Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata

Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zbliżają się wybory gubernatora Petersburga. Spiskowcy, stosując przemoc i tortury, chcą zapewnić wygraną swojemu kandydatowi. Na nic się to jednak nie zdaje, bo zwycięzca zostaje zabity strumieniem…

Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Ołgoj-Chorchoj? Witam.

— Aa, pan Psychokrata we własnej osobie! Jeszcze żyjesz?

— Niedoczekanie twoje, Ołgosza, czyli Chorchosza. Słuchaj, kiedy ostatnio widziałeś Dimkę Christoforowa?

— Dzisiaj. Ohydny widok.

— Więc jesteś w temacie?

— W temacie czego?

— W temacie jego problemów.

— Tak. Niestety. Całą kamizelkę mi zasmarkał.

— Jasne. A więc chcę cię poinformować, że zbieramy się u mnie jutro, o dziewiętnastej…

— Jacy my?

— Drabanci. Dziadki. Wszyscy.

— A co ja mam z tym wspólnego?

— Nie pieprz, Grigorij! To poważna sprawa i dotyczy nas wszystkich. Dzisiaj Dimka, jutro ty.

— Ty mnie nie… tego… Dla mnie to już na pewno byście się nie zbierali.

— Zapewniam cię, że tak.

— Przecież mnie nienawidzicie!

— Nie przesadzaj, Ołgosza. Nie przeceniaj swojego znaczenia.

To prawda, jesteś człowiekiem niepociągającym, ale też jednym z nas, i na razie nikt tego warunku nie odwoływał. I nie może odwołać…

Prościej było się nie spierać. Prościej było się zgodzić i zrobić po swojemu.

— Dobrze. Przekonałeś mnie. Zastanowię się. O dziewiętnastej, mówisz? Co my jutro mamy, piątek?

— Tak. Jutro, u mnie, o dziewiętnastej.

— Zastanowię się.

— Ty mi tu nie pieprz głupot!

— Postaram się. A ty żyj. Jeśli ci się uda.

— Już ci powiedziałem, kurczę, że niedoczekanie!

Tengiz położył słuchawkę na widełki, ostrożnie, jakby była zrobiona z najdelikatniejszej porcelany, i głośno wypuścił powietrze przez nos.

— Co za wstrętny typ — powiedział.

— Przyjdzie? — spytała Olga.

— Nie wiem. Tak w ogóle to trochę się mnie boi, więc może nawet przyjdzie.

— A ty się go nie boisz? — Olga uważnie przeglądała się w lustrze, jakby widziała się po raz pierwszy po długiej przerwie.

— Trochę tak.

— Ale dlaczego? Rozmawiałam z nim kiedyś przez telefon. Uprzejmy. I absolutnie nieszkodliwy, sądząc z głosu.

— Tak. Ale pozory mylą, jak powiedział jeż, schodząc ze szczotki ryżowej.

— Tylko bez świństw, bardzo cię proszę. A jaki on ma talent?

— Umie perfekcyjnie nienawidzić.

— To wasz sensei uczy również nienawiści?

— Sensei nikogo niczego nie uczy. On tylko otwiera wrota.

— Jak to?

— Człowiek patrzy i widzi przed sobą płot. A może nawet mur. Kamienny. A sensei mówi: oto drzwi, otwórz je i idź…

— No i co?

— I człowiek idzie.

— A co z nienawiścią?

— Wszedł w niewłaściwe drzwi. To była pomyłka.

— Sensei się myli?

— I to dość często. Dał Griszce Tragedię amerykańską , a Griszka zamiast tego przeczytał Podróż do kresu nocy .

— Nie rozumiem.

— Nikt tego nie rozumie. Myślisz, że sam sensei rozumie? Ni cholery.

— Możesz się obejść bez mocnych słów?

— Mógłbym, tylko po co?

— Na prośbę ludu pracującego.

— Tak jest. Głos ludu głosem Boga.

— Opowiedz mi lepiej o tym swoim Ołgoj-Chorchoju. Co to w ogóle znaczy?

— Po mongolsku oznacza to „straszny robal”. Jest taka legenda, że występuje na pustyni i zabija na odległość: albo trującym gazem, albo ładunkiem elektrycznym.

— A co ma z tym wspólnego twój Grisza?

— Słuchaj, księżniczko, po co ci te informacje?

— Szkoda mi go.

— Coś takiego. Przecież nawet go nie widziałaś.

— To opowiedz coś o nim.

— Mały, gruby, nieogolony, nieruchome spojrzenie. Niechlujny.

— Zepsute zęby?

— Nie pamiętam. Chyba tak. Nie ma w zwyczaju pokazywać zębów.

— Nigdy się nie uśmiecha?

— Chyba nigdy. Dlaczego miałby się uśmiechać? Jest sam jak palec, ani przyjaciół, ani krewnych…

— Dlaczego?

— Krewni umarli, a przyjaciół pogonił.

— Czemu?

— A myślisz, że przyjemnie jest utrzymywać kontakty z człowiekiem, który na twój widok pyta ze zdumieniem: „To ty jeszcze żyjesz?”

— Nie wiem. Pewnie nieprzyjemnie. Ale przecież nie pyta na serio?

— A skąd ja mogą wiedzieć, może i na serio. Był czas, że należał do towarzystwa, potem się wycofał. Po prostu przestał przychodzić i dzwonić. Żyje sam dla siebie. Siedzi w swojej komórce jak karaluch i czyta cudze listy.

— Po co?

— Takie ma hobby. Skupuje stare archiwa rodzinne. Włóczy się po wysypiskach, po śmietnikach i zbiera stare listy. Jak włóczęga.

Jeśli jakiś dom przeznaczono do rozbiórki, on już tam jest, z workiem i latarką… Speleolog cholerny.

— Naprawdę go nie lubisz.

— A za co miałbym go lubić? Za to, że nas wszystkich nienawidzi?

— No to co? Ty też wszystkich nienawidzisz.

— Nieprawda. Mnie tylko czasem mdli. A on nienawidzi naprawdę.

— Skąd wiesz?

— Przyjdź do mnie jutro, to sama zobaczysz.

— Nie — skrzywiła się Olga.

— Co „nie”?

— Nie przyjdę. Nie lubię się z wami spotykać.

— A właśnie, dlaczego? Już dawno chciałem cię zapytać.

— Sama nie wiem. Czuję się nieprzyjemnie. Albo paskudnie. Albo nieprzyjemnie paskudnie.

— Dziwne. Przecież to nie są banalni ludzie. Każdy z nich to osobowość.

— Nie mówmy o tym. Lepiej opowiedz o tym swoim Ołgoju.

— Akurat on jest najbardziej przeciętny z nas. Pojęcia nie mam, co jeszcze można by o nim powiedzieć.

— Kim są jego rodzice?

— Już nie żyją. Nie miał nawet roku, gdy zmarła mu matka, a ojciec umarł ze trzydzieści lat temu. Kiedyś chyba zlał go pasem, ze złością, dziko, za jakieś drobne przewinienie i natychmiast zszedł na serce. On też nie był pospolitym człowiekiem; słynny architekt, budował wille dla władzy, laureat, akademik, partyjny. Pił na umór przez całe życie. Człowiek o wielkich namiętnościach i słabym zdrowiu. Jego ulubione powiedzonko: „Wszystko, co jest na świecie, to albo niewiadoma, albo oszustwo…”

Zamilkł, poszedł do kuchni, wyciągnął z lodówki puszkę dżinu z tonikiem, otworzył, łyknął, potem spostrzegł się i zapytał:

— Chcesz?

Olga pokręciła niecierpliwie głową.

— Opowiadaj dalej.

— Właściwie nic już nie wiem. Został sam, z macochą. Miał, dajmy na to, dziesięć lat, a macocha dwadzieścia. Podobno to była nieprawdopodobna piękność i skończona kurwa… Wybacz, ale nie da się tego inaczej określić. Przeżyła swojego architekta o dwadzieścia lat, piła jak smok, a pod koniec życia jeszcze dawała w kanał, mieszkała sama w pięciopokojowym mieszkaniu i w końcu sprzedała wszystko — dywany, kryształy, wszystko aż do ostatniego krzesła, zostawiła po sobie gołe ściany i klitkę Griszy, w której mieszkał z jakąś staruchą, służącą, co była dla niego tym, czym Arina Rodionowna dla Puszkina… A, do diabła z nim! Јapko, chodź do mnie…

— Nie waż się mówić do mnie „łapko”!

— A to dlaczego?

— A dlatego że to ten twój Robert wymyślił.

— Dobrze. W takim razie będę do ciebie mówił „nóżko”. Nogo.

Nogo mojego życia. Żegnajcie, przyjaciele, na zawsze, nie mogę dłużej cierpieć. Ręka losu złamała miłości nogę…

— Boże, jak ty mnie męczysz!… Posuń się.

— Mmm?

— Nie. Nie chcę. Przestań.

— Główka boli?

— Wszystko mnie boli. Przez cały dzień prałam.

— Wyginiemy!

— Nie bój się, nie wyginiemy. Ta wasza wspaniała Marisza zagwarantuje reprodukcję z naddatkiem.

— No, nie wiem. Marisza ma trójkę… a może czwórkę? Nie pamiętam. Niechby nawet czwórkę. En-pe-prez — dwójkę, Robert jedno. Jurka Wariograf — zero i zmiany nie są przewidywane. Dimka — zero…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadije Strugacki
Arkadije Strugacki - Tesko je biti Bog
Arkadije Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkady Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadij a Boris Strugačtí
Отзывы о книге «Bezsilni tego swiata»

Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x