, mości rotmistrzu, ale mam rozkazy, aby cię schwytać. Nie pozwolę ci zamienić tej nieszczęsnej krainy w piekło, gdzie pospołu z Kozakami będziemy się smażyć.
- Lepiej, aby na Ukrainie chwast i pokrzywy rosły, niźli hultajstwo na szkodę Jego Królewskiej Mości i Rzeczypospolitej mnożyć się miało - rzekł Baranowski z okrutnym uśmiechem. - Grzeczniej, mości panie Dydyński, bo nie jesteś swoim ojcem, abyś na mnie pokrzykiwał. A i szacunek winieneś gospodarzom tego domu, za których dusze piłem. Za panów Toporowskich, co ich czerń kłonicami i siekierami wybiła, żywcem trzewia wyrywała i okręcała nimi szyje, a kiedy już cały ród wygubili, trzy dni pili i radowali się, że Lachy pomerły. Dzieci ich na drzewie powiesili i w strzelaniu wprawiali się z łuków...
- Dość! - uciął Dydyński. - Oddaj, waść, szablę!
- Waszmość zasmucasz mnie, panie Dydyński - rzekł wolno Baranowski. - Ale cóż - nie jesteś z Rusi, z Bracławskiego, z Zadnieprza, z Wołynia, jeno z kurnej chałupy spod Sanoka. Zawsze myślałem, że odkąd zapadła unia lubelska, szlachta z Małopolski, Kujaw i Mazowsza chętnie nadstawi karku za krzywdy panów braci z Ukrainy. Wszak kto się za pachołkiem nie ujmie, ten się o żonę nie ujmie. A my, Rusini, gorsi widać dla was od czeladzi i rękodajnych, skoro za wyrżnięte dzieci nasze, za pohańbione niewiasty, popalone dwory za szable chwytać nie chcecie. Pokazała już szlachta koronna pod Piławcami, że lekką ręką talary błaznom, trefnisiom rzuca i równie lekko ucieka.
- Jest pokój, panie bracie. Czas zapomnieć krzywd.
- Pokój będzie wtedy, kiedy Chmielnickiego na palu zawiesimy, a czerń do pługa i folwarków wróci. A jeśli nie będą chcieli wracać, tedy ich tam batożkami zapędzimy.
- Panie Bidziński, zabierz ichmości broń!
- Chciałem z tobą po dobroci, panie Dydyński - rzekł z wyrzutem rotmistrz Baranowski. - Nie udało się. Szkoda.
Podszedł do okna.
- Stój! - krzyknął porucznik. Nie zdążył!
Jednym szybkim ruchem Baranowski zdusił płomień świecy stojącej na parapecie.
Na dziedzińcu padł strzał. Kula trafiła w jedną z baryłek pod kopytami koni...
Błysk poraził stojących najbliżej pancernych. Beczka wybuchła z hukiem, rozleciała się na kawałki, raniąc pobliskich towarzyszy, obalając od podmuchu wierzchowce, zmiatając z kulbak jeźdźców. Konie przysiadły z kwikiem na tylnych nogach.
- Stać, waszmościowie! - ryknął jakiś głos. - Stać i nie ruszać się, a żywi będziecie!
I zanim ktokolwiek zdołał rzec: amen, zmurszała palisada zaroiła się od zbrojnych. Konni, którzy wyrośli jak spod ziemi, wpadli do bramy, uzbrojeni w rusznice ludzie pojawili się na dachach dworskich zabudowań i stajni. Piesi mierzyli do ludzi Dydyńskiego z samopałów, konni czekali z szablami i rohatynami w dłoniach.
- Nie ruszać się, waszmościowie! - powtórzył ten sam głos. Należał do rosłego szlachcica o posiwiałych wąsach, przyodzianego w postrzępioną, pokiereszowaną kolczugę. - Jesteście otoczeni, a na dziedzińcu pełno prochu. Dwa strzały i do nieba całą chorągwią pójdziecie!
Któryś z towarzyszy przyskoczył do najbliższego stosu beczek, pchnął baryłkę, odbił dno i zamarł przerażony. Ze środka wysypał się czarny proszek.
- Jezus Maria! Prochy!
Jeden strzał wystarczył, aby rozrzucone na dziedzińcu beczki eksplodowały, rozrywając na strzępy pancernych. Ludzie Dydyńskiego zmieszali się, zadrżeli, cofnęli pod ściany dworu.
Dydyński i Bidziński rzucili się ku Baranowskiemu. Na próżno. Z trzaskiem pękły deski pawimentu, huknęły wyrzucane w górę tarcice posadzki. Wyskoczyli spod nich ludzie w porwanych deliach, żupanach i rajtrokach, uzbrojeni w szable, czekany i rusznice. Jak wicher wpadli między przerażoną czeladź, obalili ich, zmietli, przydusili ostrzami szabel do ściany.
Dydyński był szybszy.
Stał za rotmistrzem, trzymając lewą rękę na jego ramieniu. W prawej miał nabity pistolet. Długa, gładka, wyczyszczona do połysku lufa dotykała podgolonego łba pana stolnika tuż za prawym uchem.
- Ani mi drgnij, panie Baranowski - wysyczał Dydyński - albo wychędożysz diablice w piekle.
- Brać go! - wykrztusił Baranowski. - Na co cze... Dydyński z trzaskiem odwiódł skałkę. Ludzie spod chorągwi rotmistrza zamarli w pół kroku.
- Chyba cię towarzystwo nie słyszy. Wołaj głośniej!
- Mądrej głowie dość dwie słowie. Wyjrzyj, waść, na dziedziniec.
Dydyński rzucił krótkie spojrzenie przez okno. Jego chorągiew stłoczona wokół dworu była jak w potrzasku. Na palisadzie zasiadali strzelcy, brama dworska była zagrodzona przez jazdę pana stolnika. Nie było stąd wyjścia, chyba że na cmentarz albo prosto do nieba.
- Idź, waść, do drzwi - zakomenderował Dydyński. - Jeden ruch i strzelam.
- Strzelaj. Połowa z was nie zostanie. Zapadła cisza.
- Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma - podsumował krotochwilą Baranowski. - Co teraz?
- Ucisz się, waszmość. Myślę.
- Załatwmy rzecz po kawalersku - mruknął stolnik. - Po co krew szlachecką rozlewać? Wyjdźmy na szable. Położysz mnie, tedy sam z tobą do obozu pojadę. Ja położę ciebie, tedy odstąpisz i dasz mi ujść cało. Zgoda?
Dydyński namyślał się przez chwilę.
- Jak zaprzysięgniesz.
- Na święty krzyż. - Baranowski złożył dwa palce i przeżegnał się. - Mości panowie! Daję nobile verbum, że jeśli imć pan Dydyński położy mnie w pojedynku, tedy sam dobrowolnie wrócę z nim do obozu koronnego.
- A jeśli pan stolnik raczy mnie usiec - rzekł Jan - tedy ślubuję, że panu Baranowskiemu odejść wolno spod dworu pozwolę. Tak mi dopomóż Bóg.
- Opuścić broń! - krzyknął Baranowski do swoich. - Zróbcie miejsce!
Żołnierze z obu chorągwi odetchnęli z ulgą; opadły pistolety, czekany i pałasze, zarżały konie, którym poluzowano munsztuki, tu i ówdzie rozległy się wiwaty.
- Zapraszam. - Baranowski zrzucił z ramion delię i ruszył do sieni.
Wyszli na dwór. Był już zmierzch, więc zapalono latarnie i maźnice ze smołą. Towarzystwo i pocztowi z obu chorągwi pomieszali się ze sobą, ciągnęli pod ganek, gdzie stanęli kołem wokół swoich dowódców. Dydyński dobył broni, odpiął pochwę z rapci, oddał czeladnikowi.
- Poczynaj, waść.
Baranowski ciął krótko, w pierś, z nadgarstka. Jego husarska szabla z rozwartym kabłąkiem i szerokim paluchem brzęknęła cienko, zderzając się z zastawą czarnej szablicy Dydyńskiego. Porucznik wyprowadził odpowiedź, odskoczył i kiedy Baranowski ciął z łokcia w pierś, zaryzykował przeciwtempo, chcąc dosięgnąć łba przeciwnika błyskawicznym uderzeniem z nadgarstka.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czarna Szabla»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czarna Szabla» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czarna Szabla» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.