Wladimir Sawczenko - Retronauci

Здесь есть возможность читать онлайн « Wladimir Sawczenko - Retronauci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Kraków, Год выпуска: 1989, Издательство: Wydawnictwo Literackie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Retronauci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Retronauci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zebrane opowiadania prezentują rozmaite odmiany literatury sf od „powieści kryminalnej w czterech trupach” do interesującej parafrazy motywu wehikulu czasu. Pisarz rezygnuje niekiedy z zasady prawdopodobieństwa naukowego na rzecz fantazji paradoksalnych hipotez i eksperymentów intelektualnych. Jego utwory dobrze osądzone są w codzienności radzieckiej, wiele tu trafnych obserwacji obyczajowych i humoru.

Retronauci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Retronauci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

„Cała prawda… i oto mam rywala zdystansowanego przez Zagórskiego. No i cóż? Zagórski odsunął Chwoszcza i widocznie nie tylko jego. Zdystansowani źle mu życzyli, intrygowali… lecz przecież nie targnęli się chyba z tego powodu na jego życie! Nie, to nie to”.

— A czy za granicą zajmują się tym problemem?

Staszek zmienił kierunek rozmowy. — Gdzie i kto?

— Oczywiście. Lecz „gdzie i kto” określić raczej trudno. Proszę zrozumieć: pytanie, co to jest czas, jaki obiektywny sens ma nasze istnienie w czasie? — jest wieczne, jak… jak sam czas. Żył kiedyś Augustyn, filozof wczesnochrześcijański, kanonizowany potem… („Jak zmienia się człowiek!” — zdziwił się w głębi duszy Kołomyjec. Przychodząc tutaj zastał zakłopotanego administratora, potem obserwował parającego się nauką spryciarza, mówiącego z żółcią o zmarłym konkurencie, a teraz siedział przed nim logicznie myślący i pewny swej wiedzy uczony). Pisał on: „Dopóki mnie nie pytają, co to jest czas, wiem, czym on jest. Lecz kiedy muszę wyjaśnić, to nie wiem, co to jest czas!” I, wie pan, przez ponad tysiąc lat od tej chwili, kiedy to powiedziano, sprawa niewiele się posunęła naprzód: zmysłami pojmujemy, słowami wyrazić nie możemy. A w nauce trzeba nie tylko słowami, ale bardziej konkretnie — logiką, równaniami. I… w ogóle, obecnie problemem czasu zajmują się tak czy inaczej wszyscy teoretycy łącznie z filozofami i nawet teologami… Istnieje wiele kierunków: jedni poszukują kwantów czasu, drudzy próbują wyjaśnić jego własności przez entropię i jej wzrost w naszym świecie, trzeci widzą w czasie specjalnego rodzaju energię wszechświata… Kierunek, w którym poszedł profesor Turajew: wytłumaczyć własności czasu przez własności przestrzeni — jest oryginalny i według mnie najbardziej perspektywiczny. Blisko stąd już do ogólnej teorii materii.

— A co by dało rozwiązanie tego problemu w planie praktycznym? Na przykład dla celów wojennych.

— A, o to panu chodzi! — docentowi znów drgnął najpierw lewy, potem prawy kącik ust. — Proszę zrozumieć, to będzie zależało od tego, jaka okaże się natura czasu, czy znajdzie się coś, co będzie można praktycznie wykorzystać. Wątpliwe, jak sądzę, że uda się coś tam wykorzystać: czas to kategoria uniwersalna. Nie jest to uran ani tryt. Nawet samo określenie jego natury jest sprawą nieokreślenie odległą… Tak więc… — Chwoszcz delikatnie uśmiechnął się — chyba nie warto upatrywać dywersji w tych smutnych wydarzeniach.

— Nawet nie przyszło mi to do głowy — nieszczerze odparł Staszek, ponieważ to właśnie przypuszczał i teraz był rozczarowany. „Żadnego przebłysku, żadnego prześwitu!

Cóż, trzeba powiedzieć wprost”. — Stefanie Stiepanowiczu, a czy pan sam zna problem, nad którym pracowali Turajew i Zagórski, zna pan ich idee?

— Tak, w tym zakresie, w jakim oni nie czynili z tego tajemnicy, wygłaszali na radzie naukowej wstępne komunikaty. Miałem nawet na ten temat swoje przemyślenia, lecz podzielić się z nimi teraz, niestety, nie ma z kim.

— Będę mówił otwarcie, sprowadziły mnie do pana te oto notatki Zagórskiego i Turajewa. — Kołomyjec otworzył teczkę, wyjął kartki z tezami oraz zapiski. — Proszę zrozumieć, że nie podejmuję się twierdzić, iż te papiery mają coś wspólnego ze sprawą, która najpewniej zostanie wyjaśniona w bardziej prosty sposób, ale… w każdym razie jest to jedyna informacyjno—rzeczowa nić między dwoma wydarzeniami — zgonami… dziwnymi, a jednocześnie podobnymi… — Staś czuł, że mówi okropnie nieprzekonywająco, skończył zupełnie bezradnie. — Proszę zrozumieć, po prostu nie mam prawa nie sprawdzić… tej wątłej nici, upewnić się, czy jest jakiś związek między nimi.

— Jaki związek, skąd? — Chwoszcz pobieżnie przeglądał kartki.

— Nie wiem, być może jestem w błędzie, dopatruję się go… czuję się tak jak święty Augustyn… Proszę mi więc wyrazić swoją opinię o treści tych notatek. Musimy przecież jakoś zakończyć tę sprawę… („I po co wdepnęliśmy w nią!” — o mało nie dodał poirytowany Staszek).

— Cóż, mogę. To mogę… z roztargnieniem odrzekł sekretarz naukowy i przekartkowawszy, odłożył na bok notatki znalezione u Zagórskiego. — To znam, w zeszły piątek Eugeniusz Pietrowicz wszystko zreferował na poszerzonej radzie naukowej. Proszę je zabrać. Ale ostatnie notatki Aleksandra Aleksandrowicza… — szybko i zachłannie przebiegł oczyma kartki — one… hm, do diabła! Ależ ruszył!.. Tak, tak… — Chwoszcz wstał, nachylił się nad kartkami, rozstawił nogi, pogrążył się w czytaniu, pomrukując tylko od czasu do czasu: — Tak, tak… och! Toż to zupełnie nowy zwrot. No nie… a zresztą… to rzuca światło!

— Na co rzuca? — przypomniał o swoim istnieniu Staszek.

— Co? — docent podniósł na niego oczy — było w nich wyobcowanie i błysk opętania; Kołomyjcowi zrobiło się nieswojo. Przed nim stał nowy człowiek. — Więc pan chce otrzymać opinię? Podejmuję się. Urządza pana na jutro?

— Całkowicie.

— A zatem jutro pod wieczór proszę zadzwonić. I bardzo dziękuję, że mi to pan przyniósł. Bardzo dziękuję.

Kołomyjec pożegnał się, niezbyt rozumiejąc, za co mu tak dziękują, i wyszedł. Kiedy kroczył przez poszarzały o zmierzchu plac do przystanku trolejbusowego, stopniowo ogarniało go zwątpienie, trwożna świadomość popełnionego błędu („Jakiego?!” — nie mógł pojąć), a w ślad za nim przygnębiające przeczucie nieszczęścia. W trolejbusie owo uczucie tak się nasiliło, że chciało mu się wyć jak psu czującemu śmierć. „Co się dzieje? Nie należało dawać tych papierów Chwoszczowi? Dlaczego? Wrócić, odebrać?… E, bzdura, nie wolno tak się poddawać nastrojowi”.

Noc przespał Kołomyjec niespokojnie, a rano po drodze do pracy nie wytrzymał i zadzwonił z automatu do mieszkania Chwoszcza. Wysłuchawszy tego, co mu powiedziano, powiesił słuchawkę obok widełek, wyszedł z budki i ruszył, patrząc bezmyślnie przed siebie. Otaczający go krajobraz stanął mu nagle przed oczyma w negatywie: czarne niebo, na którego tle ukazywały się białawe, niewyraźne sylwetki domów, drzew i przechodniów.

Stefan Chwoszcz zmarł tej nocy o trzeciej. Lekarze orzekli wylew krwi do mózgu.

Staszek czuł się jak zabójca.

Część druga: Kto czwarty?

Rozdział pierwszy

Należy być obiektywnym, należy być tolerancyjnym. W końcu z punktu widzenia wirusów chory na grypę — to idealne środowisko.

K. Prutkow-inżynier Myśl nr 90

O godzinie dwunastej w wydziale śledczym zwołano pospiesznie naradę. Przewodniczył Mielnik. Kiedy Kołomyjec zameldował mu o ostatnim zgonie, ten złapał się lewą ręką za serce, prawą za głowę i zażądał oficjalnego raportu. Obecnie, niezbyt odchodząc od tekstu napisanej przez Staszka notatki służbowej, zreferował pracownikom całą sprawę, poczynając od telefonu z Kipienia.

— Więc tak, znaczy się, tego! — zakończył część informacyjną swojego wystąpienia. — Trzech nieboszczyków w ciągu trzech dni. I jacy ludzie: profesor o światowej sławie, jego zastępca i docent, sekretarz naukowy — kierownictwo instytutu. Nie, jestem oczywiście daleki od myśli, że wszystko tak się zdarzyło w wyniku niedbałości i uchybień popełnionych przez młodszego śledczego Kołomyjca… chociaż bez takowych nie obeszło się. Kto wie, gdyby pan, Stanisławie Fiodorowiczu, przeprowadził od razu na miejscu staranne śledztwo, zgromadził fakty — znaczy się! — to dalszy rozwój wydarzeń nie byłby tak tragiczny.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Retronauci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Retronauci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Retronauci»

Обсуждение, отзывы о книге «Retronauci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x