Jacek Komuda - Bohun
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Bohun» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2006, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Bohun
- Автор:
- Жанр:
- Год:2006
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Bohun: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bohun»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Bohun — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bohun», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dantez mrugnął porozumiewawczo do rajtarów. Jak na komendę, krzyknęli, ryknęli przeraźliwym głosem, wykrzywili gęby w szkaradnych grymasach, poczęli warczeć, szczekać i wyć, szczerząc zęby, łypiąc oczami, wywalając języki.
Chłopi rozpierzchli się jak stadko kuropatw, gubiąc łapcie, chodaki, kalety i kobiałki. Na schodach został jeno rozweselony hajduk i... jeszcze jakiś człowiek przyodziany w krótki, żółtawy wams z koronkowymi mankietami oraz pelerynę zarzuconą na lewe ramię. Bertrand spojrzał na niego i śmiech zamarł mu w gardle. Skoczył do kraty, zacisnął ręce na żelaznych prętach.
– Regnard! – wysyczał wściekle, ale z nadzieją w głosie. – Wróciłeś!
Nieznajomy błysnął w uśmiechu długimi, żółtymi zębami.
– Przyszedłem, aby popatrzeć na głupca, mości kawalerze.
– Regnard! – wydyszał Dantez. – Błagam cię. Przyznaj się do wszystkiego. Opowiedz, co stało się przy karocy... Nie możesz przecież... Zaklinam cię w imię twego honoru, abyś poszedł do starosty! Abyś wyznał prawdę!
– I narobił w pludry, kiedy będą mnie wieszali? Ja, mości Dantez, mam nader delikatną szyję i nie lubię przeciągów. Dlatego zaszczyt reprezentowania mnie w tak doniosłym wydarzeniu, jak jutrzejsza kaźń, pozostawiam wyłącznie tobie, mój ty panie kawalerze bez skazy na sumieniu.
– To ty powinieneś być na moim miejscu! Ty jesteś winien wszystkiemu! Zaklinam cię w imię honoru i uczciwości...
– Mój honor to kupa łajna, mości kawalerze. Spłynie ze mnie dziś wieczorem, gdy w zamtuzie u Appianich zażyję kąpieli z ladacznicami. A kiedy będę spał w objęciach meretrycy, tobie na pohyblu zakraczą do snu kruki i gawrony.
– Po zdradzie, której się dopuściłeś, godzien jesteś śmierci, Regnard. Bądź przeklęty!
– Gdybyś nie był głupcem, Dantez, dziś wieczorem razem zabawialibyśmy się u Appianich. Ale ty dałeś się ponieść honorowi. I znowu chciałeś naprawiać świat, sam przeciw wszystkim. A świat, mój zacny Bertrandzie, to ściek, gnój i łajno, w którym na powierzchnię wypływają tylko najgorsze ścierwa.
– Takie jak ty! – zakrzyknął Dantez. – Oby robactwo zżarło cię za życia. Ty skurwysynu! Ty krzywoprzysiężco!
– Coraz lepiej – roześmiał się nieznajomy. – Zaiste, jak widzę, jesteś wielce pojętny. Szkoda tylko, że ta nauka przychodzi cokolwiek za późno. Czy mam coś komuś przekazać od ciebie?
Dantez nie odpowiedział. Odwrócił się, odszedł, rzucił się na słomiany barłóg. Z tyłu słyszał zimny, szyderczy śmiech Regnarda. A potem oddalający się stukot butów na kamiennej posadzce.
Zdradzono go, zaprzedano na śmierć! I pomyśleć, że gdyby nie był tak uparty, gdyby nie mieszał się do tej całej sprawy lub po prostu uszedł, nie siedziałby teraz w lochu. Owszem, pewnie oskarżono by go, ścigano, ale mógłby dostać od losu jakąś szansę godnego życia. Mógł ujść do wojska pod hetmańską jurysdykcję. Mógł dostać glejt, salvum conductum od króla albo okupić się, a z czasem odpokutować winę. Wszak w kraju, który udzielił mu gościny, katowskie żelaza i tryby rdzewiały po miejskich wieżach, a więzienia świeciły pustkami. Niestety, schwytano go in recenti, w trakcie napadu i raptu na gościńcu. To wszystko oznaczało szubienicę i śmierć. Gdyby jeszcze miał możnych protektorów... Gdyby miał jakichś przyjaciół, rodzinę, może udałoby mu się wywinąć od stryczka. Niestety, Dantez był sam jak palec w dziurawym bucie.
Najgorsze zaś, że tak naprawdę nie był winny temu, o co go oskarżono! To była pomyłka, przerażająca intryga, której nie był w stanie zrozumieć. Gdyby uciekł... Gdyby nie był takim głupcem...
Wszystko zaczęło się dwa dni temu, na gościńcu.
* * *
– Podali mi czarną polewkę – rzekł Regnard z poszarzałą twarzą. – Znaczy się, odmówili ręki polskim obyczajem.
– A ona? Co na to rzekła? – spytał Dantez.
– Cóż miała rzec, skoro zaraz omdlała. Słowo opiekuna to świętość. Dość mu ręką skinąć, a zaraz włosy jej zgolą i do klarysek powleką. A wtedy co uczynię? Klasztor zdobędę? Petardą bramę wysadzę? Za to jest infamia i anatema. A jakby tego jeszcze było mało, czeka cię piekło po śmierci.
– Moja szpada jest na twe usługi, mości Regnard. Przysługa za przysługę.
Liście krzaków zaszeleściły. Wyjrzał zza nich ospowaty rajtar w krótkim, porwanym kolecie, w pelerynie zarzuconej zawadiacko na lewe ramię i kapeluszu z podwiniętym po muszkietersku rondem.
– Jedzie! – syknął Knothe, zaufany poplecznik i kompan Regnarda de Couissy. – Nie ma eskorty, tylko dwóch forysiów na woźnikach. Pół pacierza strachu i dziewka twoja, panie Regnard.
– Na koń, waszmościowie!
Szybko poderwali się z ziemi, skoczyli na siodła i kulbaki. Wychynęli z lasu na gościniec. Zapadał zmrok. Za sobą mieli czerwoną łunę zachodu, a na wprost mroczniejący bór; pusty trakt biegnący w stronę niedalekiego brodu na Sanie. Za ich plecami ogromny stary wiatrak rozkładał ku niebu kikuty poszczerbionych, rozpadających się skrzydeł.
Powóz ujrzeli od razu. Była to wielka, gdańska karoca zdobiona fręzlami i srebrnymi ćwiekami, o oknach zasłoniętych firanami. Sześć siwych cugowych woźników ujętych w szor zwieńczony kitami i kosami szło równą rysią, potrząsając łbami, z których zwieszały się czerwonawe pióropusze. Tak maścisty i sprzęgły cug musiał kosztować fortunę.
– Dalej! – huknął Regnard. Jak jeden mąż skoczyli ku karocy; zanim zdążyła zrównać się z wiatrakiem, doskoczyli do drzwi z obnażonymi pałaszami i rapierami.
– Halt! – krzyknął Knothe.
– Stój! – zawtórowali mu Regnard i Dantez.
Forysie nie dali się zaskoczyć. Pierwszy z lewej chlasnął batem; rzemień ze świstem spadł na głowę i plecy Regnarda. Francuz krzyknął, omal nie zwalił się z siodła. Drugi strzelił biczem nad końmi. Ogromne siwe woźniki poderwały łby, poszły skokiem. Karoca nabrała pędu, pomknęła gościńcem jak wicher, z łoskotem kopyt końskich, z brzękiem ozdób, z coraz szybszym łomotaniem kół.
Knothe porwał za puffera. Złożył się, strzelił do drugiego stangreta...
Chybił!
Dantez wbił ostrogi w boki konia. Pochylił się w siodle, ze wzniesionym pałaszem dopadł forysia. Słysząc zbliżający się z boku łomot końskich podków, sługa obrócił się, strzelił biczem po raz drugi, lecz Francuz zastawił się ostrzem. Bat uderzył go w czoło, chlasnął po plecach. Dantez szarpnął się wstecz; omal nie spadł z siodła galopującego wierzchowca, przytrzymał się kuli przedniego łęku, zaparł w strzemionach i wyrwał bat z ręki forszpana.
Sługa krzyknął, skulił się w kulbace. Dantez ponaglił konia, szturchnął go ostrogami. Zrównał się z cugowym, podsobnym siwkiem, a potem trzasnął płazem przez plecy forysia. Ten wrzasnął, zwalił się w bok, wpadł między szory, zniknął pod kopytami rozpędzonych, chrapiących z przerażenia woźników.
Dantez nie wahał się ani chwili dłużej. Konie gnały jak szalone, pędziły niby wiatr, ciągnąc turkocącą, podskakującą na kamieniach karocę. Jednym szybkim ruchem wyrzucił nogi ze strzemion, skoczył na siwka, chwycił za rozwianą grzywę, podciągnął się do góry i usadowił w kulbace. Drugi stangret krzyknął, zamierzył się batem, lecz w tejże samej chwili galopujący tuż obok Knothe zdzielił go w łeb kościaną kolbą pistoletu, złapał za kark, przygiął do kulbaki. Dantez chwycił cugle lejcowego konia, ściągnął je w tył, odchylił się, powstrzymując szalejącego woźnika.
Udało mu się, choć nie bez trudu. Siwek zarżał dziko, rzucił łbem, zwolnił, a wraz z nim pozostałe wozaki w poszóstnym szorze. Karoca zakołysała się, toczyła coraz wolniej, a potem stanęła w chmurze pyłu i kurzu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Bohun»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bohun» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Bohun» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.