— Rys — rzekł Nikonow. — Natury.
Nestor Kandyba pierwszy z uśmiechem zaklaskał. Pozostali przyłączyli się do niego.
— No co też wy? — odcinał się psychiatra sądowy. — Co ja takiego powiedziałem?…
— Ta—ak. — Naczelnik ze złością uderzył w blat: wszyscy przycichli, wrócili na swoje miejsca. — Wszystko jasne, korzystacie z okazji, żeby się rozerwać i uciec od tego zadania, znaczy się! Ni cholery nie możecie w nim pojąć, dlatego że nie są to kradzieże w sklepach, gwałty i inne przestępstwa kryminalne. Nie dorośliście, obywatele, do intelektualnej kryminalistyki — znaczy się, tego! Zresztą, nie będę ukrywał: ja również… — Zamilkł, westchnął, odwrócił się do Kołomyjca. — Cóż, panie Stasiu, współczuję, ubolewam, przeżywam, ale pomóc nie potrafię. Sprawę pozostawiam tobie. Choćbyś miał sam opanować wszystkie teorie czasoprzestrzeni — znaczy się! — wyjaśnij, co stanowi zabójczą siłę tych papierów. Nieboszczyków zaś, ma się rozumieć, więcej być nie powinno. To wszystko!
Po przerwie Kołomyjec poszedł do parku imienia Taktakiszwili, uciekł przed współczującymi spojrzeniami jednych współpracowników i ironicznymi drugich, uciekał od ciążącej świadomości swojej niemocy. Na prawo od jego ławki stał kiosk i dwie dopiero zieleniejące akacje, na lewo — koło diabelskie i karuzela, z tyłu niosła swe wody, kutry, plamy ropy i niedopałki rzeka Katahań.
„Zwolnię się, rzucę to wszystko, ten zawód nie jest na moje siły! Jestem złym śledczym, fakt. Pierwsza poważna sprawa, a już dwóch nieboszczyków na moim koncie. Na moim, na moim dlatego że nie zrozumiałem, nie wykryłem… Albo mi rozumu brak, albo charakteru? Widocznie i jednego, i drugiego… No, a teraz, co począć? Wszystko w porządku, inne warianty oprócz» trucizny psychicznej «odpadają. Ale gdzie jest ta» trucizna«?”
Staszek otworzył teczkę, wyciągnął kartki z notatkami Turajewa — cztery ćwiartki z czerwonym brzegiem, pokryte nerwowym, skaczącym pismem. Teraz powiało z nich jakby chłodem mogiły. „Cóż, spróbujmy jeszcze raz”.
Wytrawny czytelnik mógł zauważyć, że autor przepuścił już co najmniej trzy dogodne miejsca w swojej opowieści, w których można było przedstawić notatki Turajewa. Prawdę mówiąc, chętnie przepuściłby również wszystkie pozostałe — ale nie można, nie wypada. Niemniej, ponieważ autor ani trochę nie jest zainteresowany zmniejszeniem pogłowia czytelników, z całej duszy zaleca czytać przytoczone poniżej notatki — jednak najpierw pobieżnie — nie wnikając w ich istotę. („Czytajże te przeklęte papiery, tylko ich nie zgłębiaj” — jak radził swojemu przyjacielowi pewien bohater Czechowa). A nuż w złą chwilę wypowiesz i w rzeczy samej nie uda się jakiemuś czytelnikowi pomyślnie dotrwać do końca tej historii. A jeśli już się uda, to będzie można powtórnie przeczytać — z uczuciem, z sensem, wnikając w najgłębsze myśli i ducha zmarłego profesora.
„Świat można zrozumieć,
zrozumieć można życie,
lecz jak zrozumieć to, czym rozumujesz?…” — zanotował Turajew u góry pierwszej kartki. Kołomyjec wyobraził sobie, jak profesor chodził w gabinecie na mansardzie willi — od kanapy do fikusa, obok biurka i półek z książkami, potem z powrotem od fikusa do kanapy, palił, marszczył z powodu dymu i rozmyślania delikatną, bladą twarz; potem zatrzymywał się przy biurku, notował kilka myśli, znów chodził lub stał w oknie, patrzył na ciemny las za stawami w białawej mgle — i myślał, myślał, myślał…
,Spróbujmy od samego początku. Świat istnieje w przestrzeni (są to trzy wymiary) i w czasie (jeszcze jeden). Razem cztery wymiary, cokolwiek przez to rozumiałoby się. Początek współrzędnych w przestrzeni — to» ja«, początek współrzędnej czasowej — teraźniejszość, wynika stąd, że orientacja i odliczanie w świecie czterowymiarowym zaczyna się od» ja — teraz «mego stanu w obecnej chwili. Zafiksowano.
Często piszemy, mówimy: wyobraźmy sobie to i to… Nie oznacza to, że zawsze możemy sobie wszystko wyobrazić, częściej oznacza to, że możemy wypowiedzieć takie słowa. Na przykład:»Wyobraźmy sobie przestrzeń czterowymiarową…«— i nic z tego. Dwuwymiarową powierzchnię — proszę bardzo; trójwymiarową — trudniej, ale można. A dalej w żaden sposób. A trzeba by.
Można i tak: odrzucić jeden z wymiarów przestrzeni i wyobrażać sobie» trójwymiarową czasoprzestrzeń«. W zasadzie niczego to nie zmienia. Tylko wtedy siebie należy wyobrazić dwuwymiarowym, istniejącym na płaszczyźnie.
Oto za moim oknem i za ogrodzeniem jest wygodny obiekt dla takich rozważań: uschnięte drzewo. Teraz nie można odgadnąć, co to było — lipa, wierzba, a może wiąz? Od dawna było takie, jeszcze zanim tutaj przybyliśmy, i nie pierwszy dzień mu się przyglądam, nawet chciałem zwrócić uwagę Z., ale jakoś nie zgadało się. Rzec można, drzewo uogólnione: pień, od niego odchodzą duże konary, a od nich gałęzie i gałązki — i wszystkie są mniej więcej proste, wszystkie zwracają się w górę, chociaż są już pozbawione pędów, pąków i liści. Teraz oświetlają je lampy uliczne i światło z okna.
A zatem załóżmy, że jestem dwuwymiarowy, moja» przestrzenna «płaszczyzna jest pozioma i przecina gałęzie drzewa, a mój» czas «jest zorientowany wzdłuż jego pnia, pionowo» przeszłość«jest wyżej, przyszłość»niżej«. Co będę postrzegać — obserwować i jakie wyciągnę wnioski?…
Miejsca przecięcia się mojej płaszczyzny (mojej» teraźniejszości«) z gałązkami będę odbierał jako ciała dwuwymiarowe — duże i małe o kołowym lub eliptycznym przekroju — w pustej przestrzeni. Po dłuższej obserwacji ustalę, że owe ciała poruszają się zarówno względem mnie, jak i względem siebie w najrozmaitszych kierunkach: jedne (przekroje tych gałązek, które stromo odchylają się od pnia) z dużą prędkością, inne z mniejszą. I w istocie jest to pierwsze uogólnienie — zachowana jest zasada Galileusza:»ciała pozostawione same sobie poruszają się prostoliniowo i jednostajnie».
Ale… obserwując nadal (moja płaszczyzna stale przemieszcza się w dół, w „przyszłość”) zauważę po pierwsze, że ogólny charakter ruchu ciał jest taki, że one zbliżają się, a nawet zderzają, przy tym wszędzie zachodzą»zderzenia niesprężyste«(wraz z odpowiednim obrazem deformacji» ciał«— ich przekrojów w miejscu łączenia się gałązek), kończące się złączeniem dwóch ciał w jedno, a po drugie prędkości i trajektorie» ciał«w takich zbliżeniach zmieniają się odpowiednio; szczególnie jest to zauważalne dla dużych» ciał«— konarów, które przed tym, zanim się połączą w jedno, zakrzywiają się… najwyraźniej wzdłuż paraboli! Wszystko to można uogólnić jedynie tak, że istnieje pole ciążenia… do pnia. (Pardon, do dużego, okrągłego» ciała«.)
…Jest mi jakoś nieswojo z powodu tych zależności. Tym bardziej, że relacja przyczynowa jest zupełnie odmienna: drzewo rośnie i rozgałęzia się z dołu do góry. Zresztą wielka nauka — Mechanika — w ogóle nie jest w zgodzie z przyczynowością — i to na tyle nie jest w zgodzie, że szkolnego paradoksu: dlaczego jeśli akcja równa się reakcji, to koń ciągnie wóz, a nie wóz konia? — nie wyjaśnia. Dobrze karmią, więc ciągnie… Owa» bezprzyczynowość«mechaniki pozwala mi więc uważać ją za część geometrii.
Ale wróćmy do dwuwymiarowości, przecież odkrycia to jeszcze nie wszystko. Obserwacja owych» zderzeń niesprężystych «pozwala odkryć jeszcze dwa prawa. Po pierwsze, prawo zachowania masy: masa — powierzchnia przekroju gałęzi — po zderzeniu — złączeniu się dwóch» ciał«jest równa (uwzględniając błędy pomiaru oczywiście…) masom — przekrojom zderzających się ciał. Po drugie, co jest jeszcze ważniejsze, prawo zachowania pędu! Rzuca się to wręcz w oczy: kiedy cienka gałązka (mała masa) łączy się z grubą, to wypadkowy kierunek jest niemal taki sam, jaki miała gruba — natomiast dwie mniej więcej jednakowe gałęzie łączą się w taką, która porusza się po wypadkowej o kierunku zależnym również od przekrojów —»masy «gałęzi.
Читать дальше