Jacek Komuda - Bohun
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Bohun» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2006, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Bohun
- Автор:
- Жанр:
- Год:2006
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Bohun: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bohun»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Bohun — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bohun», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dantez pierwszy rzucił się ku drzwiom pojazdu. Pudło pojazdu było wielkie, obijane srebrnymi guzami i aksamitem. Na drzwiach zawieszono maskę wykrzywiającą usta w ironicznym uśmiechu. Nie herb, nie klejnot właściciela, lecz posrebrzane oblicze, przypominające zasłony twarzy noszone przez aktorów; i takie, za jakimi piękne damy ukrywały swe twarze na maskowych balach. Francuz szarpnął za klamkę, ale Regnard odepchnął go i sam wskoczył do wnętrza. Dantez poszedł w jego ślady, a Knothe ze swoimi knechtami otworzył drzwiczki z drugiej strony.
W karocy zasiadała niewiasta. Była młoda, ubrana w aksamitną suknię wedle mody francuskiej, którą wprowadziła do Rzeczypospolitej Maria Ludwika – z koronkowym dekoltem odsłaniającym wypukłości piersi i plecy aż do linii łopatek, ozdobioną angażantami i koronkami przy rękawach. Czarnych włosów nie upinała wysoko ani nie zwijała w loki, lecz nosiła rozpuszczone z wpiętą w nie różą wedle rzadko spotykanej w Rzeczypospolitej modły hiszpańskiej. Rysów twarzy Dantez nie widział – niewiasta przycisnęła do niej złotą maskę nabijaną klejnotami. Jej wielkie, szare oczy okolone długimi, czarnymi rzęsami wpatrywały się z niepokojem w Regnarda i jego oberwaną kompanię.
– Oto jestem, Eugenio – powiedział Regnard cichym, złowróżbnym głosem. – Obiecałem wszak, że jeszcze się spotkamy. A ja zawsze dotrzymuję słowa.
– Szkoda fatygi, Regnard – rzekła zimnym, aczkolwiek lekko drżącym głosem. – Czyż nie wyraziłam się jasno, że wstrętne mi są twe karesy? A może nie panujesz nad sobą, jak ogier, co zwietrzy klacz i potrzeba ostrego wędzidła, aby utrzymać cię w porządku?
Regnard uderzył nieznajomą w twarz. Kobieta krzyknęła, upadła na bok. Maska wypadła jej z rąk, odsłaniając drobną twarzyczkę i karminowe usta. Regnard nie dał jej oprzytomnieć. Chwycił za włosy, poderwał w górę, powlókł w stronę drzwi, a potem uderzył ją jeszcze raz, chwycił pod ramię i brutalnie wypchnął na zewnątrz. Eugenia krzyknęła znowu. Stoczyła się po schodkach prosto pod podkute buty Knothego i jego rajtarów, w brud i pył gościńca. Dantez patrzył na to wszystko rozszerzonymi przerażeniem oczyma. Co to miało znaczyć? Przecież Regnard prosił go o pomoc w porwaniu swojej ukochanej, której ręki odmówili mu jej opiekunowie – Fredrowie. O co, do kroćset, tu chodziło?!
Zdyszany Regnard chwycił Eugenię za włosy i brutalnie postawił na nogi, odchylił jej głowę w tył.
– Mości kawalerowie. Popatrzcie na tę przeklętą murwę, na tę ladacznicę, parszywą francowatą przechodkę! Dziś oto nastał dzień, w którym przyszedłem podziękować jej za wszystko, co dla mnie uczyniła. I wierzajcie mi, odpłacę się jej godnie!
Chwycił ją za suknię na piersiach i rozerwał, drąc aksamit i koronkową koszulę, rozchylając gorset podtrzymujący kształtne piersi zwieńczone dużymi, ciemnymi jagodami.
– Kto pierwszy do tej murwy, mości panowie!? Spieszcie się, nim jej głowa spadnie!
Rajtarzy poruszyli się, zaskoczeni. To co uczynił Regnard, było tak niespodziewane, że nikt nie pomyślał o zażyciu odrobiny uciechy ze schwytaną dzierlatką. Nawet Knothe splunął przez połamane zęby, zamrugał lewym okiem, zapadniętym z głąb czaszki.
– Lepiej ją zabij, kamracie. Nie ma czasu na zabawy!
– Bierzcie ją kto chce! Nie będę dwa razy prosił.
Eugenia wrzasnęła, szarpnęła się w uścisku, chlasnęła Regnarda w policzek, pozostawiając na nim czerwone szramy po paznokciach. Mężczyzna uderzył ją na płask w twarz, obrócił i chwytając oburącz kształtną głowę niewiasty, z rozmachem walnął jej czołem w stopień karocy. Potem chwycił Eugenię wpół, rzucił twarzą do podłogi pojazdu, złapał za tren sukni i rozerwał na pół, odsłaniając kształtne uda, osłonięte karmazynowymi pończochami z podwiązkami.
– Nie ma chętnych, to ja będę pierwszy! – warknął. Chwycił dziewczynę za włosy, rozpiął wams i...
Zamarł, czując mocne ukłucie z boku szyi.
Dantez przyłożył mu ostrze pałasza do gardła.
– Regnard, zostaw ją!
Francuz zamrugał i wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu.
– Nie bądź głupcem, Dantez! – wycedził. – Tylko o to jedno cię proszę...
– Oszukałeś mnie, Regnard! Mieliśmy uwolnić twoją ukochaną, a to... jakaś zemsta. Nie mogę pozwolić, abyś zgwałcił i zamordował niewinną damę! – wykrzyknął Dantez, drżąc ze wzburzenia.
– To dworska murwa. To intrygantka, która posłałaby cię na szafot jednym skinieniem palca!
– Milcz i odsuń się.
– Nie wiesz, co robisz, panie kawalerze! To piekielna ladacznica, służka Marii Ludwiki...
Regnard jęknął i odskoczył, gdy ostrze rapieru wytoczyło z jego szyi strużkę krwi.
Knothe szybko jak błyskawica sięgnął za plecy, po lewak, dał znać rajtarom i...
Rozległ się głuchy trzask odciąganego kurka. Rajtar zamarł, kiedy prosto w oczy zajrzał mu czarny otwór lufy. To nie był pistolet ani półhak, ale mały garłacz. Rozszerzający się lejkowato otwór krył solidny ładunek siekańców, bretnali, a może nawet tłuczonego szkła.
– Dantez, ty durniu! – jęknął Regnard. – Ona nie może przeżyć. Zabije nas wszystkich! Pośle na szubienicę, a wcześniej wydrapie ci oczy, ty... rycerzu bez skazy.
– Odstąpcie od karocy! Nie będę dwa razy prosił.
– Zawsze byłeś głupcem, Dantez! To jakieś... szaleństwo. Nie broń tej kobiety, bo nie wiesz... To jest Eugenia de Meilly Lascarig, primo voto Godebska. To kobieta, przez którą zostałem banitą!
– Kij ci w rzyć, Regnard – warknął Dantez. – W dupie mam twoje włości i dostojeństwa! A jakbym pludry rozpiął, to pokazałbym ci, co myślę o twej karierze na dworze, spiskach i intrygach. Zapomniałeś, że mam swój honor! Nie wezmę udziału w tak podłej zbrodni!
– Konie! – krzyknął jeden z rajtarów. – Konie na gościńcu!
Knechci Knothego rozbiegli się w mgnieniu oka. Jedni rzucili się do rumaków, inni w stronę lasu. Dantez przycisnął ostrze pałasza do piersi Regnarda, pogroził mu garłaczem.
– Ani drgnij!
– Dantez, uciekajmy! – jęknął Regnard. – Nie zostawajmy tutaj! Błagam!
Ziemia zadudniła pod kopytami koni. Szybko i sprawnie otoczyła ich gromada jeźdźców na koniach. Dantez odetchnął. Po żupanach, karmazynowych deliach, giermakach, kolczugach i bechterach, po wysokich kołpakach ozdobionych czaplimi i sępimi piórami poznał Polaków. Jeźdźcy stanęli przy karocy z szablami i rohatynami w dłoniach, czeladź mierzyła z bandoletów i arkebuzów.
– Co tu się dzieje?! – zakrzyknął młody szlachcic w karmazynowej delii z sobolim kołnierzem, w dostatnim żupanie z pętlicami i rysim kołpaku ozdobionym szkofią z pękiem czaplich piór. Dostrzegł damę, zmitygował się, zdjął nakrycie głowy i skłonił się dwornie.
– Waćpanna wybacz, że niepokoję – rzekł. – Zobaczyliśmy karocę i trupy. Tedy pomyślałem, że tu gwałt się dzieje.
– Dobrze, waszmość, myślałeś – powiedziała Eugenia niskim, pięknym głosem. – Jesteśmy ofiarami raptu. Napadła nas... swawolna kompania pod wodzą... tego oto kawalera.
I tu nagle wskazała na Danteza!
Bertrand zamarł. To... To nie mogła być prawda...
– Ten człowiek – Eugenia rozszlochała się, spoglądając na Francuza – chciał zadać mi gwałt!
Młody szlachcic spojrzał Dantezowi prosto w oczy.
– Stój i nie ruszaj się, waszmość! – wycedził. – Oddaj broń i chodź z nami do starosty! Jesteś winny raptu i gwałtu, a jako schwytanemu in recenti na miejscu popełnienia występku, czeka cię sąd i szubienica!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Bohun»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bohun» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Bohun» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.