Z niczym chyba nie można porównać owych złożonych i gwałtownych uczuć, których doświadcza człowiek, czytając słowo drukowane o sobie samym — zwłaszcza jeśli nie jest do tego przyzwyczajony i nie on zadbał o publikację. Teraz zaś w rękach Piotra Iwanowicza, nerwowo przerzucającego kartki, znajdowało się coś więcej niż zwyczajna książka — był tego pewien.
W sąsiednim pokoju słychać było głosy chłopców. To Andriusza wrócił ze szkoły, jak zwykle, z kolegami. „Mamo, będę na podwórku!” — „Ale nie odchodź za daleko, niedługo będzie obiad”. Głosy ucichły, trzasnęły drzwi. Piotr Iwanowicz wszystko to słyszał i nie słyszał, przebywał w innym czasie.
…Z mieszkania wysiedlono ich do oficyny, do niewielkiej izby. Mama pracowała w tkalni, siostry chodziły do szkoły. Chłopca zostawiano u sąsiadek, które nie miały dla niego czasu.
Kiedy miał sześć lat, speszyła go bardzo rówieśnica Wika. Zaproponowała zabawę w tatę i mamę,naprawdę” — z on zgodził się. Lecz oboje, oczywiście, nie wiedzieli w ogóle, jak się w to bawić. Szczegółowe omówienie powstałej kwestii do niczego nie doprowadziło i na tym się zabawa skończyła.
Rodzice w tamtych czasach (jak zresztą i obecnie) nadzwyczajnie zdziwiliby się i przerazili, kiedy dowiedzieliby się, jak dużo takich rozmów toczy się między dziećmi wokół tej tajemnicy dorosłych…
— No wiecie! — Piotr Iwanowicz był zaszokowany.
…Ojciec wyszedł po dwóch latach, przywrócono mu dawne stanowisko, lecz wkrótce został przeniesiony do rezerwy. Podjął pracę zaopatrzeniowca. Latem zabierał czasami chłopca ze sobą w podróże po okolicy — i były to najszczęśliwsze tygodnie w życiu. Jechało się na wozie, który ciągnęło wspaniałe zwierzę, koń — można było go z fasonem popędzić batem, przejechać się na nim wierzchem. Pola, stawy, lasy, rzeczki, sady jabłoniowe, kaczki, obsypani mąką ludzie w młynach, basztany, zboża na polach skrywające człowieka (pewnego razu nawet zabłądził w nich). I co najważniejsze: tatuś, najlepszy człowiek na świecie. Kiedyś w drodze zostali prawie bez jedzenia; ojciec nauczył chłopca gotować „więzienną” polewkę: do garnuszka z wodą podrobić chleba, dodać oleju, posolić… nie było niczego smaczniejszego od tej polewki!
Tam, na głuchej wsi, zastała ich w lecie następnego roku wojna. „Kijów bombardowano, doniesiono nam…” Mama — akurat przyjechała ich odwiedzić — rozpłakała się, bo pomyliła Kijów z Charkowem, gdzie u krewnych gościła starsza córka.
Wojna. Chłopiec traktorzysta zawrócił maszynę na jednej gąsienicy, odcisnął w błocie wachlarz, na pełnym gazie ruszył przed siebie, w wyobraźni chłopczyka — prosto na front. Za traktorem, płacząc i załamując ręce, biegła rozczochrana staruszka.
Wojna. Wrócili do miasta drogami zapełnionymi uciekinierami. Następnego dnia ojciec przyszedł w mundurze oficerskim, w furażerce, z naganem w kaburze i nawet z menażką przy pasie. Menażkę podarował chłopcu. Polecił matce przygotować się do ewakuacji i natychmiast odjechał, żeby objąć dowództwo batalionu.
Wojna. Przekreślone zostało nalepionymi na krzyż białymi paskami papieru na szybach pokojowe istnienie. Pierwsze bombardowania, które przeczekiwano w piwniczce na podwórzu, gdzie przedtem trzymano ziemniaki i kapustę. Paniczna wyprzedaż za bezcen rzeczy, których nikt nie kupował.
Chłopiec biegał oglądać pierwsze ruiny, zbierał odłamki. Nie miał nic przeciwko wojnie: nareszcie zaczęło się to, o czym czytał w książkach i oglądał w filmach, o czym śpiewano pieśni.
Ojciec zjawił się ponownie po dwóch tygodniach. Wymizerowany, zmęczony. Wsadził ich do hałaśliwego, przepełnionego eszelonu i odjechał — tym razem na zawsze…
W dużym pokoju rozległy się głosy, tym razem kobiece: żona i jej znajoma Maria Michajłowna wkładały całą nie wykorzystaną w życiu rodzinnym energie w rozważanie jakiegoś ważnego zagadnienia. Nie mogąc się porozumieć, zawołały Piotra Iwanowicza, ich życzliwego i ironicznego arbitra. Nie odezwał się. „Odpoczywa — powiedziała żona. — Był w ważnej delegacji w Moskwie, w ministerstwie”. Kobiety ściszyły głosy.
A Piotr Iwanowicz czytał — widział — wspominał:
…Jak przyjechali do obcego miasta, do niepozornego domku na peryferiach, należącego do dalekich krewnych, jak zaczęły się awantury z powodu nędzy, ciasnoty, nieładu. Przypomniał sobie dalekiego kuzyna, Kostię — ucznia zawodówki, który wykrzykiwał:,Zwalili się nam na głowę!” i tłukł chłopca.
…Jak ciągle dręczyło go uczucie głodu, a potem już nawet nie dręczyło, ponieważ stało się czymś zwyczajnym — przez całą wojnę i w pierwszych latach po niej.
…Jak sąsiedzi dostali list z wiadomością, że ich ojciec jest ranny, i jak ich córka płakała, a oni, chłopcy, śmiali się z niej, ponieważ nie było o co płakać, skoro ojciec wróci, chociaż bez ręki. I on także śmiał się z niej, i zazdrościł — dlatego że jego rodzina już dostała zawiadomienie o śmierci ojca.
…Jak wyglądało z leżących na wzniesieniu peryferii śródmieście podczas nocnych nalotów: jego ulice oświetlone zrzucanymi na spadochronach przez bombowce niemieckie rakietami „żyrandolami”, w rozmaitych miejscach rozbłyskują wybuchy, czerwienią się pożary, walą z pobliskiego lotniska zenitówki.
…Jak Niemcy podeszli do tego miasta i trzeba było jeszcze raz, wspólnie z niegościnnymi krewnymi, wyruszyć w wagonach towarowych dalej, na wschód.
— O! — usłyszał. Drgnął, podniósł głowę: obok stała żona. — Myślałam, że usnąłeś, a ty czytasz. Taka ciekawa książka? Z Moskwy przywiozłeś? Daj, spojrzę.
— Nie, nie! — Piotr Iwanowicz ledwie się powstrzymał, żeby nie schować książki za siebie. — Później. Czego chcesz?
— Och, aleś ty jest — wydatne usta żony zadrżały z urazy. — Czego, czego… Pora na obiad, ot co.
— Zjedzcie sami, ja nie chcę.
— To coś nowego! — Żona odwróciła się i wyszła, głośno zamykając drzwi.
…W zabajkalskiej wsi, dokąd wygnała ich wojna, wśród niewysokich, lecz zwinnych chłopców panowały okrutne obyczaje.,Ty, Witek, boisz się go?” — „Nie… A ty?” —,Ja?! Tego wyskrobka!” Spór rozstrzygała bójka. Nie było równych: albo się ty boisz, albo ciebie się boją. Nigdy chłopcu nie zdarzyło się tak często się bić, „szarpać” jak w tamtych latach. Zresztą mimo złego odżywiania był dość mocny i rosły — w bójkach dawał sobie radę. Nawet zaczął odczuwać junackie zadowolenie z tych bijatyk.
Był wśród nich Boria, także ewakuowany, czarnowłosy i czarnooki chłopiec o ruchliwej jak u małpy twarzy. Chłopcy szczególnie go nie lubili, po lekcjach napadali gromadą:,Ej, wyskrobku!” — z Boria musiał uciekać wymachując teczką albo bronić się. Wybierał to ostatnie, według niepisanego prawa bić się można było tylko jeden na jednego. W „szarpaninie” też był nie najgorszy, ale jego pozycja w chłopięcej hierarchii w,boisz się — nie boisz się” nie była jeszcze określona — aby to ustalić, trzeba było walczyć z każdym…
Dochodząc do tego miejsca Piotr Iwanowicz z bólu wykrzywił twarz: nie trzeba wspominać, po co? Przecież zapomniał o tym.
…Nasz chłopiec nie miał nic przeciw Borii, ale starając się nie odróżniać od grona kolegów, także czepiał się go, drażnił. Jakoś tak w zimie zetknięto ich ze sobą: „Boisz się go?” itd. Chłopiec zamachnął się na Borię teczką z książkami, ten uchylając się pośliznął się, upadł.
Читать дальше