Jacek Komuda - Bohun

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Bohun» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2006, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bohun: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bohun»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bohun — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bohun», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Gdy stanął u stóp pohybla, nie był w stanie uczynić ani jednego, ani drugiego. Szubienica wznosiła się nad nim – straszna, wyniosła i smukła. Spoglądając wzdłuż długiego bala i poprzeczki, do której uwiązany był stryk, poczuł, że płacze, a łzy same spływają mu spod powiek. Opanował się z trudem. Nie chciał umierać. Nie chciał odchodzić w tak głupi i straszny sposób, powieszony za zbrodnię, której nie popełnił.

Był głupcem, bo zawierzył naukom ojca. Przeklętym kpem, bo starał się postępować wedle zasad honoru. Teraz, stojąc u stóp szubienicy, Dantez czuł, że gdyby tylko dano mu drugą szansę, oddałby wszystko co posiadał, odrzuciłby od siebie całą dumę, wszystko co wyniósł z ojcowskiego domu, aby pożyć trochę dłużej, niż tylko do czasu, kiedy oprawca założy mu na szyję konopny powróz. Teraz, u stóp pohybla, jego honor niewart był złamanego szeląga.

Jak obłąkany wpatrywał się w woźnego, który czterokrotnie odczytał wyrok – za każdym razem zwracając się ku innej części rynku. Dobosze uderzyli w bębny; ich dudnienie głuszyło słowa księdza odmawiającego modlitwę, żegnającego skazanych krzyżem. Ktoś chwycił Danteza za ramię. To był subtortor. Ruchem ręki pokazał mu narychtowaną szubienicę. A więc właśnie nadszedł czas.

Dantez szedł... zrozpaczony, z duszą na ramieniu. Każda przebyta piędź zdawała mu się milą, każdy krok trwał wieczność. A przecież do tej właśnie wieczności zmierzał Francuz.

A kiedy stanął przed pohyblem, o krok od drabiny, pomyślał, że za ratunek z opresji oddałby nawet duszę diabłu.

– Przeklęty! – wymamrotał. – Jestem przeklęty na wieki...

Kat czekał, dzierżąc w dłoni stryczek nasmarowany świeżo dziegciem. Pachołkowie popchnęli Danteza ku drabinie opartej o szubienicę. Jeszcze chwila, a wstąpiłby na nią, wspiął się na górę; wówczas kat założyłby mu stryk na szyję, a ceklarz wytrącił oparcie spod nóg.

Bertrand nie liczył już nawet na cud. Nie wierzył, że coś się stanie; nie spodziewał się, że padnie grom z jasnego nieba albo miasto zadrży w posadach. Czekał na śmierć.

A jednak cud nastąpił.

– Wstrzymać egzekucję! – zakrzyknął jakiś głos.

Dantez zamrugał. Odwrócił się i ujrzał, jak na szafot wpadł niski, gruby szlachcic w aksamitnym żupanie, w kołpaku z czaplim piórem. Bertrand rozpoznał go od razu. To był Marcin z Niedzielska Madaliński, starosta jurydyczny przemyski.

Szlachcic, który skazał go na śmierć za zbrojny napad i próbę usilstwa...

– Stać! – krzyczał starosta donośnie. – Stać! Wstrzymać się!

Tłum zaszumiał, zahuczał. Z szeregów pospólstwa sypnęły się gwizdy, śmiechy. Może poleciałyby kamienie, ale czworobok rajtarów wokół szafotu studził gniew plebsu, zawiedzionego, iż może ominąć go tak podniosłe widowisko, jak wieszanie zamorskich sodomitów, Franków, Niemców i Angielczyków.

Starosta podał jakiś papier staremu, posiwiałemu woźnemu.

– Dzisiaj są imieniny królewskie! – krzyknął do tłumu. – Nasz pan, Jan Kazimierz Waza, król Polski, wielki książę ruski, pruski, mazowiecki i inflancki, w wielkiej i niezmiernej łaskawości darowuje życie jednemu ze skazańców. Karę gardła zamienia mu na wieczystą infamię i banicję z granic Korony i Litwy!

Szmer rozszedł się między pachołkami, rajtarią, wśród patrycjatu miejskiego zasiadającego za otwartymi oknami ratusza i w podcieniach gmachu. Ucichł, gdy nadzorujący egzekucję wachmistrz dał znak, aby znów uderzono w bębny.

Danteza i dwóch rajtarów skazanych na utratę gardła odprowadzono na środek szafotu. Czekał tam starosta, ksiądz, wachmistrz i sześciu czarno odzianych rajtarów. Znów uderzono w werble, ich warkot zagłuszył pomruki tłumu.

Dantez spojrzał na pozostałych skazańców. Było ich w sumie trzech, tymczasem karę darować miano tylko jednemu. A to znaczyło, że musieli zdać się na ślepy los...

Szybko postawiono przed nimi bęben. Jeden z hajduków starościńskich rzucił na skórę trzy czarne kości do gry.

– Zasady są proste – zabrał głos starosta. – Jeden z was wygra dziś swoje życie. Do jednego uśmiechnie się szczęście i fortuna. Dwaj pozostali dadzą gardła. Ten kto wyrzuci najwięcej oczek, odejdzie wolno. Rzucajcie w imię Boże i niechaj sprzyja wam szczęśliwy traf!

Dantez zadrżał. Ocalenie, które nadeszło, nie było wcale jutrzenką nadziei. Prędzej igraszką okrutnego losu. Francuz jeszcze nie wziął kości do ręki, a wiedział już, że jego wynik będzie najniższy, jak zwykle nie będzie miał szczęścia.

Na początku nikt się nie poruszył. Bębny zadudniły głucho. Potem zapadła cisza, milczenie, w którym Dantez słyszał tylko pomruk nadchodzącej burzy i ciche chrapanie rajtarskich fryzów.

– Dalejże – przemówił wachmistrz. – Kto rzuca pierwszy?!

Skazańcy spojrzeli po sobie. W końcu jeden z rajtarów podszedł do bębna, ujął w dłoń kości i zamknął oczy. Potrząsał kostkami długo w drżącej ręce; wreszcie rzucił.

Kości zastukały po napiętej skórze bębna.

Sześć, pięć, dwa...

Rajtar otworzył oczy. Otarł pot z czoła, lekki rumieniec wypełzł na jego bladą twarz. Wynik był arcyzacny. Stawka została ustawiona wysoko. Zbyt wysoko!

Dantez nie kwapił się do rzutu. Dygotał na całym ciele, a zimny pot zalewał mu oczy. Ustąpił miejsca drugiemu ze skazańców. Rajtar podszedł do bębna, wziął w dłoń kości, a potem zaszlochał.

– Nieeeeeee... – wyjęczał. – Darujcie, zacni ludzie! Nie każcie mi!

Pachołkowie chwycili go pod ręce.

– Rzucaj, do kroćset! – zakrzyknął starosta. – Niechaj Bóg się nad tobą ulituje.

Rajtar wyrywał się, upuścił kości. Siłą wciśnięto mu je znów do ręki. Niemal natychmiast wypadły z dygocącej dłoni.

Sześć, pięć, dwa...

Starosta, hajducy i rajtarzy cofnęli się z jękiem. Woźny odczytał głośno wynik, a wówczas wśród tłumu odezwały się okrzyki zdziwienia.

Teraz przyszła kolej na Danteza. Starosta popatrzył niego wyczekująco. Milczenie przedłużało się...

Bertrand padł na kolana przed bębnem. Podtrzymano go, aby mógł wziąć kości. Francuz chciał potrzymać je dłużej w ręku, ale chwycił go paroksyzm strachu, dłoń opadła bezwładnie, a kości wyleciały na gładką skórę bębna. Dantez widział jak opadały w dół, jak obracały się z wolna...

Każde z oczek miało oblicze trupiej czaszki... Każde było jego życiem! W każdym czaiła się zarazem okrutna, biała śmierć!

Sześć, pięć...

Ostatnia kostka, ciśnięta niezgrabnie, odbiła się od bębna, przeleciała nad krawędzią...

Spadła na deski szafotu, toczyła się ze stukotem...

Wpadła do dziury po sęku! Znikła!

Jęk zawodu wyrwał się z piersi hajduków, kata i pachołków. Starosta spiorunował wzrokiem Danteza.

– Przegrałeś waszmość! Dalej, zabierajcie go!

Pachołkowie powlekli Danteza ku szubienicy. I właśnie wtedy ktoś zastąpił im drogę. To był młody, ciemnowłosy szlachcic. Marek Sobieski.

– Stać! – rzekł władczym głosem. – Wstrzymać się!

– O co chodzi waszmości? – zapytał starosta. – Przegrał niechybnie.

– Nie wiadomo, ile wyszło na ostatniej kości. Odnajdźcie ją i sprawdźcie!

– Niech rzuca jeszcze raz! – mruknął wachmistrz.

– A po co?! – warknął starosta. – Nie ma czasu! I tak będzie wisiał!

– Veto! – rzucił wściekle Sobieski. – Nie pozwalam. Azaliż to, panie Madaliński, wyzbyliście się już cnót i resztek sumienia? Nie pozwolicie więźniowi pod szubienicą mieć chociaż cienia szansy na odmianę losu? Iście to po chrześcijańsku.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bohun»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bohun» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Jacek Dąbała - Prawo Śmierci
Jacek Dąbała
Jacek Piekara - Arrivald z Wybrzeża
Jacek Piekara
Jacek Komuda - Imię Bestii
Jacek Komuda
Jacek Dukaj - Inne pieśni
Jacek Dukaj
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
Jacek Dukaj - Czarne Oceany
Jacek Dukaj
Jacek Piekara - Miecz Aniołów
Jacek Piekara
Jacek Piekara - Sługa Boży
Jacek Piekara
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Dukaj
Отзывы о книге «Bohun»

Обсуждение, отзывы о книге «Bohun» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x