A książka akurat wyrażała słowami to, co nagromadziło się gdzieś w podświadomości, co odczuwał, co brał pod uwagę, lecz nie uświadamiał sobie. Słowami! — i to było najbardziej nieprzyjemne. Wynikało z nich, że i przekonania, i zasady, i przyzwoitość, których przestrzegał Piotr Iwanowicz — przestrzegał jak reguł gry i zmieniał odpowiednio taktykę, kiedy zmieniały się reguły. Cel był prosty: wyróżniać się i lepiej żyć, lepiej żyć i wyróżniać się. Dlatego należało płynąć z prądem, nie po prostu płynąć, ale płynąć roztropnie, z inicjatywą, żeby prąd nie tylko unosił, lecz wynosił do przodu. Po to więc trzeba było, podporządkowując się instynktowi biologicznemu, unikać słabych lub nawet dobijać tych — oczywiście, że nie dosłownie, ale w ramach reguł gry. A wszystkie wyższe uczucia, jakie pojawiają się przeszkadzając w grze — zepchnąć do podświadomości, spychać je tam, aby uciec przed bezpośrednim sensem tych słów.
A teraz właściwe słowa były pod ręką. Były w zgodzie z uczuciem irytacji, niezręczności, niezadowolenia z siebie samego, wewnętrznego zmęczenia i zaniepokojenia, które gromadziło się w nim latami — słowa te były w takiej zgodzie, że o innym traktowaniu siebie, swojego głęboko ukrywanego przedtem „ja” nie mogło być nawet mowy. „Stoję teraz sam przed sobą nagi” — z przygnębieniem pomyślał Piotr lwanowicz.
Ale dlaczego właściwie o nim? Za co? Przecież i inni nie są lepsi, wszyscy zapewne mają coś na sumieniu, każdy coś ukrywa, każdy grzeszy. Za cóż właśnie jego, nie wiadomo jak, ktoś wybrał na królika doświadczalnego? Jak to zostało przeprowadzone, jak dostali się do jego pamięci? Telepatia, czy co? Przecież nie to jest nawet straszne, że jest nagi, ale — nagi wśród przyzwoicie ubranych. „To przecież… co to za słowo, podobne do przekleństwa? — aha, ekshibicjonizm! Niech autor sam siebie obnaża, jeśli ma na to ochotę. Dlaczego właśnie mnie? Też sobie znalazł złoczyńcę? No, dążę do tego, żeby lepiej żyć. A wszystko dlatego, że źle mi się wiodło. Ale innych nie wypieram, nie ograbiam. I robię swoje”.
Zmarszczył czoło wspomniawszy, że i do jego pracy przyłożono w książce inną miarę. To, co Piotr lwanowicz uważał za najbardziej ważne w swoim życiu, co wywyższało go we własnych oczach i w oczach bliskich: publikacje naukowe i wynalazki, stanowisko kierownicze, jak również to, że jest solidnym mężczyzną, ma syna następcę — potraktowano tak, jakby to nie on sam osiągnął, lecz z nim to zrobiono. Ma zdolności, znakomitą pamięć, chęć do pracy, ma gdzie i nad czym prowadzić badania — a zatem ma wyniki. Zostały one osiągnięte dzięki tej skłonności Piotra Iwanowicza do wyróżniania się: żeby znajomi mówili o nim, że „ma głowę” i „potrafi”, żeby on sam tak o sobie myślał, żeby szybciej prześcignąć Iwana Pietrowicza, który jest zbyt wysokiego o sobie mniemania itd. Męskie zalety zaś i potomka — ma od natury.
A sprawki — drobne, nawet nie sprawki, nic takiego, nie ma o czym mówić — pozostają zaledwie przykrym śmieciem w pamięci: replika na jakiejś naradzie, milczenie wtedy, kiedy należało powiedzieć prawdę, o której tylko on wiedział i mógł ją wyjawić, drobne złośliwości, pomysł, który zarzucił (bywało: z zapałem i w natchnieniu rozmyślał o nim pół roku, potem spostrzegł się, że może mu to zająć pół życia, więc wyrzucał go z głowy i zajmował się tym, co samo szło mu w ręce) — wszystko w Księdze życia było rozpatrywane szczegółowo. I okazywało się według niej, że te „drobiazgi” stanowią o owych znikomych, na ułamek stopnia, odchyleniach, z których powodu z dobrze strzelającej broni nie trafiamy do celu.
…Z biegiem lat dołeczki na policzkach chłopca zmieniły się w ostre zmarszczki. Nadal jeszcze uważa się za przystojnego, chociaż pełen zdecydowania, energiczny wyraz twarzy miewa tylko wtedy, kiedy przegląda się w lustrze. Zaś znajomi widzą przed sobą mieszczucha — półinteligenta: krótki, lekko zadarty nos, wydatne, źle ogolone i z tego powodu wyglądające jak brudne policzki, gderliwie wydęte usta, prostokątne okulary i proste ciemne i niezbyt schludne włosy… — zatruwając duszę wspominał Piotr Iwanowicz obraźliwe linijki tekstu.
Niemal zawsze mówił i postępował z rozmysłem, ponieważ trudno mu było uwierzyć w czyjąś szczerość. Nawet o dziewczynie, która naprawdę go pokochała, myślał, że chce tylko złapać męża… Piotr Iwanowicz zacisnął szczęki. Tak było, było! Przestraszył się wtedy, dlatego że mogłaby się im przytrafić aż nazbyt prawdziwa miłość, nie taka jak u wszystkich. Miała na imię Wala i działo się to… E, było, minęło!
Dla dodania ważności upodobał sobie fotografie pozowane: na tle statku,Ukraina”, na tle Głównego Grzbietu Kaukaskiego, na tle synchronoskopu impulsowego…
— Jak to tam dalej było? — Piotr Iwanowicz przekartkował książkę, znalazł: …on — i Teatr Wielki, on — i Ermitaż, on z żoną — i Piotr Pierwszy z koniem… — Zaraz, zaraz!
Nie było wcześniej tych słów,on z żoną — i Piotr Pierwszy z koniem”! Czyżby zapomniał? Ale nie, nie było, nie mógł takiego ciętego porównania przegapić albo zapomnieć. A tu ono jest. I rzeczywiście, ma w albumie rodzinnym taką fotografię, pstryknął go z Lusią „dyżurny” fotograf w Leningradzie na tle Jeźdźca Miedzianego. Piotr Iwanowicz akurat teraz, kartkując książkę, przypomniał sobie o zeszłorocznej podróży, i masz…
— Czy ja przypadkiem nie tracę zmysłów? — odłożył Księgę życia . — Ech, nie w tym rzecz, nie o to chodzi. Okazuje się, że po prostu starałem się, żeby wydać się sobie i innym silniejszy, niż jestem, mądrzejszy, lepszy i szczęśliwszy — i nieźle mi się to udało. A postępowałem całkiem zwyczajnie, pod naciskiem okoliczności przystosowywałem się, a nie opierałem. Brałem to, co się ze mną działo, za wynik mojej aktywności. „Rozwijałem naukę”… — nie ja ją, lecz ona mnie rozwijała, a ja tylko wybierałem łatwiejsze metody wywyższenia się nad innych, pozostając słabym, drobiazgowym i nawet niezbyt przyzwoitym człowiekiem. Byłem i pozostałem słabym dzieckiem, które jak wszystkie dzieci, chce być silne lub przynajmniej za takie uchodzić…
Piotr Iwanowicz wziął w zamyśleniu książkę, otworzył ją na ostatnich stronach, przeczytał dopiero co przemyślane przez siebie słowa, których przedtem w tekście nie było — i nawet nie zdziwiło go to.
„Dlaczego tak się stało, że wstyd mi teraz czytać o sobie? No, lata dziecięce — dobra, przeważa życie instynktowne. Lecz później byłem przecież świadomym człowiekiem. Wiedziałem, co i jak. Dlaczego to mnie, jak dziecku, trzeba było o tym powiedzieć, wyrazić słowami: co jest dobre, a co złe, co można, czego nie wolno? A jeśli nie zostało powiedziane coś wyraźnie, to tego nie ma, można nie brać pod uwagę. A to istnieje… Mógłbym przecież żyć inaczej, żeby nie było się czego wstydzić, ukrywać: czytajcie, ludzie! Lecz kto wiedział, że pojawi się taka książka? O, w tym właśnie rzecz: wtedy bym ze skóry wychodził… — Piotr Iwanowicz uśmiechnął się niewesoło. — A jak mam teraz żyć? Do diabła, i to akurat teraz!..”
Ogarnęła go silna irytacja. Właśnie teraz, kiedy wydawało mu się, że nawiązał dobre stosunki z wiceministrem i kiedy przy pierwszej roszadzie stanowisk w instytucie ma zapewniony awans na kierownika zakładu! A tu masz… I nie przypomniało się Piotrowi Iwanowiczowi, że jego życie zawsze wypełniało gorączkowe „akurat teraz”: akurat teraz, kiedy trzeba wywalczyć korzystne skierowanie, akurat teraz, kiedy zbliża się termin oddania pracy, akurat teraz, kiedy ma otrzymać mieszkanie, akurat teraz, kiedy trzeba pracować nad rozprawą… i wiecznie był.spieniony z powodu życiowego wyścigu. „A—ku—rat—te—raz, a—ku—rat—te—raz” wystukiwał po niewidocznych torach wagon jego życia, tworząc iluzję, że sens ma tylko ruch, i im jest szybszy, tym więcej w nim sensu.
Читать дальше