Następnego dnia Piotr Iwanowicz pojechał do pracy pełen takich niespokojnych myśli. Chociaż zjawił się — jak wypada komuś, kto wrócił z delegacji — solidnie spóźniony, żaden przyrząd w jego laboratorium nie był włączony, cały zaś personel inżynieryjno—techniczny palił papierosy obok digestorium i z okazji zbliżającego się Nowego Roku omawiał kwestię pędzenia bimbru.
— Jakie tam wężownice, to wszystko jest przestarzałe, nadaje się do karykatury w „Krokodylu”! — mocnym głosem wyjaśniał asystent Syczow. — Wiecie, jak technika poszła do przodu? Bierzemy rondel, miskę, trzy kilo cukru, dwie paczki drożdży, stawiamy na gaz… Dzień dobry, Piotrze Iwanowiczu! Witamy po powrocie.
Świadomość, że z jego pojawieniem się pracownicy pierzchli na swoje stanowiska pracy, przywróciła Piotrowi Iwanowiczowi na pewien czas szacunek do siebie samego. Raźno zabrał się do załatwiania spraw: sporządził i oddał sprawozdanie z podróży służbowej, wypełnił blankiet delegacji i odniósł do księgowości, wpadł do głównego inżyniera, żeby opowiedzieć o podróży. Główny przywitał go serdecznie. „Tak — pomyślał Piotr Iwanowicz a co to będzie, jak się dowie?” Potem wrócił do pracowni, zaprosił do siebie kierowników i dowiedział się, co podczas jego nieobecności zostało zrobione. Zrobiono niewiele, wszyscy podawali wielce uzasadnione powody, usprawiedliwiali się. Piotr Iwanowicz chciał ich skarcić, lecz znów pomyślał: „A co będzie, jak się dowiedzą? A przecież dowiedzą się…” — i odprawił ich.
…I miał ten zatroskany, zakłopotany i lekko przestraszony wygląd, który jest typowy dla kierowników niepewnych, czy mają prawo do tego stanowiska — przypomniał sobie stosowne miejsce z przeklętej książki i posmutniał. Uczucie niesprawiedliwości znów owładnęło nim. „Ale dlaczego o mnie? Za co?…”
Na biurku zadzwonił telefon.
— Słucham.
— Piotr Iwanowicz? Powitać! Mówi Kolesnikow.
— A, witaj! — Piotr Iwanowicz zaniepokoił się.
— Słyszałem, Iwanyczu, że są ci potrzebni laboranci. Pragnę ci polecić pewną dziewczynę. Pracowała u mnie na podstawie umowy, ale skończyliśmy robotę, oddaliśmy — i nie mam dla niej zajęcia. A panienka jest pracowita, pojętna, nie zawiedziesz się. Kształci się na studiach wieczorowych.
— Uhu… No, niech przyjdzie. Porozmawiamy. Jeśli będzie nam odpowiadała, to dlaczego miałbym nie wziąć! — powiedział Piotr Iwanowicz dobrze wiedząc, że nie weźmie.
— W porządku. Zaraz ją przyślę.
Piotr Iwanowicz odłożył słuchawkę, nerwowo zabębnił palcami po szkle. — To ci dopiero…
…Trzy miesiące temu Wasia Kolesnikow, młody chłopak, nowy kierownik pracowni badawczej, dość głośno wystąpił na otwartym zebraniu partyjnym z krytyką zwyczaju wymuszonych współautorstw. W instytucie o tym dawno mówiono, wszyscy oburzali się, opowiadali, jakie to kłopoty mają ci, którzy uchylają się od dopisywania przełożonych jako współautorów swoich artykułów lub patentów: brak awansu, przesunięcie na koniec kolejki do mieszkania, mało nowych zleceń itd.
Lecz były to zastarzałe, zwykle, nieistotne protesty. Pracownicy po cichu oburzali się, ale uważali się za zbyt słabych i miernych: dotychczas tak postępowali wszyscy i wszyscy milczeli, więc wydawało się to normalne. Natomiast, kiedy wystąpił Wasia Kolesnikow — a wystąpił odważnie, podając fakty mówiące o niczym nie usprawiedliwionych wspólautorstwach dyrektora, jego zastępcy do spraw nauki, głównego inżyniera — dzięki czemu wzniósł się moralnie ponad nich, to bardzo wiele osób poczuło prawdziwe i ostre jak nóż oburzenie… zwrócone przeciwko niemu. Jak to, wywyższa się, jest od nich bardziej pryncypialny?!
I Wasię zaczęto, obrabiać”. Skryte oburzenie Piotra Iwanowicza również zwróciło się przeciwko Wasi. Wystąpił z natchnioną mową, którą przekonał siebie oraz innych, że wszystko jest nie tak: chociaż kierujący pracami towarzysze nie tkwią przy przyrządach, nie uczestniczą bezpośrednio w opracowywaniu tematów, do których są włączani jako współautorzy, to jednak pomagają swoim doświadczeniem, pomysłami, radami, organizacją pracy, zaopatrzeniem, udziałem w dyskusji nad nie rozwiązanymi problemami… słowem, wszystko jest w porządku. Po nim jeszcze kilka osób wystąpiło w tym samym duchu. Wasia podpadł.
Naszemu obecnie dorosłemu chłopcu jak zwykle udało się przekonać samego siebie, że miał rację. Jednak w głębi duszy czuł, że zrobił świństwo, i przez wszystkie te miesiące czekał z napięciem, kiedy Kolesnikow także podłoży mu świnię. Ten zaś ciągle nie podkładał i nie podkładał. Nawet na odwrót: zaproponował współdziałanie obu pracowni w opracowaniu obiecującego problemu, które nasz chłopiec czujnie odrzucił…
Przyszła dziewczyna, zaproszona przez Piotra Iwanowicza usiadła na krawędzi krzesła obok biurka. Była śliczna i nie była to zaleta pożądana: mogłyby zacząć się plotki. Na którym jest roku? Na drugim… Dopiero… Całym swym wyglądem Piotr Iwanowicz demonstrował, że to wyraźnie za mało, żeby pracować u niego w laboratorium. A jaką ma specjalizację? Elektronika? I to też było wyraźnie..nie to”. My tu mamy, wie pani, wysokie napięcie. Do pół miliona woltów.
Rozmowa trwała trzy minuty. Dziewczyna przeprosiła i poszła do działu kadr odebrać papiery. Tak, wszystko jak należy… — pomyślał ze złością Piotr Iwanowicz. — Kto wie. Strzeżonego Pan Bóg strzeże… 1 nagle przed nim znowu pojawiły się ufne i pełne szacunku oczy tej dziewczyny. Przecież ona mu uwierzyła! Uwierzyła, iż rzeczywiście troszczy się o interesy badań i że właśnie dlatego nie może jej przyjąć. W oczach dziewczyny wyglądał na naukowego półboga sprawiedliwego, wszystko rozumiejącego, uczciwego… Łajdak!
Fala wstrętu do samego siebie wyrzuciła go zza biurka, wyniosła na korytarz i skierowała na parter. Laborantka Wasi Kolesnikowa otwierała drzwi działu kadr.
— Proszę pani! — krzyknął Piotr Iwanowicz. Proszę zaczekać. Proszę o podanie. Tak… — Od ręki, na parapecie, napisał odpowiednie słowa. — Proszę pójść po przeniesienie. Do mnie… Na etat. — Dziewczyna patrzyła na niego z uśmiechem pełnym zdziwienia. — I niech pani nie myśli, że nowy kierownik ma fioła. Rzecz w tym, że mam z Kolesnikowem… — Piotr Iwanowicz przerwał, machnął ręką. — E, nic, on nie jest akurat temu winien. To tak.. — Popatrzył na podanie. — To tak, pani Wału. Proszę działać.
Laborantka poszła do działu kadr. Piotr Iwanowicz zapalił i wrócił do pracowni.,Tak, zaplątałem się.. Trzeba zadzwonić do Kolesnikowa, że przyjąłem jego Walę, niech chociaż będzie o mnie lepszego mniemania. E, to wszystko nie to! Co pomyślą o mnie, o moim nowym postępku? Co powiedzą o nim ci, którzy niczego nie powiedzą i nic nie pomyślą, ponieważ są zajęci sobą podobnie jak ja? Ile sił tracę na rozwiązanie tego» problemu«! Przecież nie w tym rzecz… A więc, ona także ma na imię Wala i także jest ładna.
Lecz i Wala nie ta, i ja też nie ten”.
…Nagle jedna myśl uderzyła go jak batem: żona!!! Mówiła, że ma dziś wolne, a książka została w domu! Wczoraj i przedwczoraj była ciekawa, co go tak pochłonęło, i zapewne teraz czyta tę przeklętą donosicielską Księgę życia !
Piotrowi Iwanowiczowi zrobiło się na chwilę tak niedobrze, że aż oparł się o ścianę. „Jak mogłem być tak nieostrożny, nie zabrałem z sobą? Co teraz robić?… Szybciej! Może jeszcze nie jest za późno”.
Читать дальше