Wladimir Sawczenko - Retronauci

Здесь есть возможность читать онлайн « Wladimir Sawczenko - Retronauci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Kraków, Год выпуска: 1989, Издательство: Wydawnictwo Literackie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Retronauci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Retronauci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zebrane opowiadania prezentują rozmaite odmiany literatury sf od „powieści kryminalnej w czterech trupach” do interesującej parafrazy motywu wehikulu czasu. Pisarz rezygnuje niekiedy z zasady prawdopodobieństwa naukowego na rzecz fantazji paradoksalnych hipotez i eksperymentów intelektualnych. Jego utwory dobrze osądzone są w codzienności radzieckiej, wiele tu trafnych obserwacji obyczajowych i humoru.

Retronauci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Retronauci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Staszek patrzył szefowi prosto w oczy ciężkim, pełnym wyrzutu wzrokiem. Mielnik nie wytrzymał, spuścił wzrok.

— No, no… w jakimś stopniu i ja jestem winien: nie dałem panu Stasiowi wyraźnych wskazówek, kiedy wysyłałem go do Kipienia, polegałem na jego samodzielności. Chociaż oddając przedśmiertne notatki Turajewa Zagórskiemu Kołomyjec postąpił wbrew zasadom… znaczy się! — to w przypadku Chwoszcza działał zgodnie z taktyką śledztwa. Sam bym mu polecił, aby dał uczonym notatki do ekspertyzy. Jednakże po przeczytaniu ich Chwoszcz zmarł…

— „Potem” jeszcze nie znaczy „w wyniku tego” — zauważył Kandyba. — Zresztą w przypadku Chwoszcza mamy inny rodzaj śmierci niż w tamtych przypadkach, wylew krwi do mózgu.

— A zgodnie ze świadectwem tegoż Sterna, jego lekarza domowego, Chwoszcz nie miał skłonności apoplektycznych, nie miał nawet podwyższonego ciśnienia — znaczy się! — odparował Mielnik. — Zresztą wylewy krwi do mózgu zdarzają się bez powodu. To po pierwsze. Teraz po drugie. Nie chcę się zagłębiać w teorię przyczynowości — znaczy się! — ale kiedy mamy do czynienia z mało zbadanymi faktami, to nie jest możliwe wyraźne rozróżnienie, które dwa fakty są powiązane przyczynowo, a które po prostu są zbiegiem okoliczności. Powinien to wiedzieć każdy doświadczony prawnik. Wzajemny związek w takich przypadkach wykrywa się podczas wielokrotnych powtórzeń, statystycznie — znaczy się! Osobiście nie byłbym przeciw sprawdzeniu interesującej sugestii, wypowiedzianej przez Stanisława Fiodorowicza w jego raporcie, w oparciu o dużą liczbę faktów, powiedzmy setkę, dwie… gdyby chodziło o muszki, a nie o ludzi… Tym bardziej o takich ludzi — znaczy się, tego! 1 dlatego nic się na to nie poradzi: jako roboczą wersję trzeba będzie przyjąć założenie, że przyczyną zgonu Zagórskiego i Chwoszcza — a być może i samego Turajewa — są te oto notatki profesora! — potrząsnął kartkami. — Rozumiem, że to może brzmieć dziwacznie, ale nie ma w sprawie innych cech łączących oba zdarzenia.

— No wiecie! — rozłożył ręce Kandyba.

Inspektor Bakań bojaźliwie wziął kartkę:

— Cóż to, przeczyta człowiek — i wyciągnie kopyta?

— Nie, skąd, proszę czytać na zdrowie, Aleksieju Ignatyczu, proszę się nie obawiać! Sam przeczytałem, towarzysz Kołomyjec także…

— Dwa razy — wtrącił Staszek.

— Właśnie, panie Stasiu, nawet dwukrotnie, znaczy się… i nic. Obaj jesteśmy cali i zdrowi, nawet nie straciliśmy rozsądku. A dlaczego? Nie jesteśmy specjalistami, niewłaściwie odbieramy. Więc czytałem i cóż czułem? No, zaciekawienie, w jaki sposób profesorowie tworzą teorie… sądziłem, że od razu wypisują wzory, równania… znaczy się!.. a on tam zapisał same myśli. Niby interesujące. Jak dalece są one prawdziwe lub nie i o co w nich chodzi — trudno mi w to wniknąć, a tak naprawdę nie bardzo jest po co. Co mi tam Hekuba, znaczy się! Ale kiedy to czyta odpowiedni znawca, on… no, wczuwa się chyba w obraz myśli piszącego? Nie wiem… — Naczelnik powiódł wzrokiem po zebranych. — Pojmujecie, jaki to zaklęty krąg? Chcąc zrozumieć, dlaczego i w jaki sposób te notatki Turajewa stały się przyczyną śmierci jego kolegów, trzeba je dać do ekspertyzy uczonym zajmującym się czasoprzestrzenią — znaczy się? A dać im owe kartki to znaczy narazić ich, jak to wyraźnie wykazał przypadek Chwoszcza, na śmiertelne niebezpieczeństwo. Zostawić zaś sprawy bez dochodzenia nie wolno: seria zgonów tak dziwnie powiązanych wymaga zarówno wyjaśnienia, jak i podjęcia przeciw działań. Tak… Kto ma konstruktywne propozycje, proszę o wypowiedź.

Podwładni milczeli — milczeli z wyraźnym zamiarem, żeby odsiedzieć swoje i rozejść się, powrócić do swoich zajęć. Byli to doświadczeni, wytrawni pracownicy organów ścigania i rozumieli, że mają do czynienia z najosobliwszą w swej wyjątkowości beznadziejną sprawą. Jakież tu mogły być konstruktywne propozycje! Tylko jedna: czekać. Czekać, aż się coś jeszcze uda odkryć, a jeśli nie, to czekać nadal, aż historia zniknie z oczu pod stosem nowych spraw, zostanie zapomniana i jej akta oddane do archiwum. Zwoływanie rutynowych narad nic nie da.

Bakań doczytał kartki, wyrzekł: „Tak, rzeczywiście…” i położył je. Stary Kancelarow, zawsze starający się pomóc władzy i do tego wielce poważający naukę, wziął jedną kartkę, pokręcił w rękach, popatrzył pod światło i zapytał Mielnika:

— A może… poddać je analizie spektralnej?

— Ta—ak, jeden wypowiedział się — smutnie skomentował szef. — Kto następny?

— Być może jest to jakiś szyfr? — tak samo na chybił trafił palnął Kandyba.

— Otóż to, właśnie szyfr, Nestorze Semenowiczu — podchwycił Mielnik. — Tylko nie w trywialnym, kryminalnym sensie, lecz w innym: myśli i wiedza dostępne dla ludzi dostatecznie kompetentnych i niedostępne lub, powiedzmy inaczej, obojętne dla pozostałych. Tak, znaczy się? Te właśnie myśli podziałały na poszkodowanych, a być może i na ich autora — jak… — szef zamilkł, z zakłopotaniem pokręcił palcami. — Rzeczywiście — jak?

— Jak psychiczna trucizna — powiedział nagle Staszek.

— Być może. To już coś, znaczy się! — Mielnik aprobująco skinął głową Kołomyjcowi, następnie skierował swój przenikliwy wzrok na najdalszy kąt pokoju, gdzie z dala od wszystkich siedział szczupły mężczyzna o nerwowej, wyniosłej twarzy — psychiatra sądowy Nikonow. — A dlaczego zachowuje milczenie nasz wybitny specjalista w zakresie psychiatrii sądowej? Kiryle Romanowiczu, to przecież pańska dziedzina: czy istnieją trucizny psychiczne?

Teraz wszyscy patrzyli na Nikonowa. Ten spuścił oczy, uniósł krzaczaste brwi, zmarszczył czoło.

— I tak, i nie — odparł. — Jako pojęcie obrazowe. I to raczej literackie niż psychiatryczne. Na przykład reklama masowa. Albo pop—music. I temu podobne. Nazywa się je „truciznami psychicznymi”, ogłupiającymi masy konsumentów. Ale… ale! — od tego nikt jeszcze nie umarł. Natomiast prawdziwe trucizny, które szkodzą zdrowiu i psychice, to środki medyczne. A nie informatyczne.

— Jasne — powiedział Mielnik. — A jakie jest pańskie zdanie o istocie danej sprawy? To grzech zachowywać milczenie, liczę na pana.

Nikonow nie podnosząc oczu, żeby nie oglądać niemiłych jego sercu pracowników wydziału śledczego (którzy żartowali sobie z niego), sięgnął przez biurko, przysunął teczki z aktami osobowymi Turajewa, Zagórskiego i Chwoszcza, otworzył i zaczął porównywać fotografie. Zapanowała cisza.

— Aha… Ten ma — wymamrotał psychiatra sądowy. — I ten. Co prawda, nie tak silnie wyrażone.

— Co ma? — niecierpliwie pochylił się ku niemu Mielnik.

— Fałdy Veraguta. Na obu, zresztą, oczach.

— Gdzie? Gdzie? — ożywili się współpracownicy, stłoczyli wokół Nikonowa, oglądali fotografie. Rzeczywiście, górne powieki u Turajewa i u Zagórskiego miały charakterystyczne dla ludzi z podatną, przewrażliwioną naturą fałdy idące w skos w dół, ku skroniom. — Prawda. Popatrzcie, a myśmy tego nie zauważyli — powiedział Kandyba.

— Natomiast Chwoszcz nie ma — rzekł Staszek.

— Ale przecież Chwoszcz zmarł na wylew, a ci na serce — powiedział Bakań.

— Lecz na zdjęciu w dowodzie Chwoszcz też jakby je miał — wyrzekł Kancelarow. — Albo jest to jęczmień, co, Kiryle Romanowiczu? Nie mogę dojrzeć.

Nikonow milczał, tylko jak zaszczuty zerkał na wszystkich spode łba. Znał tę grę kolegów: robić z psychiatry psychopatę.

— Chwileczkę, chwileczkę — powiedział Mielnik. — No więc fałda Veraguta… i co?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Retronauci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Retronauci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Retronauci»

Обсуждение, отзывы о книге «Retronauci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x